reklama

"Jestem teraz szczęśliwy". Modlił się i grzeszył, w końcu znalazł swoją drogę.

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: arch.prywatne

"Jestem teraz szczęśliwy". Modlił się i grzeszył, w końcu znalazł swoją drogę. - Zdjęcie główne

33-latek zaufał Bogu i modli się do Maryi | foto arch.prywatne

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

WiadomościLeszek Bogusz ma 38 lat. Mieszka i pracuje jako kierowca w Gostyniu. Kilka lat temu postanowił odmienić swoje życie, zaufać Bogu. Opowiada nam o swojej drodze do wiary. - Hazard, alkohol, burdele - rodzicom nie podobał się mój styl życia - mówi szczerze. Do zmiany natchnął go Duch Święty.
reklama

Opowiedz nam o swoich pierwszych kontaktach z Kościołem, z Bogiem?

Pochodzę z normalnej, religijnej, wierzącej rodziny. Pamiętam, jak zawsze jeździłem z rodzicami co niedzielę do kościoła, przyjmowałem sakrament eucharystii, chodziłem do spowiedzi co tydzień. Prosiłem Pana Jezusa o wiele rzeczy: samochód, dom, wakacje. Takie tam dziecięce marzenia. Jak się później okazało, dostałem dużo więcej. Ale problem był taki, że za bardzo zacząłem liczyć na samego siebie, a za mało na Pana Jezusa. Zacząłem deptać po terytorium złego. W głowie pojawiły się myśli: "Samochód mam, pieniądze, wszystko. W Boga wierzę. Nikogo nie zabiłem, nic złego nie zrobiłem. Do spowiedzi chodzić nie muszę, bo po co. Może raz na rok starczy, żeby źle to nie wyglądało".

Czyli w myśl zasady „nie robię nic złego, więc jestem dobry”?

reklama

Dokładnie. Pana Jezusa nie zapraszałem do serca, to diabeł wjeżdża bez pytania. Zaczęło się niewinnie. Najpierw w piątki wrzucałem w maszynkę” [automaty do gry – przyp. red] stówkę, tysiączek. Potem poker, obstawianie meczy, wszystko co się dało. Klub, imprezy, wieczna balanga.

Uważałeś, że masz passę, że szczęście ci sprzyja, że to twoja zasługa?

Tak, podbudowany  chwilowymi triumfami rosłem w pychę. A z drugiej strony starałem się zapełnić pustkę w moim sercu innymi przyjemnościami.  Wakacje, mecze, alkohol. Zaczęła się też zabawa z pornografią. Najpierw delikatnie: gazetki, kasetki. Potem wszedłem w to mocniej. Burdele, prostytutki. Jakieś przygody z mężatkami. Byłem w takich dwóch "niby związkach" jednocześnie. Zabawiałem się i zatraciłem kompletnie.

reklama

Jak reagowała na to rodzina?

W domu były awantury. Rodzicom oczywiście nie podobał się mój styl hedonistyczny życia. Ale mnie to nie obchodziło. 

Odszedłeś wtedy zupełnie od Kościoła, od wiary?

Od uczestnictwa w mszach owszem. Z Bogiem rozmawiałem, gdy mi się nie powodziło., np. gdy przegrałem mnóstwo pieniędzy. Ale były to raczej pytania i pretensje :”dlaczego mi się nie udaje?”, „pomóż mi w tym czy tamtym”. W tych modlitwach nie było wiary, raczej nadzieja na odwrócenie złego losu czy sytuacji.

To taka roszczeniowa postawa, nie sądzisz?

Oczywiście. Z jednej strony było mi tak dobrze,a z drugiej jednak źle. Zasługi były moje, a pretensje miałem tylko do Boga.

reklama

Bardzo wygodny układ. Ale nie trwał długo?

Nie, bawiłem się tak do czasu, do 2014 r. Przyjechałem z kolejnych wakacji i się załamałem. Poczułem w sercu tak ogromną pustkę, taki żal i czystą tęsknotę za Bogiem. Pojechałem wtedy na furtę, na Świętą Górę. Kupiłem książeczkę, różaniec i zacząłem się modlić… za zmarłych.

Dlaczego akurat za nich?

Nie wiem. Duch Święty mi to podpowiedział, więc się modliłem. Powymieniałem wszystkich, których znałem, po 100, 200 razy dziennie. Klepałem różaniec. Chyba wpadłem w jakiś trans, natchnienie. Myślałem, że jest już dobrze, że opanowałem sytuację. Zacząłem znowu 2 razy w tygodniu uczęszczać na msze, pouczać innych. Uważałem, że skoro się nawróciłem, to mam prawo a nawet obowiązek wskazywać drogę pozostałym.

reklama

Pycha kroczy przed upadkiem?

