Dzieci zjadały „kotka” i robiły krzyże z gałązek
O Wielkanocy na Biskupiźnie w przeszłości i teraz mówi Anna Chuda z Posadowa, mistrzyni śpiewu ludowego, gawędziarka, którą śmiało można nazwać „ambasadorką” mikrofolkloru.
– Jak byliśmy dziećmi do kościoła z palmą się szło, a potem mama obchodziła całe gospodarstwo. Wchodziła nawet do chlewa, pogłaskała krowę, żeby bydło się dobrze chowało, dużo mleka dawało, żeby w stodole robactwo się nie lęgło – opowiada biskupianka.
Gdy wracała do domu pytała, które z dzieci jest na tyle odważne, aby zjeść bazie - popularnego „kotka” lub „bagniątko” z palmy.
– Ja zawsze była odważna i połknęłam. Bo to chroniło od zła, gardło nie bolało – śmieje się pani Ania.
Boże Rany musiał być... „bolesne”
W Wielki Piątek dzieci robiły z gałązek palmowych krzyże i w pierwsze święto gospodarz szedł na pole, poświęcił je i zatykał ów krzyżyk, co miało chronić zasiewy.
– To jeszcze robią dzisiaj. Moi kuzynowie jadą na pole samochodami (...) i tak na przyczu wdygną i zostawią – opowiada Franciszek Jesiak ze Starej Krobi, inna „twarz” Biskupizny.
W zwyczaju było też, że jedną palemkę zostawiało się za Świętym Obrazem i nie wyciągało się jej tak długo, aż przyszłą wiosna i krowy wyganiano na pola.
– A słuchaj Ania były u was w Posadowie Boże Rany? A zając też ci jajo zniósł? – pyta pan Franciszek.
– O rany, pewnie, że były – odpowiada pani Ania.
Nie raz i nie dwa babcia ściągała ze swojej wnuczki pierzynę wcześnie rano w Wielki Piątek i dla przypomnienia Męki Pańskiej smagała ją gałązkami po nogach mówiąc: „Boże Rany, Boże Rany jeszcze gęsior z łóżka niewygnany”.
A jajko od zająca? To była największa uciecha dla dzieci, gdy po czterdziestu dniach postu ponownie ujrzały je w gniazdkach z cegiełek zrobionych, siankiem wyłożonych.
– Nie można się było dospać i doczekać tego Wielkiego Czwartku. Jak się zobaczyło jajko, takie żółte, ładnie pokolorowane to było, aż szkoda go zjeść. Tak chodziłam i tak głaskałam. Mama mówiła: „Zjedz w końcu, bo się będzie ten zając na ciebie gniewał” – tłumaczy Anna Chuda.
Z kolei u pana Franciszka, który miał trzech braci zdarzało się, że ten najmłodszy wypatrzył jego kryjówkę i zjadł tak hołubione jajo. A jeżeli wspominanym o tradycji Bożych Ran, to w pewnym wieku Franciszkowi Jesiakowi też było wolno zainicjować obrzęd.
Dlatego z gałązką z trzema odnóżami (pierwsza oznaczała pojmanie, druga ukrzyżowania, a trzecia zmartwychwstanie Pana Jezusa) i z właściwym sobie humorem zachodził do sypialni rodziców ze słowami: „Boże Rany, Boże Rany jeszcze rodzic z łóżka niewygnany”.
Czego wystrzegano się w Wielki Tydzień?
Na Biskupiźnie zawsze liczyły się palma, zajączek i jajko, pisanki przyszyły skądinąd. Był też śmigus dyngus podczas którego nie używało się oczywiście pistoletów na wodę, lecz „nieszczęśników”, którzy mieli pecha trafić na „wodną kompanię” oblewało się całymi wiadrami. W ekstremalnych przypadkach wykorzystywane były koryta przy studniach do „skompania” ofiary. Dla dziewczyny bycie oblaną oznaczało powodzenie i szybkie zamążpójście.Ale Wielkanoc na Biskupiźnie to także czas zadumy. Co prawda, w kościele obowiązywały kolory radosne: róż, zieleń i żółć, a Biskupianka nie miała tam czego szukać w szarej chuście, ale trzeba było zachować pełną powagę.
Wielki Piątek był dniem szczególnym, dniem skupienia. Panowała wielka żałoba, nie było nawet wolno przejrzeć się w lusterko, starano się nie kłócić. Wyciszenie dotyczyło wszystkich aspektów życia.
– Jak sobie ktoś zagwizdał lub piosenkę zaśpiewał w Wielki Tydzień zaraz dostał. „Co ty robisz? Czy ty nie wiesz, że (...) Pan Jezus umierał i cierpiał, a ty sobie podśpiewujesz?”. Wszyscy my się strzegli – mówi pani Ania.
Dzięki nim folklor ma szansę przetrwać
Biskupianki z innego pokolenia - Daria Andrzejewska i Magdalena Wojciechowska, czyli słynne „Biskupianki w Podróży” nie pamiętają już niektórych zwyczajów, o których mówią Anna Chuda i Franciszek Jesiak. Starają się natomiast „podłapać” te, które można wdrożyć w ramy dnia codziennego, aby idąc „kierunkiem bardziej nowoczesnym”, nie zapomnieć o „starym”.Jednocześnie potwierdzają, że choć rodziny nadal szykują się do kościoła i święta wielkanocne mają podniosły charakter, to brakuje m.in. wielopokoleniowości.
– Dzisiaj nie szanujemy postu. Wraca się czasem do tego, że mamy nie jeść, ale raczej dla zdrowia, dla diety. Natomiast te wszystkie tradycje związane u nas nieodłącznie z kościołem, z wiarą (...), pracami polowymi zanikają – mówią dziewczyny.
– Tradycja ginie, a szkoda, bo to jest takie fajne, wesołe – odzywa się Franciszek Jesiak.
– Dużo zwyczajów zanika, ale trzeba o nich przypominać – wtóruje mu Anna Chuda.
Artykuł przedrukowany z nr 13 gazety „Życie Gostynia” z roku 2018.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.