reklama

"Ludzie czasami przychodzą i myślą, że zapłacą tyle, co w hurcie. A szycie na miarę to zupełnie, co innego"

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaPracownia Strojów Historycznych i Teatralnych Ewy Filipiak z Piasków zdobywa coraz większe uznanie w świecie. Zamówienia na kreacje przychodzą nie tylko od pasjonatów mody z terenu Polski, ale także przykładowo z Niemiec. Jeden ze strojów wykonanych przez projektantkę został zaprezentowany w serialu "Korona królów". Ale krawcowa z przyjemnością przyjmuje zlecenia od klientów mających mniej wysublimowane gusta: uszycie garnituru na ślub czy małej czarnej na wieczorne wyjście to też dla niej żaden problem.
reklama

Z chęcią zachowałaby wszystkie stroje, które wykonała. Jej pracownia, mieszcząca się w dawnym zakładzie mechanicznym „odziedziczonym” po teściu, jest jak żywcem wycięta z cyklu zeszytów „Przez epoki”, które kiedyś można było znaleźć w kioskach. Średniowiecze, stylem najmniej podchodzi Ewie Filipiak.

Renesans, barok, rokoko, oświecenie - to jej domena.

- Tam już wchodzi aksamit do szycia, a on jest bardzo trudnym materiałem do obróbki. Trzeba uważać na cienie, jest mnóstwo falbanek, haftów,, guzików - dlatego przykładowo panowie z tych epok wyglądają trochę jak zniewieściali. Dużo koronek, żabotów, broszek, i te stelaże, przynajmniej przy kobietach, paniery, metalowe gorsety, mam nawet na stanie typowo angielski gorset z metalowymi fiszbinami - tłumaczy mieszkanka Piasków, która od ponad ćwierćwiecza zajmuje się zawodowo krawiectwem, a około 2004 roku zaczęła się specjalizować w strojach historycznych i teatralnych. 

reklama

DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU POD ZDJĘCIEM - KLIKNIJ, żeby PRZECZYTAĆ FOTOREPORTAŻ

reklama

Nie pod Grunwaldem, ale po

Pani Ewa jest prawdziwą krawiecką „karierowiczką”. Swoją przygodę z zawodem rozpoczęła od tytułu czeladnika, by po kilku latach zrobić mistrza krawieckiego i w końcu zostać pedagogiem i uczyć innych swojego fachu. Niestety żadna z uczennic nie poszła w jej ślady. Nie można powiedzieć, że szycie „wyssała z mlekiem matki”, ale nie jest to tak dalekie od prawdy. W końcu od mamy i babci - krawieckich samouków podglądała, jak się używa igły i nici.

Jej przywiązanie do tego, co robi widać już na pierwszy rzut oka. 

- Mam kilka tatuaży, a jeden z nich jest tematyczny, związany z zawodem, ponieważ posiada on nożyczki, miarę oraz maszynę. Zawsze chciałam coś takiego mieć, bo lubię jak coś ma znaczenie. Dodatkowo posiadam tatuaż z inicjałami imion swoich dzieci i inne "dziarki" - tłumaczy mistrzyni.

reklama

Niewiele osób po szkole podstawowej wie, co chce w życiu robić, ale mieszkanka jeszcze wtedy Gostynia (z ulicy Nowotki, teraz Mieszka I, w szkole podstawowej nr 3 chodziła do klasy m.in z aktorem Wojciechem Majchrzakiem) już wtedy w zeszycie miała wpisane jedno słowo: krawcowa. Pierwszy przełomowy moment przyszedł w roku 1984 (daty z „czwórką” na końcu są początkiem ważnych okresów w życiu zawodowym pani Ewy).

- Po podstawówce poszłam normalnie na krawcową. W „Gostyniance” [dawny zakład pracy przy cukrowni - przyp. red], była jedna szkoła zawodowa z klasą krawiecką, ale jednak ja miałam to szczęście, że wyuczyłam się u pani Ewy Mikołajczak na ulicy Orzeszkowej na Pożegowie - tłumaczy Ewa Filipiak.

