reklama
reklama

Wieża kościoła pw. Św. Mikołaja w Krobi zawaliła się w 1968 roku. Odbudowaną ją dopiero w roku 1985

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Historia Już trzykrotnie zawaleniu ulegała wieża kościoła pod wezwaniem św. Mikołaja w Krobi. Obecnie możemy podziwiać już jej czwartą wersję. Co ciekawe, pierwotnie kościół nie miał wieży. Pierwsza została dobudowana po stronie zachodniej. Runęła po 40 latach od budowy, niszcząc część dachu. Podczas odbudowy przeniesiono ją na stronę wschodnią. W 1763 r. od uderzenia pioruna wieża zawaliła się po raz kolejny. Ostatni raz mieliśmy do czynienia z katastrofą budowlaną w nocy z 7 na 8 maja 1968 roku, gdy wieża - jak mówią osoby, które są świadkami tamtych wydarzeń - „osunęła się po samą ulicę”, po raz ostatni.
reklama

Wieża kościoła w Krobi „pojechała”, aż pod samą bramę

Kościół św. Mikołaja w Krobi powstał w XIII wieku. Była to konstrukcja drewniana, która nie miała wieży. W XV wieku w jego miejsce postawiono kościół murowany, wówczas też obok kościoła powstał szpital i szkoła miejska. W 1619 r. po stronie zachodniej dobudowano do niego wieżę, która przetrwała 40 lat. Podczas odbudowy kościoła przeniesiono ją na stronę wschodnią. Ponownie trzeba było ją odbudowywać ponad 100 lat później, gdy żywioł doprowadził do jej zawalenia się.

Do dziś mieszkańcy Krobi snują przypuszczenia, co się stało w nocy z 7 na 8 maja 1968 roku, gdy obudził ich „straszny huk i tumany kurzu dookoła”.

- To się stało dokładnie dwa tygodnie przed moją komunią - wspomina jedna z mieszkanek Krobi.

Na szczęście nikt nie przebywał w świątyni w momencie katastrofy budowlanej. 

Przy odbudowie wieży kościoła w Krobi nie pracował nikt z przypadku

- Byłem wtedy młodym chłopakiem. Rano, o godzinie 6.00 wyjrzałem przez okno od podwórza i wieży już nie było. Pojechałem na miejsce rowerem. Wszędzie było mnóstwo kurzu, wszystko było osunięte - relacjonuje Eugeniusz Jakubczak, który później, już podczas odbudowy kościoła, pracował jako elektryk.

- To czego nie zapomnę i do dziś mam to przed oczami, to wbity w chodnik krzyż - dodaje.

Starania o zezwolenie na odbudowę kościelnej wieży trwały ponad 10 lat. Do prac przystąpiono w kwietniu 1981, a zakończono je w grudniu roku 1985. Tadeusz Pazoła prowadził wtedy z ojcem i dwoma braćmi znany zakład murarski. To jego ojciec Franciszek podjął się postawienia nowej wieży sprawując pieczę nad całością prac.

- Ojciec chodził na budowę nawet w niedzielę i pielęgnował ją jak własne dziecko. Ludzie mówią, że to jest jego pomnik, ostatnia duża robota, potem przeszedł na emeryturę. Na budowie tej wieży jego kariera się skończyła. Nieskromnie powiem, że to był wybitny fachowiec w swojej branży. Zresztą, każdy z tych, którzy pracowali przy odbudowie to byli artyści w swoim fachu. To była grupka 4, 5 osób (reszta dochodziła), które doskonale wiedziały, co robią i bezgranicznie sobie ufały. Zresztą inaczej nie mogło być przy takiej robocie. O czymś też świadczy fakt, że samą kopułę robili blacharze, którzy pracowali przy Kościele Mariackim w Krakowie. Dlatego zawsze będę powtarzał, że to były same autorytety w swoich dziedzinach - opowiada T. Pazoła.

Co fachowcy sądzą o przyczynach zawalenia się wieży kościoła w Krobi?

Do dziś trwa dyskusja, dlaczego wieża krobskiego kościoła zawaliła się lub osunęła w nocy z 7 na 8 maja? Pierwsze przypuszczenia wiązały katastrofę budowlaną z faktem potwierdzonym historycznie, że świątynia stoi na podmokłym, bagnistym terenie, który do teraz sprawia problemy budowlańcom (m.in. prowadzono już osuszanie murów kościoła św. Mikołaja). Ale osoby, które pracowały przy odbudowie mają też swoje teorie na ten temat.

- Nie mi to orzekać, chociaż od dziecka, od 50 lat siedzę w tym zawodzie. Ale z ojcem nieraz żeśmy na ten temat rozmawiali. Przypuszczaliśmy, że mogło to być spowodowane wstrząsami od przelatujących odrzutowców, bo wtedy sporo tego latało. Druga sprawa, stara wieża nie miała normalnych fundamentów, ze względu na bagna wszystko stało na drewnianych balach, co było widać, kiedy zaczęliśmy jej odbudowę. Pierwotnie to było bardzo mocne, ale z biegiem lat wszystko mogło „usiąść”. Poza tym budowla była robiona tzw. systemem włoskim z „okrąglaków”. Żeby oni to robili z płaskich kamieni, to może by się nie stało, ale z okrągłych... I na koniec, dwa czy trzy kamienie zostały  u jej podstawy wykute - mówi syn głównego wykonawcy. 

Ten ostatni fakt wspomina także Mikołaj Nowak z Żychlewa, jeden autorytetów wspominanych przez T. Pazołę, który odpowiedzialny był za prace ciesielskie przy odbudowie wieży kościoła w Krobi.

- Ówczesny proboszcz [ksiądz prałat Albin Jakubczak - przyp. red] kazał wykuć jeden kamień, żeby siostry mogły w kruchcie sprzedawać pamiątki, takie medaliki. Chciał zrobić wnękę, żeby zakonnice nie przeszkadzały podczas przejścia procesji. I ten kamień usunął. Ale to nie było tak zaraz, bo wieża spadła, jak przyszedł następny proboszcz [ksiądz kanonik Bogdan Stryczyński - przyp. red] - opowiada cieśla.

Tadeusz Pazoła dodaje jednak, że nawet nadzór budowlany z Uniwersytetu Jagielońskiego w Krakowie nie był w stanie stwierdzić, co było dokładną przyczyną katastrofy budowlanej w 1968 roku.

- Więc pewnie wszystko po trochu złożyło się na to, że wieża się osunęła - dopowiada.

Proboszcz parafii w Krobi położył rekę na kopule wieży i powiedział: „To ja się już z tobą  żegnam”

Odbudowa finansowana z ofiar parafian i przy ich pomocy (mieszkańcy Krobi i okolic m.in. wywozili gruz zaraz po zawaleniu się wieży i zalewali fundamenty pod okiem fachowców), trwała od kwietnia 1981 do grudnia 1985 roku.

Ówcześni budowlańcy postawili wieżę jak „kurzą stópkę”, dlatego ich zdaniem „jakby w Krobi bomba atomowa wybuchła, to nic nie będzie stać, aby ona”. Kopuła miała być wyniesiona ponad wieżę helikopterem, ale zrezygnowano z tego pomysłu ze względów bezpieczeństwa. Były obawy, że z powodu silnego wiatru wieża może runąć i tak jak poprzedniczka w XVII w. zniszczyć dach kościoła. Dlatego do ustawienia kopuły wynajęty został największy dźwig w zachodniej Polsce, z Wrocławia.

- Ja tego faceta podziwiam, Franka, że on się podjął tej roboty. Przecież to były odległe czasy, zaczęliśmy przecież w 1981 roku. No i ten zbrojarz Józef Tomczak ze Śremu, a pochodzący z Ziółkowa. Wybitny artysta. Jak zazbroił, to mogłeś iść po przęsłach jak po drabinie - wspomina Mikołaj Nowak.

Jako jeden z niewielu był na samym szczycie wieży kościoła św. Mikołaja w Krobi.

- Można dojść do samego czubka. Wchodzi się po schodach, a resztę drabiną. Tam jest jeszcze jeden strop i są kaferki. One są od środka zamknięte na dwa haki i wiszą. Obite są blachą. Pamiętam, jak kopułę wciągał dźwig, to ja już tam byłem i głowę wyciągam. A proboszcz [ksiądz Mariam Maciołka - przyp. red] stał na asfalcie. On miał bardzo słaby wzrok, ale jakoś mnie zauważył i się pyta: „A tam, kto tam jest?”. „No Mikołaj, poszedł odhaczyć dźwig”. „Jezusie kochany, to tam jeszcze można wejść?”. Ale proboszcz Stryczyński, jeszcze za swojego żywota, jak wieża już była obita blachą, przyszedł, dotknął jej ręką i powiedział: „To ja się już z tobą żegnam” - relacjonuje M. Nowak.

Ciekawoski o wieży kościoła w Krobi:

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama