Mimo obecności przedstawicieli tak różnych środowisk wtorkowe (12 października) spotkanie nie przebiegało w atmosferze „skakania sobie do gardeł” lub jak to określił Roman Miller (wiceprezes jednej z największych firm w Wielkopolsce działającej w branży mięsa wieprzowego) „napuszczania rolników na myśliwych, myśliwych na rolników”. Przeważały argumenty przedstawiane przez samorządowców z powiatów gostyńskiego, rawickiego, kościańskiego, leszczyńskiego, producentów trzody chlewnej, jej odbiorców oraz lekarzy weterynarii w zakresie zwalczania Afrykańskiego Pomoru Świń.
Jednym z wniosków, jaki wysunął się na pierwszy plan, jest brak możliwości zniesienia tzw. stref ASF. Doktor Tomasz Wielich, Wojewódzki Inspektor do Spraw Zwalczania Chorób Zakaźnych, przyznał, że raczej mało realnym jest, aby Komisja Europejska przychyliła się do wniosku o wyłączenie powiatów gostyńskiego, rawickiego czy leszczyńskiego z czerwonej strefy w sytuacji, gdy ogniska choroby w naszym regionie są jeszcze „ciepłe”.
Spodziewać się należy prędzej, że sytuacja pójdzie w drugą stronę i Komisja Europejska, która odgrywa tutaj nadrzędną rolę w procesie decyzyjnym jeszcze wydłuży okres jej obowiązywania.
- Mamy bardzo blisko kilka ognisk w dwóch powiatach województwa dolnośląskiego: trzebnickim i górowskim. Mamy te trzy ogniska w Rawiczu, dziki dodatnie na południu powiatu leszczyńskiego i to pewnie na tym się nie skończy, będą kolejne. Jest to teren, gdzie ASF-u są przypadki u dzików i są ogniska w gospodarstwach. Także wydaje się, że ten okres roczny będzie zastosowany. Z tym, iż rok liczymy od ostatnich przypadków i to się oczywiście może przesunąć, jeżeli będzie następne ognisko, to wtedy uchylenie strefy czerwonej będzie trwało dłużej - tłumaczył doktor Tomasz Wielich.
Nie ma się co oszukiwać - będą kolejne ogniska ASF-u
Odkrycie nowych przypadków wirusa u dzików na tych terenach jest bardzo prawdopodobne ze względy na trwający obecnie okres wykaszania kukurydzy, która jest naturalnym żerowiskiem i siedliskiem dla tej zwierzyny.
- Być może w jakimś najbliższym czasie rozpoznane będą dziki na terenie Rawicza, bo trochę nam się nie chce wierzyć w to, że mamy trzy ogniska, wkoło są dziki rozpoznawane, a na terenie powiatu rawickiego jest teren czysty. Istotnym jest, aby te tereny rozpoznać, bo wtedy możemy podjąć działania, które bezpośrednio zwalczają choroby: to znaczy eliminować dziki ze środowiska, bo one są głównym wektorem tej choroby. I nie tyle dziki chore żywe, co dziki padłe - stanowią główne źródło rozprzestrzeniania się wirusa. Im bardziej te zwłoki są rozłożone, tym to zagrożenie i atrakcyjność dla dzików żywych tego miejsca jest znacznie większa. Dlatego też akcje poszukiwawcze na tym terenie powinny być intensywnie prowadzone zarówno przez myśliwych, jak i przez Lasy Państwowe, być może samorząd może także organizować takie przeszukania - mówił wojewódzki specjalista w zakresie chorób zakaźnych.
Zgodnie z przekazanymi informacjami wojewoda wielkopolski miał już wydać zgodę na dodatkowy odstrzał, poza odstrzałem gospodarczym realizowanym co roku, 20.000 dzików.
Redukcja populacji dzików w opinii doktora Wielicha nie zdejmuje odpowiedzialności z działania ze swojej strony tych „osób, których bezpośrednio ten ASF dotyczy, czyli hodowców trzody chlewnej i myśliwych”.
