Artykuł opublikowany w numerze 1/2016 Życia Gostynia
Świniobicie najmilej wspomina z czasów dzieciństwa, z okresu II wojny światowej pamięta strach, jaki panował podczas nalotów i skrzynki smalcu, który dostarczyli Amerykanie w Wielki Piątek 1945 roku. Twierdzi, że w Polsce najlepiej żyło się „za Gierka”. Teraz cieszy się, że może chodzić, oraz że ma wokół siebie wspaniałych ludzi. Franciszek Roszak z Wycisłowa, bo o nim piszemy, doczekał niezwykłego jubileuszu. 29 grudnia obchodził 100 urodziny.
W dniu urodzin
- Dane było panu przeżyć cały wiek naszej polskiej historii, doświadczyć trudu i radności z nią związanych. Tak długie życie jest skarbnicą doświadczeń dla kilku pokoleń, a szczególnie najbliższych - zauważył burmistrz gminy Borek Marek Rożek.
Do Wycisłowa, do domu pana Franciszka, gdzie mieszka z córką Marią i jej rodziną, w dniu urodzin, z życzeniami i gratulacjami, oprócz boreckiego włodarza, przybyła wiceburmistrz Jolanta Chudzińska oraz szefowa wydziału promocji Alicja Łopatka. - To piękny wiek, nacechowany szczególną wartością, którą tworzyły lata doświadczeń, nacechowane blaskiem i cieniem codziennego życia. Niewielu z nas los pozwolił odżyć tak szacownego wieku. To czas dla większości z nas nieosiągalny - powiedział Marek Rożek, składając serdeczne życzenia jubilatowi w imieniu samorządu lokalnego. Podkreślił, że tak piękny wiek jest szczególnym powodem dumy mieszkańców i władz boreckiej gminy. Życzył panu Franciszkowi dobrego zdrowia, wszelkiej pomyślności i samych szczęśliwych dni w gronie najbliższych. Borecki włodarz przekazał czcigodnemu jubilatowi też list gratulacyjny od premier RP Beaty Szydło. - Seniorzy stanowią dziś nie tylko coraz liczniejszą, ale przede wszystkim niezwykle istotną grupę naszego społeczeństwa. Możecie jeszcze bardzo wiele dać rodzinom, najbliższemu otoczeniu, a także innym, szczególnie młodym ludziom, wkraczającym w czas dokonywania pierwszych, ważnych życiowych wyborów - napisano w liście do jubilata.
Prezent przynieśli też przedstawiciele mieszkańców wioski, z sołtysem Różą Jędrosz. Na urodzinach obecni byli także koledzy z boreckiego koła Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych, którzy obdarowali Franciszka Roszaka listami gratulacyjnymi oraz specjalnym odznaczeniem - Kombatanckim Krzyżem Zwycięstwa. Przedstawicielka rawickiego oddziału KRUS, w imieniu prezesa, po złożeniu życzeń poinformowała jubilata o podwyższeniu przysługującego mu świadczenia emerytalnego.
Pan Franciszek to pełen radości i poczucia humoru mieszkaniec Wycisłowa, który jeszcze 3 lata temu najbardziej marzył o spotkaniu całej rodziny w swoje setne urodziny. I marzenie się spełniło. Najbliżsi jubilata: 3 córki, 11 wnuków oraz 22 prawnuków z rodzinami bawiło się na wspólnej uroczystości, 2 stycznia.
A jak było wcześniej?
Przez 100 lat życia pan Roszak był świadkiem wielu trudnych i zarazem doniosłych wydarzeń, także w historii kraju. Urodził się w Wycisłowie i tam chodził do pięcioklasowej szkoły. W czasach jego dzieciństwa, przed stu laty, raz było dobrze, raz źle. - Ale było biednie - wspomina jubilat. Jako dziecko pasł gęsi, zamiatał podwórko i pomagał ojcu w gospodarstwie. I chociaż lekcje w szkole nie trwały tak długo, jak teraz, czasu wolnego przez obowiązki, nie miał zbyt wiele. A jeśli takiego się doczekał, na przykład w niedzielę, to grał z kolegami w piłkę lub w świnkę, albo bawił się w chowanego. Z czasów dzieciństwa najmilej wspomina świniobicie, gdyż można się było najeść do syta. Lubił też chodzić do szkoły.
Kiedy wybuchła II wojna światowa, pełnił służbę wojskową we wschodniej części Polski. Z okupantem, jak wspomina jubilat, walczył pod Piotrkowem Trybunalskim. Do domu wrócił w październiku 1939 roku. W tym czasie pod Kutnem zginął jego brat Władek.
Po powrocie do wioski zajął się gospodarstwem, pomagał ojcu. Podczas II wojny światowej Franciszek Roszak poznał też swoją przyszłą żonę, Stanisławę. Związek małżeński zawarli w kwietniu 1944 roku, w Domachowie. Parafia w Jeżewie, do której należą mieszkańcy Wycisłowa, była w tym czasie nieczynna, a kościół zamknięty. Pan Franciszek pamięta, że w dniu zawarcia małżeństwa było bardzo zimno, prószył nawet śnieg, a podróż bryczką do Domachowa trwała półtorej godziny. Podczas nabożeństwa ksiądz udzielił w sumie 5 ślubów.
Dwa tygodnie po tym wydarzeniu, w maju, w Wycisłowie pojawili się Niemcy. Utworzyli swój sztab w jednym z gospodarstw. Wkrótce okazało się, że pan Franciszek z żoną znaleźli się na liście osób przewidzianych do wysiedlenia. Zostali przydzieleni do pracy w Niemczech, a rodziców pana Roszaka wywieziono do Austrii. Pan Franciszek pamięta, że na spakowanie rzeczy było bardzo mało czasu. Z dworca kolejowego w Borku, w wagonach bydlęcych przewieziono ich do Poznania, gdzie czekali na nas niemieccy bauerzy – rolnicy. Państwo Roszak trafili do dużej niemieckiej miejscowości Mainnhaim, gdzie pracowali ciężko - mężczyźni w mleczarni, a kobiety w kuchni. Starsze dzieci opiekowały się dziećmi gospodarza i robiły zakupy. Początkowo byli zakwaterowani w gimnazjum, potem wybudowano przy mleczarni drewniany barak, gdzie przeniesiono wszystkich wysiedlonych Polaków. Tam w lutym 1945 r. na świat przyszedł syn Konrad (później, jako 18-latek, zginął tragicznie). – Był to trudny czas dla nas, brakowało jedzenia, Konrad chorował, bo dostawał nieświeże mleko. Miejscowa ludność niemiecka była dla nas życzliwa. (...) Dzieci też otrzymywały niekiedy słodycze, pomagali nam się chować w czasie nalotów do schronów - wspomina pan Franciszek. Podkreśla, że ten okres życia pamięta bardzo dobrze, a kojarzy mu się z ogromnym strachem, ciągłą ucieczką do bunkrów i niepewnością - czy Polacy wyjdą stamtąd cało, czy nie. Do dziś ma w uszach dźwięk syren i warkot bombowców.
To piekło skończyło się w Wielki Piątek 1945 r., kiedy do niemieckiej miejscowości dotarli Amerykanie i ... przynieśli całą skrzynkę smalcu. Mogli wyjechać do Francji lub Anglii, jednak państwo Roszak z sąsiadami chcieli wrócić do Polski, do Wycisłowa. Po półrocznej tułaczce od obozu do obozu, przez Czechy wrócili na ojcowiznę. Pamięta zniszczone i zaniedbane gospodarstwo, bez żadnego zwierzęcia. Przy wzajemnej współpracy z sąsiadami, państwo Roszak odbudowali je. Zaczęli od hodowli świń, a pola orali pożyczonymi krowami i końmi. Praca była ciężka, dom zaczęli budować dopiero w 1952 r., a pieniądze pochodziły ze sprzedaży prosiąt, masła, jajek, sera. Nic dziwnego, że pan Franiczek twierdzi, że jemu najlepiej żyło się w Polce w czasach, kiedy I sekretarzem był Władysław Gierek.
Obecnie jubilat dba o kury, psa i koty, w gospodarstwie, które zapisał córce Marii. W telewizji lubi oglądać wiadomości i pogodę. Sporo czasu poświęca na modlitwę. Z jedzenia nie odmawia sobie niczego. Lubi od czasu do czasu wypić kieliszek wódki. I nie może doczekać się praprawnuków, które są w drodze.