Może na wstępie zapytam, dlaczego nie pojawia się pani na szkolnych zjazdach? Dużo osób jest ciekawych pani losów, nie tylko w kontekście sportowym, a pani nie było.
Dwukrotnie wiedziałam o takich spotkaniach, że mają miejsce, ale tak się niestety stało, że nigdy nie dotarłam [Barbara Bakulin (Kobzda) jest absolwentką gostyńskiego liceum rocznik 1967/68 - przyp. red].
A kiedy była pani ostatni raz w Gostyniu?
Przed Wszystkimi Świętymi. W tej chwili jestem zdecydowanie rzadziej po śmierci siostry. Tutaj została oczywiście siostrzenica i mimo fajnych stosunków, jakie między nami panują - to już nie jest to, gdy jeszcze żyła właśnie siostra czy mama. Wtedy bywałam kilka razy w roku w Gostyniu. Więc to nie jest tak, że ja w ogóle wybyłam i nie wiem, jak Gostyń wygląda. Staram się z jednym czy drugim bratem spotykać przy grobach, ale każdy ma swoje życie. Człowiek ma już wnuki, musi być już więcej w domu.
Najstarsi mieszkańcy mogą kojarzyć nazwisko panieńskie pani Barbary z tzw. kolonialką Kobzdów, w którym rodzina prowadziła swoje delikatesy przy ul. Św. Ducha 18 w Gostyniu - obecnie jest to ulica 1-go Maja, deptak od strony skrzyżowania ulic. Wrocławskiej, Powstańców Wielkopolskich i Kolejowej - fot. www.gaso-gostyn.pl
Przejdźmy do sportu: pamięta pani przełomowy moment w swoim życiu, kiedy zaczęła pani myśleć na poważnie o bieganiu?
Nigdy nie należałam do osób, które wiązały ze sportem swoją przyszłość. Gdy chodziłam do ogólniaka nie miałam wyników, które by mówiły, że moja kariera potoczy się tak, jak się potoczyła. A zaczęło się właściwie między ósmą a dziewiątą klasą od obozu tzw. „Młodych talentów” w 1966 roku w Sierakowie. Do dziś nie wiem, dlaczego tam pojechałam? Czy to był czyjś wybór czy były jakieś limity i się po prostu „załapałam”? W każdym razie miałam dużo szczęścia w tym momencie, bo zostałam tam zauważona przez trenerów i zapisana do klubu Orkan Poznań, który w odróżnieniu od miejskich Olimpii czy Warty Poznań zrzeszał także młodzież spoza Poznania. Dopiero po zdaniu matury w 1968 roku przyszły rezultaty sportowe, ale to nadal nie było coś w stylu: „O, świetna młodziczka, będą z niej ludzie”.
Czyli nie miała pani nigdy takiego „drygu” do biegania? Ciężko w to uwierzyć, gdy się rozmawia ze sprinterką, która biegała m.in. na igrzyskach olimpijskich.
Ja zawsze powtarzam, żeby gdyby nie mąż, to w życiu nie zabrałabym się na poważnie za bieganie. Ale że on chodził na treningi, a mąż był dobrym zawodnikiem, bo biegał „setkę” w granicach 10,5 s czy 10,6 s i do tego skakał w dal, to normalnym było, że ja trenowałam z nim. Z drugiej strony zawsze rywalizowałam na równi chłopakami. Pochodzę z rodziny, gdzie była nas czwórka: ja, siostra i dwóch braci - jeden starszy, drugi młodszy. I jak to dzieci, człowiek ciągle biegał, hasał po podwórku i fakt, ja przy tym wszystkim byłam zawsze dosyć sprawna, szybka i z chłopakami wygrywałam jak robiliśmy sobie jakieś „zawody”. Szczególnie młodszy Andrzej nie mógł się pogodzić z tym, że „przegrywa z babą”. Na sprawdzianach fizycznych w szkole też zawsze miałam wyniki lepsze od chłopców - to były lata 50. czy 60. Ale ile można samemu zrobić, jeżeli człowiek nie ma wsparcia na miejscu. WF w podstawówce trudno było nazwać w ogóle WF-em, jak chodziłam do „jedynki” to nie było nawet sali gimnastycznej. W szkole średniej było już trochę lepiej, ale nadal to nie było. Szczęśliwie jednak wszystko tak się potoczyło, że nie mając żadnych podstaw, przygotowania, tylko predyspozycje szybkościowe i wytrzymałościowe znalazłam się w odpowiednim miejscu o odpowiednim czasie. Pojechałam na ten obóz „Młodych Talentów”, przeszłam wszystkie trudy treningu, gdzie kilka dziewczyn od nas też zostało powołanych, ale niestety nie sprawdziły się, a dla mnie wszystko ułożyło się bardzo korzystnie i cieszę się, że tak się stało.
Czyli to, że mogliśmy panią oglądać „w akcji”, na bieżni zawdzięczamy mężowi i szczęściu...
O tak (śmiech). Po 1966 roku zaczęłam być powoływana na obozy LZS-owskie, gdzie zjeżdżała się młodzież z całej Polski i w Karpaczu spotkałam Andrzeja. Mąż twierdzi, że jak mnie wtedy zobaczył, to od razu wiedział, że będę jego żoną. Ja takich przeczuć nie miałam. Bo gdzie mi wtedy miotającej się 16-latce w głowie były jakieś romanse. Ale mąż jest ode mnie starszy o 7 lat, to też może inaczej patrzył na świat. Zaczęliśmy jednak ze sobą dużo czasu spędzać i tak się jakoś nasza przyjaźń rozwinęła, że wyszłam za niego w 1969 roku. Zresztą, po zdaniu matury w Gostyniu już od września 1968 roku byłam w Poznaniu, a Andrzej już wtedy był zawodnikiem rozpoznawalnym, razem biegaliśmy, aż w końcu przyszedł szczęśliwy rok 1970.
Co się wtedy stało?
Przyszedł znaczny progres moich wyników. Będąc jeszcze „surową” biegałam 60 metrów w czasie 7.9 s, 100 m - 13,4 s i 300 m - ponad 45 s i to już wskazywało, że jest „jakiś materiał do obróbki”. Poźniej zaczęłam osiągać rezultaty w granicach 12.4 s - 100 m i 24.4 s - 200 metrów. Oczywiście dużo pracy włożyłam w przygotowanie, bo wyniosłam z domu, że „nic się nie robi po łebkach”. Z czasem doszłam do poziomu pierwszej klasy, później i klasy mistrzowskiej krajowej i międzynarodowej. Więc wszystko zaczęło procentować, uzyskiwane rezultaty zaczęły być systematycznie na tym samym poziomie i otworzyły mi drogę dalej.I tak zostałam zauważona przez trenera kadry Andrzeja Piotrowskiego, których powołał mnie w lutym 1971 roku na pierwszy obóz do Łodzi, gdzie pojechałam na zgrupowanie jako niespełna 21-latka. Mówiłam sobie: „Fajnie, zostałam powołana, ale to chyba pierwszy i ostatni raz”, bo było kilka dziewczyn takich jak ja, które również „ocierały” się o kadrę. Więc skończyło się na tym, że od tego obozu zaczęła się moja prawdziwa kariera i aż do 1976 roku kadry już nie opuściłam. Wyniki 11.7 s na 100 m i 23,7 s na 200 m otworzyły mi drogę na mistrzostwa Europy w Helsinkach wystartowałam w sztafecie 4 x 100 metrów zastępując Mirkę Sarnę, która miała kontuzję. I od tego czasu zaczęło się na dobre. Później przyszły igrzyska olimpijskie w Monachium [polska sztafeta z Barbarą Bakulin (Kobzdą) w składzie zajęła 8. miejsce - przyp. red].
Gostynianka Barbara Bakulin (Kobzda) biegała na XX Igrzyska Olimpijskich w Monachium w 1972 roku - - archiwum osobiste B. Bakulin (Kobzda) - wycinek z gazety "Przegląd Sportowy", fot. E. Warmiński
To był najlepszy okres w pani karierze sportowej?
Z jednej strony miałam wtedy szczęście, bo biegałam z Ireną [Szewińską - przyp. red.] przez kilka lat. A „nieszczęście” polegało na tym, że ona była najlepsza, z nią wygrać rzadko komu się udawało. Ja zawsze byłam powoływana jako druga, za Ireną. O Monachium trudno nie wspomnieć, ale był także czas sukcesów i wydarzeń sportowych w 1973 roku - uniwersjada w Moskwie i później. 1974 rok to mistrzostwa Europy w Rzymie, gdzie zdobyłam w końcu brązowy medal. W każdym roku była taka impreza docelowa, z której przywoziłam krążek.
Na Mistrzostwa Europy w Rzymie w 1974 z czasem 43.48 s polska sztafeta 4 x 100 m w składzie Ewa Długołęcka, Danuta Panasiuk-Jędrejek, Barbara Kobzda-Bakulin, Irena Kirszenstein-Szewińska zdobyła brązowy medal - archiwum osobiste B. Bakulin (Kobzda) - wycinek z gazety "Przegląd Sportowy", fot. Mieczysław Swiderski
Chciałem właśnie zapytać o Irenę Szewińską. Często panie ze sobą biegałyście?
Bardzo często. Wszystko miało swój początek w związku z sytuacją w Polskim Związku Lekkoatletyki na początku lat 70., która była niezbyt interesująca. Irena nie chciała wtedy brać udziału w sztafecie ze względu na wydarzenia z igrzysk w Meksyku, gdzie została zgubiona pałeczka i ona tam została oskarżona, niesłusznie zresztą, że specjalnie ją zgubiła. Dlatego powiedziała, że dopóki którakolwiek z zawodniczek z tamtej sztafety będzie biegać, to ona absolutnie nie weźmie w niej udziału. Dopiero w 1974 roku, gdy żadnej z tych dziewczyn nie było już w kadrze i nie biegały, Irena zdeklarowała się, że wróci. Moje układy z nią były super. Spotykałyśmy się na przykład na najtrudniejszych obozach w Dolinie Pięciu Stawów. A ja w sztafecie z racji tego, że byłam też dobra na 200 metrów biegałam pierwszy odcinek prostej, najdłuższy, który ma nie 110, a 130 m. W momencie jednak, kiedy zaczęła Irena biegać, to ja miałam to szczęście z prostej przeszłam na wiraż. To była jej prośba, że ona będzie biegała, ale żebym to ja pałeczkę jej podawała. Nie zmieniałyśmy pałeczki jednak długo za długo, bo wyszło jako wyszło i w 1976 roku nie pojechałyśmy na olimpiadę mając jeden z lepszych wyników w świecie. Ale to był inny świat, tak widocznie miało być.
Po powrocie Ireny Szewińskie do sztafety 4 x 100 metrów Barbara Bakulin (Kobzda) przeszła na zmianę za jej "za plecy" ze względu na bardzo dobą współpracę miedzy oboma paniami oraz na osobistą prośbę najlepszej polskiej lekkoatletki w historii - fot. archiwum osobiste B. Bakulin (Kobzda) - wycinek z gazety "Przegląd Sportowy"
Chciałbym jednak pociągnąć ten wątek. Przeczytałem, gdzieś, że pani dewizą życiową było bieganie w duchu fair-play. Ale skończyła pani karierę w wieku 26 lat, czyli właśnie w roku rozgrywania igrzysk w Montrealu. Czy te dwa wydarzenia się ze sobą łączą?
Jak najbardziej. Olimpiada miała się odbyć we wrześniu, to był dla nas dosyć późny okres startowy. Ale tak ciężko przepracowałyśmy ten 1976 rok, że praktycznie już w lutym, po mistrzostwach Polski, które odbyły się w Bydgoszczy wiedziałyśmy, że wyniki muszą przyjść. Zresztą gdziekolwiek biegałyśmy sztafetę, to robiłyśmy to na bardzo wysokim poziomie m.in. rekord Polski został wtedy ustanowiony. Tak więc mając drugi lub trzeci wynik na świecie (już teraz dobrze nie pamiętam) szykowałyśmy się do igrzysk. Jednak przez rozgrywki polityczne i personalne przy tzw. zielonym stoliku nie pojechałyśmy do Montrealu. Poszło o to, kto ma w niej startować. Bo musicie wiedzieć państwo, że start w sztafecie jest inny niż bieganie indywidualne. Ktoś może bardzo dobrze biegać indywidualnie, ale nigdy nie znajdzie się w zespole. I o to wszystko się rozbijało. Moje starty znajdowały potwierdzenie w wynikach, inne dziewczyny - to jest inna sprawa. I tak się stało, jak się stało, że nikt nie pojechał. Sztafeta w ogóle została wycofana, pojechała tylko Irena i chyba tylko jedna z dziewczyn. Nie był to dla nas ciekawy okres. O wszystkim dowiedziałam się nieoficjalnie.
I to było powodem pani odejścia ze sportu w kwiecie wieku?
Między innymi. Miałam co prawda prośby, rozmowy, żeby nie rezygnować. Kilkakrotnie proponowano mi przejście na dystans 400 metrów, który biegałam w sztafecie 4x400 metrów czy na Pucharze Europy i przy innych okazjach. Do tego wszystkiego jeszcze doszedł rozpad naszej grupy, bo trener Andrzej Piotrowski, który to wszystko „ciągnął”, wyjechał do Meksyku. Odchodziliśmy więc ze sportu z niesmakiem, bo pozostałe dziewczyny, oczywiście poza Ireną, też zakończyły w tym samym czasie kariery.Powiedziałam wtedy do męża: „Nie mam nic do stracenia, studia skończone, 26 lat na karku, czas się zabrać za rodzinę”. Poza tym nie miałam poczucia, że coś tracę, raczej odczucie, że osiągnęłam takie wyżyny, takie Himalaje, o których w życiu mi się nie śniło. Ja, prosta dziewczyna z Gostynia. Więc, jak się z niektórymi rozmawia, że marzył o tym czy tamtym, ja nie miałam żadnych takich marzeń związanych z bieganiem. Więc jeszcze raz powtórzę, gdyby nie Andrzej to skończyłabym jako seniorka z 5 czy 6. wynikiem w Wielkopolsce i w ogóle nie zaistniała.
Mimo wszystko szkoda tego Montrealu...
Oj tak...
Co pani robiła po rozłące z bieganiem?
Miałam już 26 lat, w latach 70. kobieta w tym wieku bez dziecka to było nietypowe. Rok później urodziłam pierwszego syna, w 1980 drugiego i poświęciłam się chłopakom. I tak praktycznie do 1986 roku zajmowałam się dziećmi, bo mieszkaliśmy w Poznaniu, gdzie nie miałam nikogo: ani mamy, ani siostry, byliśmy zupełnie sami z mężem. Ja do życia trenerskiego wróciłam po 10 latach jak najmłodszy syn szedł do zerówki. Mając więcej czasu zaczęłam się udzielać w Szkolnym Związku Sportowym trenując dziewczyny. Jak uczyłam, starałam się przekazać, że jeżeli czegoś się chce, to trzeba o to walczyć, ma się jakąś pasję, to wychodzić, spróbować, dążyć. Zawsze uczciwie podchodzić do tematu i to też staram się przekazać wnukom. W każdym razie cała nasza rodzina jest po AWF-ie. Mąż też miał świetną karierę: doprowadzał kilku chłopców w biegach i trójskoku do poziomu mistrzostw Polski. Później zajął się narciarstwem, przez 20 lat pracował na na poznańskiej Malcie. W tej chwili nasze dzieci, Michał i Wojtek, przejęły pałeczkę po ojcu.
Interesuje się pani nadal lekkoatletyką?
Ze sportu to my nie wyszliśmy nigdy. Chociaż poza lekkoatletyką konikiem jest dla mnie siatkówka. Oglądam wszystkie mecze. To się nie da tak odciąć. Był taki moment z powodu tych nieprzyjemności, że człowiek nie chciał. Ale teraz śledzimy wszystko, tym bardziej, że pokazują się jako komentatorzy ludzie, z którymi się w tamtym czasie biegało. To się wierzyć nie chce, że za rok będzie 50 lat, kiedy człowiek był na igrzyskach. Że czas tak szybko leci. My jednak trochę serducha zostawiliśmy w tym sporcie. To nie jest tak, że było coś, minęło i zwyczajnie nie ma. Patrzę i zazdroszczę dziewczynom: sprinterkom i „400-metrówkom”. Nie narzekam, bo nie wiem, jak było przede mną, ale na pewno nie mieliśmy tak dobrze, jak mają one. Mówię chłopakom, że urodziłam się o 30 lat za wcześnie, bo gdybym teraz biegała, to byłabym ustawiona na całe życie. Taka prawda. Te same wyniki, które wtedy miałam, 23.21 na 200 metrów i teraz to człowiek byłby cały czas w czubie. Postęp jest niesamowity i w sprzęcie, i w opiece medycznej, psychologicznej. A my wtedy poza kadrowym, które się dostawało, nie mieliśmy nic. Chociaż już wtedy zaczynały się mityngi lekkoatletyczne - ja miałam okazję dwu- czy trzykrotnie być zapraszaną na taki mityng, bo w roku olimpijskim 1972 miałam ósmy wynik na świecie na 200 metrów. Ale nie żałuję, cieszę się, że stało się, jak się stało. Jesteśmy cali, zdrowi i Bogu dzięki. Czy mogło być lepiej, trudno powiedzieć? Mogło być gorzej.Rozmawiał: Bogdan Bujak
Rekordy życiowe Barbary Bakulin (Kobzda):
- 100m - 11,5 (1 maja 1975, Lizbona) i 11,75 (10 sierpnia 1973, Warszawa)
- 200m - 23,21 (20 sierpnia 1973, Moskwa) i 23,1 (28 czerwca 1972, Warszawa)
- 400m - 53,4 (15 września 1974, Innsbruck)
Osiągnięcia sportowe Barbary Bakulin (Kobzda):
- 1970 Mistrzostwa Polski Warszawa 4 x 100 m - 2. miejsce, czas: 46,4 s
- 1971 Mistrzostwa Polski Warszawa 200 m - 3. miejsce, czas: 23,7 s
- 1971 Mistrzostwa Polski Warszawa 4 x 100 m - 2. miejsce, czas: 46,4 s
- 1971 Mistrzostwa Europy Helsinki 4 x 100 m - 4. miejsce, czas: 44,75 s
- 1972 Mistrzostwa Polski Warszawa 200 m - 2. miejsce, czas: 23,6 s
- 1972 XX Letnie Igrzyska Olimpijskie w Monachium 4 x 100 m - 8. miejsce, czas: 44,20 s
- 1973 Mistrzostwa Polski Warszawa 200 m - 2. miejsce, czas: 23,3 s
- 1973 Uniwersjada Moskwa 4 x 100 m - 2. miejsce; 200 m - 6. miejsce
- 1974 Mistrzostwa Polski Warszawa 200 m - 3.miejsce, czas: 23,5 s
- 1974 Mistrzostwa Europy Rzym 4 x 100 m - 3. miejsce, czas: 43,48 s
- 1975 Mistrzostwa Polski Bydgoszcz 200 m - 3. miejsce, czas: 23,5 s
- 1975 Uniwersjada Rzym 4 x 100 m - 2. miejsce, czas: 44,87 s; 200 m - 5. miejsce
- 1975 Puchar Europy Nicea - 4 x 100 m - 4. miejsce; 4 x 400 m - 7. miejsce
- 1976 Mistrzostwa Polski Bydgoszcz 200 m - 2. miejsce, czas: 24,08 s
Trenerzy klubowi Barbary Bakulin (Kobzda):
- 1966 - 1968 - Jerzy Gotlik
- 1969 - 1971 - Bernard Kobielski
- 1972 - 1976 - Andrzej Bakulin
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.