reklama

Jak to jest na granicy z Białorusią? Ta gostynianka widzi na co dzień

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: arch.prywatne: Monika*

Jak to jest na granicy z Białorusią? Ta gostynianka widzi na co dzień - Zdjęcie główne

Na granicy jest coraz więcej wijska... | foto arch.prywatne: Monika*

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościCała Polska od kilku tygodni śledzi doniesienia medialne o zaostrzonej sytuacji na granicy z Białorusią. Migranci mają być przerzucani przez zasieki, służby bezlitośnie polować na nich po białostockich lasach, miejscowa ludność obojętnie patrzeć na tragedię uchodźców. Jak jest naprawdę? Mamy naocznego świadka tych zdarzeń
reklama

Pani Monika* zgodziła się opowiedzieć o sytuacji na granicy z perspektywy mieszkańca przygranicznej wsi. Jest z pochodzenia gostynianką, a na Białostocczyznę przeniosła się kilkanaście lat temu. Zdaje sobie sprawę, że problem migrantów istnieje i należy im pomóc… ale przeciwna jest uproszczonemu podziałowi na dobrych i złych.

Dotarli i tutaj

Mieszka w Puszczy Augustowskiej od 6 lat, relatywnie blisko granicy lecz po pracy jedzie po dzieci, wraca do domu, potem zajęcia pozalekcyjne czy zadania domowe i raczej po ciemku nie włóczy się po lesie. Sama migrantów nie spotkała jeszcze, lecz słyszy od sąsiadów, jak wyglądają relacje z migrantami. Gdy dochodzi do takiego spotkania twarzą w twarz, jest konsternacja. Co robić?

reklama

- Pierwsza myśl, zadzwonić na straż [graniczną- przyp.red.], bo ich znają – mówi młoda kobieta. -  I to nie o to chodzi, że nie są empatyczni, migają się od pomocy. Nie znają alternatywy, nie mają kontaktu z tymi organizacjami pomocowymi, o których jest głośno - ale w mediach.

Jedyną znaną jej akcją na ich terenie to ta Stowarzyszenia 2050.

- Przekazali tu do punktu Straży Granicznej ciepłe ubrania dla migrantów, a reszta chyba trafiła gdzieś bardziej na południe, gdzie potrzeby są większe – mówi.

Dla nas to codzienność

- W naszym terenie akurat aktywistów raczej nie widać, natomiast służb jest cała masa i ich ciągle przybywa - dodaje.

reklama

Do straży granicznej mieszkańcy są przyzwyczajeni od zawsze. Teraz zatrzymuje samochody, legitymuje, sprawdza. Większość z funkcjonariuszy stamtąd pochodzi, tam mieszka. Cieszą się wręcz sympatią. Te tereny są latem sporą atrakcją turystyczną, przybywa mnóstwo letników i turystów, różnego pokroju.

- Jak przyjeżdżają jacyś młodzi gniewni czy zbyt rozrywkowe towarzystwo, to tylko oni  [straż graniczna – przyp. redakcji] mogą zareagować, postawić do pionu – zaznacza.

W tej okolicy nie ma posterunku policji i to są jedyni mundurowi, którzy dbają o spokój i bezpieczeństwo.

- Tak trochę żartując, to jedynie przemytnicy ich unikają – dodaje rozmówczyni.

Teraz w  okolice granicy przyjechało też sporo policji. Porozstawiani po głównych i pobocznych dróżkach, kontrolują czy ktoś nie przemyca migrantów.

reklama

- Przykładowo, na drodze do Augustowa potrafią stać dwa - trzy takie patrole – wylicza.

Zazwyczaj tylko sprawdzają auto, bagażnik, czasem legitymują, spisują.

- Gdy jest większy ruch,  stoi się w kolejkach, gdy się spieszysz - do lekarza czy wieziesz dzieci na zajęcia – bywa to irytujące – mówi.

Z drugiej strony- bez względu na pogodę, oni tam stoją na tej ulicy...

- Jeszcze gorzej mają żołnierze i granicznicy strzegący granicy - sterczą tam dzień i noc, też w tych mrozach, deszczach, a teraz i śniegach, w ogromnym stresie, bo tam może się wydarzyć wszystko -  zastanawia się.

Jak podkreśla, część z żołnierzy zakwaterowana jest w namiotach, więc to też nie tak, że wracają do ciepłych domów.

- Lokalna społeczność też się nimi przejmuje - szczególnie rolnicy i OSP robią zbiórki - kubki termiczne, kawę, herbatę, słodycze i opał.

Ucieczka przed... azylem?

- Tutejsi mieszkańcy są życzliwi i gościnni, ale ciężko pomóc komuś, kto na widok tubylców ucieka - tłumaczy.

Tak samo, o ile nie ma sytuacji ekstremalnej (choroba, ktoś jest ranny), migranci zmykają przed strażą.

- Wydaje mi się, że oni mają jeden cel, przedostać się przez granicę.

I, jak wyjaśnia dalej, żeby tutaj ich zgarnął jakiś kurier - nie za darmo - i zawiózł na upragniony zachód. Dlatego nie przekraczają legalnie, normalnie granicy, bo tam by musieli ubiegać się o dokumenty azylowe, do których prawo wielu z nich nie przysługuje. Dlatego unikają służb i bezpośredniego kontaktu czy proszenia o pomoc.

Dramat dzieci

W nocy są już przymrozki, spadł  śnieg.

- Ilekroć wieczorem kładę dzieci spać myślę o tym, że są dzieci, które śpią gdzieś w krzakach. Może niedaleko – zaznacza Monika. - Ilekroć patrzę wieczorem przez okno, zastanawiam się, czy ktoś nie siedzi w pobliskich zaroślach i nie marznie.

Wiatr przeszywa, jest wilgotno i zimno.

- Nie wyobrażam sobie, jak tu wytrzymać kilka, kilkanaście takich nocy. Nie dziwię się ich desperacji. Tym bardziej, że utknęli w pułapce i nie mają odwrotu. To niewyobrażalny dramat – zauważa. - Co bym zrobiła, gdyby przyszli? - pyta samą siebie. - Gdyby to były kobiety, dzieci - na pewno bym nakarmiła, przebrała, przenocowała.

Nie wie jednak, co by zrobiła, gdyby przyszło kilku, kilkunastu mężczyzn? Oni tak samo są głodni i zmarznięci, ale pewnie by się bała wpuścić ich do domu. Starałaby się im pomóc. Podobnie zareagowałoby wielu jej sąsiadów, znajomych.

Aspekt historyczny

- Tutaj nadal żyją ludzie, którzy pamiętają czasy wojny i powojenne, więc dla nich taka sytuacja: wojsko, granica, konflikt budzi bardzo duże emocje, wraca trauma – przypomina.

Suwalszczyzna to region, gdzie wojna była naprawdę obecna, przewalały się tu powstania i fronty wojenne.

- Ja pochodzę z Wielkopolski i jak pytałam babcię o jej wspomnienia, to jedynie mówiła, że u Niemca pracowała.

Natomisat tamtejsze lasy są usiane na gęsto krzyżami, mogiłami. Były bandy i była partyzantka. Pod względem historyczno - militarnym to od zawsze były niespokojne okolice. Teraz przyjechało bardzo dużo wojska, i cały czas przybywa go więcej. Przybywa też sprzęt, takie widoki wzbudzają grozę, dają poczucie, że sytuacja naprawdę jest napięta.

- Z drugiej zaś strony z doniesień medialnych wiemy, że po drugiej stronie granicy też skupiają się wojska, dlatego rozumiemy tę mobilizację i mamy nadzieję, że nie dojdzie do eskalacji. A jeśli dojdzie - że będzie miał nas kto bronić.