Chyba tak. Tym bardziej, że rodzice cieszyli się z mojego powrotu do Kościoła, nie wiedząc, że wcale nie zrezygnowałem z mojego rozrywkowego trybu życia. Dzieliłem po prostu czas pomiędzy modlitwę a grzech. Modliłem się na różańcu, ale za chwilę grałem w pokera. To były mechanizmy, nawyki, z których nie chciałem czy nie umiałem zrezygnować. Tkwiłem w tych uzależnieniach i tak. Chodziłem do kościoła, niby się modliłem czy spowiadałem ale nic z tego nie rozumiałem.

Co było przełomem w tej drodze donikąd?

Gdy uświadomiłem sobie, że mogę znowu chodzić do spowiedzi nawet co tydzień, ale to niczego nie zmieni. Bo będę klepał to samo, wymieniał grzechy, ciągle te same, i tak w kółko Macieju.  A tak naprawdę, nie mogę rozpocząć nowego życia bez spowiedzi generalnej.

Czym jest spowiedź generalna?

To wyspowiadanie się z całego dotychczasowego życia. Od czego się wziął grzech, jak to się budowało, jakie były kolejne – wynikające z tego – grzechy. Tylko, że my to odwlekamy w nieskończoność, najlepiej na łożu śmierci a wtedy może być za późno, bo nikt nie wie, kiedy umrze. Grzech buduje grzech. Prawdziwa, pełna spowiedź przerywa ten łańcuch złych uczynków. Św. Teresa od Dzieciątka Jezus mówiła, że najgorszą pychą człowieka jest u człowieka „jutro”. Bo jutra może nie być. Ja do swojej spowiedzi przygotowywałem się intensywnie, czytałem dużo, rozmyślałem.

I takie wyznanie wszystkich swoich życiowych grzechów i błędów pomogło?

Hmm, właściwie to nie chodziło o samą spowiedź, a o zmianę woli. Czy ja się chcę odwrócić od grzechu. Czy ja chcę współpracować z Bożą łaską. Bo wierzenie w Boga, a wierzyć Bogu to jest ogromna różnica. Doświadczyłem tego rozróżnienia. Postanowiłem zawierzyć Bogu. Przestałem pytać, prosić, wymagać.

Czyli co, wiara w Boga nie ma sensu? Na tym się opiera religia.

I tak, i nie. My chcemy, „wierząc w Niego”, żeby Bóg był nam posłuszny, a nie my Bogu. Bóg jest najlepszym strategiem, musimy mu tylko zaufać. Więc teraz, cokolwiek robię, wierzę że natchnął mnie Duch Święty. Całkowicie zawierzyłem Panu Jezusowi. Jeśli czuję, że muszę być codziennie na eucharystii, jestem, jeśli mam potrzebę spowiadania się co tydzień, robię to. Nie analizuję, nie zastanawiam się nad przyczynami. Wierze, że taki jest plan, że te wszystkie moje działania mają sens, że dzięki temu skłaniam się ku dobremu.

A jak otoczenie reaguje na tę twoja „pobożność’? W końcu taka gorliwość kojarzy się przede wszystkim z leciwymi staruszkami lub zakonnikami, a nie młodym mężczyzną?

Szczerze? Nie interesuje mnie zdanie innych na mój temat. Jeśli dla nich to śmieszne czy głupie czy bezsensowne- wolna wola. To ich osąd oparty na ich wierze czy jej braku. W żaden sposób czyjeś reakcje czy uwagi nie wpływały i nie wpłyną na moją relacje z Bogiem. 

Czym jest według ciebie spowiedź? Wielu ludzi uważa, że nie musi się spowiadać księdzu, że przed samym Bogiem wystarczy. A ty jak uważasz?

Sakrament pokuty nie jest zwykłą wyliczanką z ilości i rodzajów popełnionych grzechów. Trzeba wywalić z siebie nie tylko nagromadzone zło, ale jego przyczynę. Poddać pod osąd, powiedzieć na głos. Oczywiście, ksiądz nie jest odbiorcą tej spowiedzi - a sam Bóg - ale jego obecność uczy nas pokory. A moim zdaniem, pokora jest najważniejsza. Właśnie to, by przemóc się i wyznać w obecności innego człowieka swoje przewinienia. Bez pokory nie ma prawdy. Bez prawdy, całej prawdy - pokuty. No i chęci poprawy. Zmiany swego postępowania, schematów, myślenia. By za tydzień, miesiąc czy rok nie powrócić z tą samą lista grzechów. 

Co jeszcze jest ważne w codziennej wierze?

Różaniec. Bo diabeł bardziej się boi Maryi niż samego Boga. Ona jest święta właśnie przez jej poddanie się woli Boga. Ona musiała przyjąć katów swojego syna do serca. Ona jest pośredniczką, przekazuje nasze modlitwy swemu synowi. Stawia się za nami. Bo ma całkowita władzę nad sercem Boga. Nasze prośby kierowane do Niej zawsze trafią do Boga. Odmawianie różańca nie jest „klepaniem”. 

No dobrze, wróćmy raz jeszcze do twojego przełomu. Z jednej strony uczestniczyłeś codziennie w mszach, spowiadałeś się i odmawiałeś kolejne różańce. Z drugiej, nie zrezygnowałeś ze swoich „przyjemności”. Taki dualizm moralny. 

Tak, niestety. Ten proces trwał długo, kilka miesięcy. Ale zacząłem czytać Pismo Święte, co powoli ale naprawdę zmieniało mój sposób myślenia. Pan Jezus mówi w Ewangelii, że „(…) jeśli ktoś chce zachować swoje życie – straci je. A kto straci swoje życie z mojego powodu- ten je zachowa”. Zrozumiałem, że jeśli będę się upierał przy swoim dotychczasowym życiu, zatracę się do końca. Ale jeśli z niego zrezygnuję, niejako „stracę” te wszystkie „fajne” grzechy, zawierzę Bogu, odzyskam prawdziwe życie. Mówi też „Jeśli ktoś chce iść za mną, niech zaprze się samego siebie i mnie naśladuje”. Więc wyparłem się siebie, wyznałem swoje grzechy. Wszystko to, by stworzyć siebie na nowo.

Co sprawiło, że pękłeś?

To był październik tego samego roku [2014 – przyp. red]. Pojechałem na furtę na św. Górę i znalazłem tam „Perełki św. Faustyny”, jakby na mnie czekały. I Jej przesłanie „Jezu ufam Tobie”, prosta miłość. Przeczytałem w nich, że żeby otrzymać zupełny odpust, nie trzeba dalekich pielgrzymek ani zewnętrznych obrzędów, ale wystarczy przystąpić do spowiedzi z wiarą i całą nędzę powiedzieć kapłanowi a cud miłosierdzia okaże się w całej pełni. I to pracowało we mnie, te słowa. W czerwcu 2015 r. włączyłem na yYouTube cykl „Byłem gangsterem” o nawróconych kryminalistach, którzy pojednali się z Bogiem. I w pewnym momencie zacząłem płakać, bo skoro oni, którzy zrobili tyle złego – wrócili do Boga, to ja też mam szansę, ale muszę być w prawdzie. Usłyszałem „kocham Cię takim jaki jesteś" i w tym momencie z serca spadły mi tony brudu, ciężaru, wątpliwości. Poszedłem do prawdziwej spowiedzi, padłem na kolana, wyspowiadałem się. Poprosiłem o wybaczenie, ale i sam sobie wybaczyłem.

Wybaczyć sobie? A to nie jest tak, że mamy przede wszystkim wybaczać innym?

Wybaczenie sobie jest podstawą. Bo to my czynimy zło, innym ludziom czy sobie samym. Krzywdzimy. Więc jeśli wyznamy swoje winy i będziemy pracować nad sobą, by więcej tych samych błędów nie popełnić – mamy szansę być lepszymi ludźmi. Ale musimy sobie wybaczyć. Wtedy dopiero powstanie „czysta kartka”, w naszym sercu, sumieniu, życiu. Innym wybaczamy, by nie karmić się żalem czy nienawiścią. Musimy więc też wybaczyć sobie, by siebie pokochać. Pan Jezus miał wszystko, a umarł na krzyżu z niczym, oddał wszystko za nas, nawet swoje życie. 

Pokochać siebie? Czyli co, egoizm, stawianie siebie na pierwszym miejscu?

Oczywiście, że nie. Pokochać siebie czyli pokochać dobro w nas samych. Dbać o siebie, o swoje relacje z innymi, by nie tworzyć złych emocji, sytuacji. W pokochaniu samego siebie pomaga modlitwa. Ona jest naszą droga do miłości, bo Bóg jest miłością. Więc jeśli Boga postawimy na pierwszym miejscu, to wszystko inne wskakuje na właściwe miejsce, samo się układa. Bóg musi być w centrum.

I to się tobie udało?

Tak, od tamtej chwili jestem innym człowiekiem. Zaufałem Bogu. Modlę się za zmarłych, bo oni potrzebują naszego wsparcia. Modlę się w pracy, bo pracując jako kierowca (rozwożę towar w okolicy) dużo czasu spędzam sam, w drodze, mam sposobność modlitwy. W wolnej chwili dużo czytam. Nauczyłem się radować w cierpieniu, przyjmować Boży plan. Pomagam innym ludziom. Jestem teraz naprawdę szczęśliwy.

 

 

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama