Pani Monika* zgodziła się opowiedzieć o sytuacji na granicy z perspektywy mieszkańca przygranicznej wsi. Jest z pochodzenia gostynianką, a na Białostocczyznę przeniosła się kilkanaście lat temu. Zdaje sobie sprawę, że problem migrantów istnieje i należy im pomóc… ale przeciwna jest uproszczonemu podziałowi na dobrych i złych.
Dotarli i tutaj
Mieszka w Puszczy Augustowskiej od 6 lat, relatywnie blisko granicy lecz po pracy jedzie po dzieci, wraca do domu, potem zajęcia pozalekcyjne czy zadania domowe i raczej po ciemku nie włóczy się po lesie. Sama migrantów nie spotkała jeszcze, lecz słyszy od sąsiadów, jak wyglądają relacje z migrantami. Gdy dochodzi do takiego spotkania twarzą w twarz, jest konsternacja. Co robić?
- Pierwsza myśl, zadzwonić na straż [graniczną- przyp.red.], bo ich znają – mówi młoda kobieta. - I to nie o to chodzi, że nie są empatyczni, migają się od pomocy. Nie znają alternatywy, nie mają kontaktu z tymi organizacjami pomocowymi, o których jest głośno - ale w mediach.
Jedyną znaną jej akcją na ich terenie to ta Stowarzyszenia 2050.
- Przekazali tu do punktu Straży Granicznej ciepłe ubrania dla migrantów, a reszta chyba trafiła gdzieś bardziej na południe, gdzie potrzeby są większe – mówi.
Dla nas to codzienność
- W naszym terenie akurat aktywistów raczej nie widać, natomiast służb jest cała masa i ich ciągle przybywa - dodaje.
Do straży granicznej mieszkańcy są przyzwyczajeni od zawsze. Teraz zatrzymuje samochody, legitymuje, sprawdza. Większość z funkcjonariuszy stamtąd pochodzi, tam mieszka. Cieszą się wręcz sympatią. Te tereny są latem sporą atrakcją turystyczną, przybywa mnóstwo letników i turystów, różnego pokroju.
- Jak przyjeżdżają jacyś młodzi gniewni czy zbyt rozrywkowe towarzystwo, to tylko oni [straż graniczna – przyp. redakcji] mogą zareagować, postawić do pionu – zaznacza.
W tej okolicy nie ma posterunku policji i to są jedyni mundurowi, którzy dbają o spokój i bezpieczeństwo.
- Tak trochę żartując, to jedynie przemytnicy ich unikają – dodaje rozmówczyni.
Teraz w okolice granicy przyjechało też sporo policji. Porozstawiani po głównych i pobocznych dróżkach, kontrolują czy ktoś nie przemyca migrantów.
- Przykładowo, na drodze do Augustowa potrafią stać dwa - trzy takie patrole – wylicza.
Zazwyczaj tylko sprawdzają auto, bagażnik, czasem legitymują, spisują.
- Gdy jest większy ruch, stoi się w kolejkach, gdy się spieszysz - do lekarza czy wieziesz dzieci na zajęcia – bywa to irytujące – mówi.
Z drugiej strony- bez względu na pogodę, oni tam stoją na tej ulicy...
- Jeszcze gorzej mają żołnierze i granicznicy strzegący granicy - sterczą tam dzień i noc, też w tych mrozach, deszczach, a teraz i śniegach, w ogromnym stresie, bo tam może się wydarzyć wszystko - zastanawia się.
Jak podkreśla, część z żołnierzy zakwaterowana jest w namiotach, więc to też nie tak, że wracają do ciepłych domów.
- Lokalna społeczność też się nimi przejmuje - szczególnie rolnicy i OSP robią zbiórki - kubki termiczne, kawę, herbatę, słodycze i opał.
Ucieczka przed... azylem?
- Tutejsi mieszkańcy są życzliwi i gościnni, ale ciężko pomóc komuś, kto na widok tubylców ucieka - tłumaczy.
Tak samo, o ile nie ma sytuacji ekstremalnej (choroba, ktoś jest ranny), migranci zmykają przed strażą.
- Wydaje mi się, że oni mają jeden cel, przedostać się przez granicę.
I, jak wyjaśnia dalej, żeby tutaj ich zgarnął jakiś kurier - nie za darmo - i zawiózł na upragniony zachód. Dlatego nie przekraczają legalnie, normalnie granicy, bo tam by musieli ubiegać się o dokumenty azylowe, do których prawo wielu z nich nie przysługuje. Dlatego unikają służb i bezpośredniego kontaktu czy proszenia o pomoc.
Dramat dzieci
W nocy są już przymrozki, spadł śnieg.
- Ilekroć wieczorem kładę dzieci spać myślę o tym, że są dzieci, które śpią gdzieś w krzakach. Może niedaleko – zaznacza Monika. - Ilekroć patrzę wieczorem przez okno, zastanawiam się, czy ktoś nie siedzi w pobliskich zaroślach i nie marznie.
Wiatr przeszywa, jest wilgotno i zimno.
- Nie wyobrażam sobie, jak tu wytrzymać kilka, kilkanaście takich nocy. Nie dziwię się ich desperacji. Tym bardziej, że utknęli w pułapce i nie mają odwrotu. To niewyobrażalny dramat – zauważa. - Co bym zrobiła, gdyby przyszli? - pyta samą siebie. - Gdyby to były kobiety, dzieci - na pewno bym nakarmiła, przebrała, przenocowała.
Nie wie jednak, co by zrobiła, gdyby przyszło kilku, kilkunastu mężczyzn? Oni tak samo są głodni i zmarznięci, ale pewnie by się bała wpuścić ich do domu. Starałaby się im pomóc. Podobnie zareagowałoby wielu jej sąsiadów, znajomych.
Aspekt historyczny
- Tutaj nadal żyją ludzie, którzy pamiętają czasy wojny i powojenne, więc dla nich taka sytuacja: wojsko, granica, konflikt budzi bardzo duże emocje, wraca trauma – przypomina.
Suwalszczyzna to region, gdzie wojna była naprawdę obecna, przewalały się tu powstania i fronty wojenne.
- Ja pochodzę z Wielkopolski i jak pytałam babcię o jej wspomnienia, to jedynie mówiła, że u Niemca pracowała.
Natomisat tamtejsze lasy są usiane na gęsto krzyżami, mogiłami. Były bandy i była partyzantka. Pod względem historyczno - militarnym to od zawsze były niespokojne okolice. Teraz przyjechało bardzo dużo wojska, i cały czas przybywa go więcej. Przybywa też sprzęt, takie widoki wzbudzają grozę, dają poczucie, że sytuacja naprawdę jest napięta.
- Z drugiej zaś strony z doniesień medialnych wiemy, że po drugiej stronie granicy też skupiają się wojska, dlatego rozumiemy tę mobilizację i mamy nadzieję, że nie dojdzie do eskalacji. A jeśli dojdzie - że będzie miał nas kto bronić.
Nie zawsze poproszą
Migranci potrzebują pomocy. Tak z pewnością jest. Ale trzeba też mówić o coraz częstszych sytuacjach z tej drugiej, ciemnej strony.
- W tych wioskach bliżej granicy gospodarz poszedł wydoić krowy i nie zamknął drzwi swojego domu. Po powrocie zastał splądrowane pomieszczenia, i zniknęła nie tylko żywność. Albo w sąsiedniej wsi babcia idzie po drewno do komórki, a tam siedzi grupa ludzi, nie wiadomo jak nastawionych – przytacza rozmówczyni. - I ja mam prawo się bać – dodaje.
Mieszka sama z dziećmi w lesie. Wieczorem trzeba psy wypuścić, kury zamknąć, króliki nakarmić i codziennie ma dylemat. Czy zamknąć dzieci w domu i ryzykować, że w sytuacji zagrożenia nie zdąży się schronić, czy zostawić drzwi otwarte i narażać dwójkę malutkich dzieci na wizyty nieproszonych gości?
- Nasz strach jest autentyczny, obawy też – wzdycha.
Do niedawna rzadko kiedy zamykała samochód, zostawiała kluczyki w środku.
- Teraz trzeba o tym pamiętać, bo ponoć na południu się zdarza, że migranci kradną samochody i sami próbują się dostać na Zachód – mówi.
Ma świadomość, że to są ludzie zdesperowani.
- Nie muszą być z natury źli, ale wiele na co dzień spokojnych i zrównoważonych osób po kilku tygodniach koczowania w lesie swoją frustrację i desperację może wyładować na mnie i moich Bogu ducha winnych dzieciach.
Nie łudzi się, że wszyscy uchodźcy są niegroźni. Nikt nie ma szans zweryfikować ich bez dokumentów. I to jest problem.
Otwórzmy granice?
Prawo obowiązuje nas wszystkich, także to dotyczące przekraczania granic. Są przepisy na temat wstępu do kraju czy uzyskania obywatelstwa.
- Bardzo łatwo jest wygłaszać opinie i deklaracje jak się siedzi w ciepłym mieszkanku gdzieś w Warszawie czy Poznaniu, a o wiele trudniej jest coś deklarować mając tę sytuacje tuż obok. Nawoływanie do tego, że by nie przestrzegać prawa i robić precedensy, które otworzą strumień niekontrolowanej migracji to świadome działanie na szkodę Polski i jako takie powinno być karane – uważa rozmówczyni.
Nie da się zaprzeczyć, że bezpieczeństwo obywateli jest sprawa priorytetową i służby, straż graniczna, wojsko, WOT czy policjanci są tu po to, by o ten spokój dbać.
Na tytułowej granicy są nie tylko uchodźcy czy nielegalni migranci. Nie tylko służby mundurowe Polski czy Białorusi. Dziennikarze i społecznicy. Są tam przede wszystkim lokalne rodziny, które za nieprzemyślane decyzje, za uleganie emocjom czy szafowanie hasłami bez pokrycia zapłacą pierwsze.
Apel znad granicy
Monika* - Chciałabym zachęcić wszystkich do udzielania pomocy. Pomocy migrantom, pomocy funkcjonariuszom. Jedni i drudzy mają teraz bardzo trudno. To jest potrzebne, daje poczucie solidarności i wcale się nie wyklucza. Wręcz przeciwnie, powinniśmy szukać tego, co nas łączy a nie skupiać się na podziałach. I namawiałabym do nie wydawania pochopnych osądów. Chcemy się głośno w internecie sprzeciwiać obecnej sytuacji - jasne, to nasz głos, ale zamiast skupiać się na szukaniu winnych spróbujmy weryfikować fakty i lobbować rozwiązania będąc świadomymi ich konsekwencji. Każdy z nas może zrobić coś dobrego.
*imię bohaterki artykułu zostało zmienione
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.