Pobieranie nauk prywatnie bardzo się opłaciło, gdyż jej mentorka miała zupełnie inne podejście do zawodu niż tylko narzucanie „taśmowych” metod pracy. 

W 1994 roku, mając już trójkę dzieci, za radą męża otworzyła, wspólnie z koleżanką mały zakład „właściwie budkę przy Pedzie”.

Po kilku latach współpracy drogi dwóch krawcowych rozeszły się, a nasza bohaterka została sama w nieogrzewanym pomieszczeniu, gdzie dalej zajmowała się swoją pasją.

Nastał rok 2004 i przyszło zlecenie od jednego z naszych mieszkańców na strój do inscenizacji historycznej bitwy pod Grunwaldem. To było to, co Ewa Filipiak chciała robić przez całe życie (odejmując fakt, że strój dotyczył najmniej lubianego średniowiecza).

- Później zgłosiło się do mnie małżeństwo, które chciało już dużo bogatsze stroje niż ten pierwszy klient. Potem trochę taką pocztą pantoflową, jeden drugiemu, przyszedł kolejny projekt z Poznania, odezwał się teatr muzyczny w Łodzi - opowiada piaskowska krawcowa.

Stroje do rekonstruowanego pałacu saskiego w Kutnie, mundur marszałka Piłsudskiego z nieśmiertelną maciejówką - czapeczką z orzełkiem (obecnie w Muzeum Narodowym w Warszawie), stroje kąpielowe z okresu międzywojennego do muzeum w Darłowie, zaopatrzenie w stroje typu sarmackiego zespołu Apolinarski Group (często goszczą na Hubertusach w Rokosowie), zamówienie Gostyńskiego Towarzystwa Historycznego na Noc Muzeów w 2018 roku, ubiór gostyńskich mażoretek lub kilkanaście kompletów strojów biskupiańskich - to tylko wycinek dotychczasowej działalności Pracowni Strojów Historycznych i Teatralnych Ewy Filipiak.

Od króla Augusta do Madonny

Mistrzyni krawiecka żyje od potrzeby do potrzeby. Jest potrzeba na ubiór dla aktorów teatralnych - szyje. Koleżanka prowadząca firmę zajmującą się organizowaniem imprez tematycznych chce komplet piracki - pani Ewa zabiera się do pracy. Mundury dla członków grupy rekonstrukcyjnych, którzy biorą, a raczej brali udział w „Strefie Militarnej” (swego czasu szyła dużo mundurów z okresu wojny secesyjnej) - nie ma sprawy.

Tak samo w przypadku zespołów tańca ludowego. Do zleceń z tego gatunku należał jeden z najbardziej żmudnych i czasochłonnych projektów, z jakimi miała dotąd do czynienia.

- Szyłam suknię francuską w stylu renesansowym, na której było około 400 czy 500 koralików, już nawet nie liczyłam, w każdym razie bardzo dużo detali. No i przy każdej fałdce było trzeba ręcznie wszyć koralik - to zajmowało mnóstwo czasu. Ludzie myślą, że skoro haft tak pięknie wygląda, to jest z nim sporo zajęcia, ale to robią maszyny. Gdyby to było wyszywane ręcznie, to byłoby bardziej pracochłonne, zaś tutaj dochodziło ręczne robienie kokardek, a w każdym perła wszyta. Robiłam to dla Zespołu Tańca Dworskiego „Corona Florum” z Poznania - wyjaśnia Ewa Filipiak.

Stworzeniu tego damskiego ubioru poświęciła 2 dni.

Ale dużo jest także pojedynczych, nietypowych zleceń. I tak pewnego razu panią Ewę odnalazł Niemiec, który co roku przyjeżdża do Polski na inscenizowane bale. No i na podstawie zdjęcia obrazu zażyczył sobie identyczny żupan.

Z dużą przyjemnością projektantka wspomina zlecenie dla pewnej młodej pary.

- Bardzo fajnie wyszło. Najpierw przysyłali mi zdjęcia, bo gdzieś widzieli taką stylizację. Zanim zdobyłam materiały, trochę to trwało, bo ona ma co prawda sukienkę z satyny bawełnianej i koronkę hiszpańską na wierzchu, to było proste do zdobycia, ale on miał z czarnego żakardu, gdzie jedna część była gładka, natomiast pozostałe wzory z żakardu w czarnym kolorze tylko, że z połyskiem. Miał fajne, burgundowe obszycia. Ona też miała obszycia w takim kolorze, pod suknią, która była zdejmowana warstwowo - tłumaczy krawcowa.

Ciekawym przypadkiem był pewien fan Madonny. Zafascynowany królową popu zadzwonił do pracowni krawieckiej w Piaskach i zażyczył sobie słynny złoty gorset „z pociskami”, w którym piosenkarka występowała podczas głośnej trasy koncertowej  „Blonde Ambition”. Przysyłanie zdjęć danej kreacji nie jest dla krawcowej niczym nowym, ale pan był wymagający, aż do przesady.

 - Do tego stopnia, że musiałam liczyć stebnówki, wszystko musiało być jak w oryginale. Najgorsze było, jak kazał mi robić zdjęcia z postępów mojej pracy, czego nie lubię, bo fotografia nie oddaje tego, co jest na stole. No i miał też swoje sugestie w rodzaju: „a tu powinno tak być”, „a tutaj jest coś nie tak”. To aż się źle potem szyje, bo człowiekowi, który nie ma pojęcia o szyciu nie da się wytłumaczyć pewnych rzeczy. Powiedziałam mu, że po prostu prześlę efekt końcowy i wtedy będziemy rozmawiać, bo to nie ma sensu - opowiada E. Filipiak.

DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU POD ZDJĘCIEM - KLIKNIJ, żeby PRZECZYTAĆ FOTOREPORTAŻ

"Ja czasami naprawdę robię dziwne rzeczy"

Tak też się stało. Zadowolony ostatecznie klient przepraszał za swoją „drobiazgowość”, przesyłając szczególne podziękowania. 

Zdarzyło się też zlecenie od przedsiębiorcy pragnącego zorganizować imprezę integracyjną dla swojej załogi. Jako że wśród jego majątku znajdowała się również masarnia, postawił w trakcie wydarzenia na rozrywkę w stylu, z którym się utożsamiał. Mianowicie zażyczył sobie, aby na mechanicznego byka rodeo uszyć strój... świni.

- Ja czasami naprawdę robię dziwne rzeczy. Pamiętam, że jechałam specjalnie do Leszna, do wesołego miasteczka, gdzie mają takiego „byka”, żeby go wymierzyć. Padało, zmokłam jak nie wiem, ale uszyłam panu taką świnkę z weluru elastycznego, żeby pasowało - śmieje się z komicznego zamówienia wykonawczyni.

Również tutaj klient odszedł rozanielony.

Bardziej z naszej lokalnej "bajki" warto również wspomnieć, ile jest pracy przy strojach biskupiańskich, i to paradoksalnie więcej przy męskim ubiorze.

- Większość elementów jest zapinana na ręcznie przyszywane haftki. Tutaj są dwa rzędy guzików, ale to wszystko jest dekoracyjne. Spodnie, bryczesy, jak do jazdy konnej. Oczka sznurowane - tłumaczy krawcowa.

Suknia antystresowa dla miss

Do najbardziej oryginalnych prac pani Ewy należy chyba jednak kreacja uszyta dla Anny Walewskiej - Miss Eco International Poland 201oraz II Wicemiss Wielkopolski 2019. Mieszkanka Gostynia potrzebowała na wyjazdową sesję zdjęciową sukienki z motywem recyklingu. Wspólnie wymyśliły, że materiałem, który posłużył do stworzenia sukni „z odzysku” będzie... czarna folia bąbelkowa. Twórczyni sama była zaskoczona efektem końcowym, bo „kiecka wyszła rewelacyjna”.

- Czarna, taka długa, ale szyło się ją masakrycznie. Zresztą szycie to za dużo powiedziane. W zasadzie na maszynie to ona jest połączona chyba tylko w dwóch miejscach, a tak wszędzie musiałam ręcznie sczepiać. Ona była bardzo krótka, jak się ją założyło to wszędzie sterczała, z tyłu miała ogon. Przy pakowaniu i wkładaniu do kartonu folia się cała sklejała. Pomyślałam sobie: „Boże, jak ona to wszystko rozwinie?”. A jeszcze musiała być lekka, żeby się zmieściła w walizce i do samolotu. Przynajmniej folia nie strzelała, ale się śmiałam, że ma suknię antystresową - zdradza mistrzyni krawiectwa.

Najczęściej w prezencie dostaje jedno

Przy realizacji zamówień pani Ewa dużo szuka w książkach. Również internet nie jest jej w tym względzie obcy, ale mówi, że trzeba uważać, bo jest dużo przekłamań. A takowe od razu wytkną na przykład „detaliści” z grup rekonstrukcyjnych. Dlatego najczęściej posiłkuje się właśnie literaturą, która stała się stałym prezentem otrzymywanym od najbliższych przy różnych okazjach.

- To jest dla mnie bardzo pouczające, bo dajmy na to renesans, barok czy czasami rokoko, którymi się zajmuję, w nich ważne są wykończenia. Na przykład w klasach społecznych wieszczki nie mogą mieć w ogóle żadnych falbanek, dopiero na dworze dworki miały po jednej falbance przy rękawach a księżnej trzy czy królowej przysługiwało pięć. Nikt z niższej klasy społecznej nie mógł mieć więcej niż dostojniczki. To są takie ciekawostki, które wyczytuję, ich się nie „wygoogla” - opowiada Ewa Filipiak.

Z kolei jej niechęć do „prostego” średniowiecza potęguje zlecenie dotyczące przeszywanicy, którą rycerze z tamtego okresu nosili pod kolczugą. Wspominając jak „strasznie ciężka to była robota”, jak bolały ręce przy pracy z grubym lnem nasuwa się jej tylko jedno:

- Dosłownie - praca niezapłacona.

Bardziej bezpośrednie podejście do swojego fachu krawcowa z Piasków stosuje także w przypadku materiałów, którymi się posługuje. Trzeba pojeździć, nic nie kupuje się na słowo, bo przyjdzie materiał i zupełnie inaczej wygląda, wiadomo. Dużo czasu spędza w hurtowniach (jeżeli nie ma czasu, wyręcza ją mąż), ale raczej w mniejszych, „gdzie mają jeszcze jakieś stare materiały, które leżą, a nie wszystko nowe, jak w sklepach”.

- Fajna hurtownia jest we Wrocławiu, na ulicy Robotniczej, przy torach kolejowych. Jest duża, ale tam mi się podoba, bo wszystko jest tak narzucane, że człowiek idzie, patrzy, dotyka i wybiera, jak się wie, czego się szuka, jednak najczęściej zakupuję materiały w Poznaniu w hurtowniach na Głogowskiej - powtarza mieszkanka Piasków. 

DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU POD ZDJĘCIEM - KLIKNIJ, żeby PRZECZYTAĆ FOTOREPORTAŻ

Igła ich "nie parzy", ale...

Tak, jak wśród uczennic pani Ewa nie doczekała się osoby, która podzielałaby jej zamiłowania do zawodu, tak żadne z trójki jej dzieci nie garnie się do igły i nitki. Jedynie najmłodsza córka „ogarnia” sterowaną komputerowo hafciarkę i przy użyciu laptopa, razem z mamą tworzą własne projekty.

- Najczęściej wykorzystuję ją do detali przy historycznych strojach. Wyhaftuje wszystko, nawet zdjęcie twarzy. Bardzo pomocna rzecz, bo zawsze jak miałam do haftowania bawety przy sukniach renesansowych, takich dużych z panierami, to niestety musiałam zlecać komuś, a to kosztowało trochę. A tutaj tylko nici się zmienia, kolory, komputer o tym informuje. Jak ją przywieźliśmy, to było pytanie: „A gdzie ona ma pedał” - opowiada właścicielka zakładu.

Jak tylko maszyna pojawiła się w bogatym parku maszynowym jej latorośl brała taboret i siadała przy urządzeniu. I nie dlatego, że mama by sobie nie poradziła, ale jak mówi: „nie musi wszystkiego umieć”.

Za to pozostałe maszyny specjalistyczne krawcowa obsługuje w mgnieniu oka. Bo każda jest do czegoś innego.

- Jest overlok, który obrzuca, zwykła maszyna oraz renderka szyjąca elastyczne dzianiny. Dziurkarka robi wyłącznie dziurki do mundurów. Te maszyny zajmują dużo miejsca, ale jak ma być coś dobrze zrobione, to nie może jednak wszystkiego wykonywać ręcznie. Inaczej przy rekonstrukcjach historycznych suknia powstawałaby pół roku, bo ręcznie nie da się szyć szybciej - zdradza Ewa Filipiak.

No i żelazko. Przy pojedynczych sztukach, indywidualnych zamówieniach, wszystko prasuje czy rozprasowuje sama.

"Można kupić garnitur za 300 złotych, ale..."

Pandemia sprawiła, chyba jak w większości branż, że i tutaj ruch w interesie zamarł. Krawiectwo stanęło, to specjalistyczne też, bo po prostu nie ma gdzie prezentować kreacji. Ale w normalnym czasie można wyżyć z tego biznesu.

- Nie ma jakichś kokosów, ale ja nie wybrzydzam. Na zamówienie się wszystko uszyje - ja wychodzę z takiego założenia. Kwestia tylko zasobności portfela. Ludzie czasami przychodzą i myślą, że zapłacą tyle, co w hurcie. A szycie na miarę to zupełnie, co innego. Można kupić garnitur za powiedzmy 300 złotych, ale ja tutaj tyle wydam na materiał. Czasami dochodzi też kwestia czasu, bo jak akurat mam jakiś zespół, to klient chce to mieć w miarę szybko i nie będzie czekał 2 miesięcy, aż dostanie marynarkę czy sukienkę - tłumaczy krawcowa.

Bardzej obrazowo: najtańszy jedwab kosztuje od 150 złotych za metr. Więc przy sukni barokowej czy renesansowej, na którą wychodzi 8 metrów, można sobie łatwo wyliczyć wstępne koszty. A gdzie zapłata za wykonanie?

Zapytana, czy uważa, że jej profesja „umiera” (co ciekawe pani Ewa gościła kiedyś dzieci w ramach programu „Umierające zawody”) potwierdza, że produkcja taśmowa „zabija” pojedynczych wykonawców.

- Pogotowi krawieckich jest bardzo dużo. To są panie, które potrafią szyć, tylko że najczęściej to są usługi w rodzaju zamek wszyć, coś skrócić, guzik doszyć. To, co kiedyś nasze mamy, babcie robiły na co dzień - wyjaśnia właścicielka pracowni krawieckiej w Piaskach.

Ciekawostki dotyczące projektów Ewy Filipiak

Artykuł przedrukowany z numeru 51/2020 "Życie Gostynia". 

KLIKNIJ ZDJĘCE, żeby PRZECZYTAĆ FOTOREPORTAŻ

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama