W ubiegłym tygodniu, przez dwa dni wraz z pozostałymi członkami komisji przebywał na granicy polsko-ukraińskiej.
- Planowaliśmy pojechać do bieszczadzkiego oddziału Straży Granicznej, który ma swoją siedzibę w Przemyślu, ale chroni, kontroluje i pracuje przy odprawach na całym odcinku granicy Polski z Ukrainą - mówi poseł Lewicy.
Członkowie komisji z Warszawy wyjechali 28 lutego rano, pobyt zaplanowano na 3 dni. Do Przemyśla dotarli wieczorem, a 1 marca byli w Medyce. O wrażenia z pobytu na przejściu granicznym Polska - Ukraina zapytaliśmy przewodniczącego komisji , Wiesława Szczepańskiego.
Pomoc tak, ale rozsądna i zorganizowana
Pojechaliśmy na dworzec PKP w Przemyślu. Trafiliśmy na moment, kiedy wjechał pociąg ze Lwowa - taki, który normalnie zabiera mniej więcej 550 pasażerów. Tego dnia było w nim ponad 2 tysiące ludzi. Widzieliśmy wychodzące z niego osoby, które - stłoczone - spędziły w pociągach kilka lub kilkanaście godzin. Pomagało im mnóstwo wolontariuszy. Była grupa ludzi z Łomży, rozdających ciepłe posiłki, zupę, kawę czy herbatę. Przygotowano 10 stanowisk do odprawy granicznej. Były miejsca, gdzie uchodźcy z Ukrainy mogli podejść, wybrać sobie jakąś rzecz. To, co było im potrzebne.Pomoc powinna być ukierunkowana, zorganizowana. Ludzie z dobroci serca na granicę wiozą wszystko. Są też tacy, którzy chcą się pozbyć starych, niepotrzebnych rzeczy. Przy mnie jedna z pań podeszła do sterty leżących rzeczy i wybrała sobie nosidełko, miała malutkie dziecko. Uciekając przed wojną żadna z tych przyjezdnych osób nie myślała o zabraniu wózka, nosidełka. Jechały przez kilka godzin w pociągu wiozącym 2 tys. ludzi. Kobiety z dziećmi na rękach, na stojąco - dla nich ważniejszy był człowiek, dziecko niż worek czy torba.
Mężczyźni zostali na Ukrainie
Bardziej tragiczny obraz ludzi, którzy zostawili swoich najbliższych za granicą, można było zobaczyć w Medyce. Po stronie ukraińskiej odprawa uchodźców trwa dłużej. Jest to spowodowane przede wszystkim zmniejszoną obsadą straży granicznej, ale też skrupulatnym sprawdzaniem samochodów w związku z zakazem opuszczania Ukrainy przez mężczyzn w wieku poborowym.Zobaczyliśmy, jak wygląda odcinek granicy polsko-ukraińskiej, w jaki sposób jest chroniony po polskiej stronie. Nie ma tam żadnego ogrodzenia. Są metalowe słupy z kamerami. Strażnicy siedzą przed monitorem, śledząc kto i w którym miejscu przekracza granicę. Można zareagować i w ciągu kilku minut dotrzeć do osób przekraczających ją nielegalnie. Z informacji straży granicznej wynika, że 24 lutego - w dniu inwazji Rosji na Ukrainę - nie było na garnicy tak strasznie. Ukraińcy przejeżdżali samochodami. Wszystko zmieniło się po wydaniu dekretu prezydenta Ukrainy, na mocy którego mężczyźni pomiędzy 18 a 60 rokiem życia wezwani zostali do wojska. Mężowie, ojcowie dowiadywali się, że już dalej nie pojadą. Musieli na granicy zostawić kobiety, często z dziećmi, które wysiadały z samochodów. I zrobił się problem. Uciekając z miejsca zamieszkania, rodziny pakowały do bagażników wszystko, co było możliwe. Na granicy, po wydaniu dekretu, kobiety zostawały same z dziećmi, na ogół bez rzeczy zabranych z domów do aut. W przypadku dwójki, trójki dzieci nie miały raczej szans, by wziąć jakikolwiek bagaż. Straż graniczna szacuje, że na początku woijny 15% odpraw to były wyjazdy w drugą stronę. Obecnie to niecałe 10%
Chłopiec przytulił się i powiedział, że tata jest na wojnie
Miałem Olę na rękach, była córką mieszkanki Kijowa, która podróżowała już 4 dni. Jechali do krewnych za granicę. Podchodziły do nas starsze zmarznięte kobiety, podawały nam ręce, byśmy mogli je ogrzać. Były szczęśliwe, dziękowały za to, że mamy ciepłe dłonie, dziękowały Polakom za pomoc. Stała też starsza pani z dwoma młodymi kobietami. Przy jednej stały dwie dziewczynki, przy drugiej mały chłopczyk. Byli z Żytomierza. Chłopiec miał na imię Olek. Zapytałem po rosyjsku, gdzie jest jego tata. Mały objął mnie mocno za szyję, przytulił się i odpowiedział: „na wojnie” i zaczął płakać. Mam trzyletnią wnuczkę, nie mogłem powstrzymać wzruszenia widząc, jak te dzieci przeżywają rozstanie i całą tę trudną sytuację. Popłakałem się. Kobiety były wystraszone, zapłakane, one nie wiedzą, czy wrócą do ojczyzny, do domu.
Poszukiwani przez Interpol
W Medyce więcej czasu zajmowała procedura przepuszczania przez granicę studentów i obcokrajowców. Pojawiły się duże grupy mieszkańców Azji, Afryki, Indii, Algierii, Nigerii. To były osoby, które studiowały w tarnopolskim instytucie medycznym, a także z innych szkół z Kijowa. Odprawa trwała dłużej, gdyż są to obywatele państw, z którymi nie mamy stosunków dyplomatycznych, albo ze względu na to, że wjazd do Unii Europejskiej wymaga wizy, której nie posiadali. Według informacji straży granicznej z tej kilkusetosobowej grupy, która już przeszła polską granicę, zatrzymano kilkunastu poszukiwanych min. przez Interpol.
Sutenerstwo na granicy to fake news?
Rozmawiałem z Komendantem Głównym Straży Granicznej. Dowiedziałem się, że przy granicy zostały wzmożone patrole operacyjne - są tam policjanci po cywilnemu, którzy sprawdzają czy nie ma np. złodziejstwa. Są dodatkowe siły prewencji, ponieważ przyjechali również „kibole”. Pojawiają się informacje, sygnały - ale nie zostało to sprawdzone - o sutenerstwie. I to nie tylko ze strony polskiej, ale też zza granicy. Krążą opowieści, że przyjeżdżają samochody z Niemiec i innych krajów, z Ukrainkami pracującymi jako prostytutki. Mają one - bez wyzywającego makijażu - namawiać kobiety ze wschodu do pracy. Podają im rzekomo herbatę albo jakiś inny ciepły napój ze środkami nasennymi. I zabierają je ze sobą. Tego nie jesteśmy w stanie sprawdzić. Po latach okaże się, ile osób zaginęło. Podczas wizyty naszej komisji tego nie zaobserwowaliśmy.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.