- Oni naszym zdaniem powinni najwięcej się postarać: rolnicy, żeby zabezpieczać gospodarstwa, myśliwy, żeby zabezpieczać siebie, żeby nie roznosić ASF-u. Jak nie będzie roznoszony, wtedy jest jakaś szansa, żeby chorobę okiełznać. Mamy w Wielkopolsce dość dobre przykłady zwalczania, choćby powiat wolsztyński, gdzie nie ma do tej pory dzików dodatnich. Podobnie ASF wszedł częściowo na teren powiatu grodziskiego, ale teraz te tereny są czyste - podawał przykład wojewódzki weterynarz.
Doktor Tomasz Wielich, Wojewódzki Inspektor do Spraw Zwalczania Chorób Zakaźnych
Doświadczenia z innych krajów są takie, że te organy bezpośrednio odpowiedzialne za zwalczanie choroby nie są w stanie jej zwalczyć, musi być współpraca, szczególnie ze strony hodowców trzody chlewnej, myśliwych, żeby efektywność zwalczania tej choroby była duża, taka, jakiej moglibyśmy oczekiwać. Przestrzeganie bioasekuracji, i to nie tylko w czasie przeprowadzanych kontroli czy wizyt, ale w sposób ciągły. To jest ważny aby te zasady stosować cały czas, przyzwyczaić się, mieć to we krwi, zabezpieczyć nasze gospodarstwa.
Rzeźnie boją się mięsa zakażonego ASF-em
Inne spojrzenie na sprawę przede wszystkim kwestii zwalczania dzików miał wspomniany już Roman Miller, prezes jednego z kół łowieckich z terenu gminy Krobi, do niedawna członek Naczelnej Rady Łowieckiej, ale także rolnik oraz osoba współzarządzająca jednym z największych w Wielkopolsce zakładów zajmujących przetwórstwem mięsa wieprzowego - Grupy GOBARTO S.A. w Grąbkowie oraz prezes GOBARTO Dziczyzna w Karolinkach. Człowiek, który sam siebie określił jako osoba posiadająca „pełną palet informacji” w zakresie ASF-u powątpiewał, czy nawet dodatkowy odstrzał dzików realnie wpłynie na jego depopulację i rozprzestrzenianie się choroby.Najwięcej prezes GOBARTO miał jednak do powiedzenia w kwestiach ekonomicznych skutków ASF, m.in. odpowiedział na zadawane przez wielu pytanie, w tym Grzegorza Majchrzaka, prezesa Wielkopolskiego Związku Hodowców Trzody Chlewnej, „czy koszty, który ponoszą zakłady mięsne jest aż tak duże, że musimy rolnikowi zapłacić prawie 2 złote mniej za kilogram tucznika z czerwonej strefy?”
W czasie dyskusji pojawiły się nawet głosy, że przy obecnych cenach skupu trzody rolnicy za chwilę zaczną wypuszczać "maciory do lasów, bo nie będzie się opłacało hodować świń" (zobacz, gdzie znaleziono świnie żyjące na wolności w lesie - TUTAJ).
- Z czego biorą się różnice w cenie? (...) Dzisiaj rynek płaci za tucznika pełnowartościowego, czyli takiego, na którego rzeźnia dostanie „owal” oznaczający, że mięso jest przeznaczone na eksport i ma dostęp do rynku unijnego płacimy między 5,40 - 5,50 zł [symbol owalu na opakowaniu mięsa, w który wpisany jest unikalny numer informuje, że produkt po starannym badaniu weterynaryjnym został dopuszczony na rynki Wspólnot Europejskich - przy. red]. Z kolei za tucznika czerwonego w Grąbkowie płacimy 4,20 zł. Oznaczenie - decyzja weterynaryjna powoduje, że według przepisów to mięsie ma określone ograniczenia. Jeśli nie daj Boże, trafi nam się „owal przekreślony” [mięso pozyskane od świń utrzymywanych na obszarze zapowietrzonym lub zagrożonym - przyp. red], to w Grąbkowie - ponad milion uboju, 500 ludzi w pracy - właściwie byśmy miesiąc stali. (...) Jeżeli coś się skrzyżuje i dostanie tzw. wycofanie z rynku to będą grube miliony. I ta różnica w cenie wynika z tego. Bo z mięsa „czerwonego” za pomocą własnej sieci dystrybucji sprzedajemy mięso kulinarne, a mięso produkcyjne trafia na mroźnię. Nikt tego nie chce kupić, bo zakłady w mniejszym lub większym stopniu zajmują się eksportem. I tak wygląda rynek. Czy to się komuś podoba czy nie podoba, tak jest i tak będzie, bo te przepisy to bardzo rygorystycznie określają. I służby czy to powiatowe czy wojewódzkie nie są w stanie tych rzeczy przeskoczyć, bo jesteśmy narażeni na ogromne ryzyko rynkowe - tłumaczył Roman Miller.
Koniec małych gospodarstw jest jednym z rozwiązań, aby zwalczyć ASF
W jego opinii są tylko dwa „lekarstwa” na wyjście z całej sytuacji. Pierwsze to przekonanie organów Unii Europejskiej i zmiany w całym systemie dotyczące traktowania mięsa ze stref czerwonych.
- Mamy taką zasadę 37:1, czyli 30 dni brak przemieszczania, zakaz, 7 dni przed wywozem do rzeźni badanie z krwi na ASF i dzień przed tym lekarz weterynarii ma obowiązek zbadać jeszcze raz te tuczniki. Czyli tak paradoksalnie na to patrząc najbardziej bezpieczny żywiec, który trafia na rzeźnię to jest żywiec „czerwony”. Bo my go mamy zbadanego z krwi. I gdyby się udało przeprocedować, żeby ten żywiec nie dostał „koła” [oznaczenie dotyczące mięsa z tzw. strefy czerwonej, które może trafiać tylko na rynki krajowe - przy. red], to sytuacja mogłaby się diametralnie zmienić. Ja nie wiem, czy to jest możliwe, ale jakbyśmy podeszli do tego zdroworozsądkowo... - wyjaśniał przedstawiciel branży mięsnej.
Alternatywą lub raczej drogą, którą równolegle powinno się obrać jest całkowita zmiana struktury produkcji trzody chlewnej, czyli to, co wzbudza największe kontrowersje na polskiej wsi i czego wielu rolników się obawia.
- Wróciłem w lipcu z Hiszpanii [kraj ten w latach 70. ubiegłego wieku mierzył się ASF-em] i rolnicy z tamtych czasów do dziś mają łzy w oczach. Dzisiaj tam nie ma indywidualnych, małych, 5-maciorowych gospodarstw. Jest tylko ogromna, wielka profesjonalna hodowla. Tam rolnicy od 3 dekad nie wiedzą, co to jest ściółka. Też, żeby panowie rolnicy nie chcieli wyciągać wniosków, że ja jestem do tego negatywnie nastawiony. Ale zrobiłem spotkanie na wsi w Grąbkowie, to jest nasza rodzima wieś i namawiałem, żeby jak najszybciej likwidować te „maleństwa”, bo tam rachunek ekonomiczny nie pozwala spełnić uwarunkowań magicznego rozporządzenia numer 605 [rozporządzenie wykonawcze Komisji Europejskiej z 7 kwietnia 2021 r. ustanawiające specjalne środki kontroli w odniesieniu do Afrykańskiego Pomoru Świń - przyp. red], po prostu się nie da. Nie da się zbudować podwójnego ogrodzenia, zrobić profesjonalnych śluz sanitarnych w gospodarstwach - to się nie zapnie finansowo. To nie jest pewnie rzecz, która wszystkim się spodoba, ale mówię o tym z perspektywy 30-letniego doświadczenia, bo tyle w tej branży pracuję. Dla polskiej trzody chlewnej nie ma innej drogi, jak tylko stuprocentowa profesjonalizacja - podsumował Roman Miller.
Sytuację z punktu widzenia zakładów przetwórstwa mięsa wieprzowego przedstawiał Roman Miller, wiceprezes Grupy GOBARTO S.A oraz prezes GOBARTO Dziczyzna
Jeżeli nie możemy znieść, lepiej zarządzajmy strefami ASF
„Co możemy zrobić w tej sytuacji? Klucz leży w Brukseli” - pytał i jednocześnie odpowiadał doktor Andrzej Przepióra, specjalista w zakresie ASF z Wielkopolskiej Izby Rolniczej z Poznania. Oprócz zmiany metodyki nakładania stref czerwonych, o czym mówił już wcześniej doktor Tomasz Wielich, proponował wystąpienie do UE o zarządzanie nimi „bardziej elastycznie w dialogu z polskimi władzami”.
- Myślę, że nasze polskie rozwiązania, gdzie rozporządzeniem wojewody na miesiąc jest wprowadzany [obszar zagrożony - przyp.] w zupełności wystarczy. Jeżeli w ciągu miesiąca nie ma więcej ognisk, uprzątniemy te dziki, posprzątamy okolicę i zweryfikujemy. Ja naprawdę nie widzę zootechnicznego uzasadnienia, żeby strefę czerwoną utrzymywać przez rok czasu - stwierdził Andrzej Przepióra.
Jednocześnie opowiedział się za przekazaniem większych kompetencji w zakresie walki z ASF-em na szczebel samorządowy, także np. w kwestii zmniejszenia populacji dzików.
- To, ile dzików i gdzie się strzela, powinno być zadecydowane na miejscu, w powiecie, z powiatowym lekarzem weterynarii, lokalnymi łowczymi i lokalnymi rolnikami. Bo to państwo wiecie, gdzie są dziki. Taka ostatnio modna centralizacja wszystkich decyzji w przypadku ASF-u jest zgubna. (...) Nakłady na ASF są za niskie. Jeżeli jest tych pieniędzy za mało, to powinny siły i środki być bardziej precyzyjnie używane. Czyli powinniśmy odstrzeliwać więcej dzików tam, gdzie są problemy z ASF-em. Powinniśmy wystąpić do Brukseli, wszyscy: starostowie jako gospodarze tych terenów też mogą napisać takie pisma, zmieniać przepisy krajowe tak, żeby one były bardzo dopasowane do lokalnych uwarunkowań. Żeby zwalczanie ASF-u zarządzane było bardziej lokalnie, a nie centralnie - tłumaczył zootechnik.
Doktor Andrzej Przepióra, specjalista w zakresie ASF z Wielkopolskiej Izby Rolniczej z Poznania
Będziemy występować do Ministerstwa Rolnictwa i Rozwoju Wsi, żeby w ramach nowego Krajowego Programu Strategicznego dofinansowywać czy dawać dopłaty rolnikom, żeby między linią lasu a kukurydzą byłą strefą czegoś innego niż kukurydza. Może to trochę ułatwi walkę z dzikami.
Łukasz Kubiak, burmistrz Krobi
- Jeśli spojrzymy na same statystyki za rok 2020 to w powiecie rawickim i w powiecie gostyńskim produkcja trzody chlewnej wynosiła 406 tysięcy sztuk. Mówimy o swoistym zagłębiu produkcji trzody chlewnej. To jest obszar szczególnie zagrożony i narażony na daleko idące konsekwencje, które będą miały wpływ na rozwój samego rynku trzody chlewnej, ale całego rynku rolno-spożywczego, który funkcjonuje wokół tego przemysłu. W jaki sposób my, jako samorządy możemy pewne działania podjąć, żeby ta świadomość w naszym rządzie i Komisji Europejskiej była większa?
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.