Nie zawsze poproszą

Migranci potrzebują pomocy. Tak z pewnością jest. Ale trzeba też mówić o coraz częstszych sytuacjach z tej drugiej, ciemnej strony.

- W tych wioskach bliżej granicy gospodarz poszedł wydoić krowy i nie zamknął drzwi swojego domu. Po powrocie zastał splądrowane pomieszczenia, i zniknęła nie tylko żywność. Albo w sąsiedniej wsi babcia idzie po drewno do komórki, a tam siedzi grupa ludzi, nie wiadomo jak nastawionych – przytacza rozmówczyni. - I ja mam prawo się bać – dodaje.

Mieszka sama z dziećmi w lesie. Wieczorem trzeba psy wypuścić, kury zamknąć, króliki nakarmić i codziennie ma dylemat. Czy zamknąć dzieci w domu i ryzykować, że w sytuacji zagrożenia nie zdąży się schronić, czy zostawić drzwi otwarte i narażać dwójkę malutkich dzieci na wizyty nieproszonych gości?

- Nasz strach jest autentyczny, obawy też – wzdycha.

Do niedawna rzadko kiedy zamykała samochód, zostawiała kluczyki w środku.

- Teraz trzeba o tym pamiętać, bo ponoć na południu się zdarza, że migranci kradną samochody i sami próbują się dostać na Zachód – mówi.

Ma świadomość, że to są ludzie zdesperowani.

- Nie muszą być z natury źli, ale wiele na co dzień spokojnych i zrównoważonych osób po kilku tygodniach koczowania w lesie swoją frustrację i desperację może wyładować na mnie i moich Bogu ducha winnych dzieciach.

Nie łudzi się, że wszyscy uchodźcy są niegroźni. Nikt nie ma szans zweryfikować ich bez dokumentów. I to jest problem.

Otwórzmy granice?

Prawo obowiązuje nas wszystkich, także to dotyczące przekraczania granic. Są przepisy na temat wstępu do kraju czy uzyskania obywatelstwa.

- Bardzo łatwo jest wygłaszać opinie i deklaracje jak się siedzi w ciepłym mieszkanku gdzieś w Warszawie czy Poznaniu, a o wiele trudniej jest coś deklarować mając tę sytuacje tuż obok. Nawoływanie do tego, że by nie przestrzegać prawa i robić precedensy, które otworzą strumień niekontrolowanej migracji to świadome działanie na szkodę Polski i jako takie powinno być karane – uważa rozmówczyni.

Nie da się zaprzeczyć, że bezpieczeństwo obywateli jest sprawa priorytetową i służby, straż graniczna, wojsko, WOT czy policjanci są tu po to, by o ten spokój dbać.

Na tytułowej granicy są nie tylko uchodźcy czy nielegalni migranci. Nie tylko służby mundurowe Polski czy Białorusi. Dziennikarze i społecznicy. Są tam przede wszystkim lokalne rodziny, które za nieprzemyślane decyzje, za uleganie emocjom czy szafowanie hasłami bez pokrycia zapłacą pierwsze.

Apel znad granicy

Monika* - Chciałabym zachęcić wszystkich do udzielania pomocy. Pomocy migrantom, pomocy funkcjonariuszom. Jedni i drudzy mają teraz bardzo trudno. To jest potrzebne, daje poczucie solidarności i wcale się nie wyklucza. Wręcz przeciwnie, powinniśmy szukać tego,  co nas łączy a nie skupiać się na podziałach. I namawiałabym do nie wydawania pochopnych osądów. Chcemy się głośno w internecie sprzeciwiać obecnej sytuacji - jasne, to nasz głos, ale zamiast skupiać się na szukaniu winnych spróbujmy weryfikować fakty i lobbować rozwiązania będąc świadomymi ich konsekwencji. Każdy z nas może zrobić coś dobrego.

 

*imię bohaterki artykułu zostało zmienione

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama