Artykuł opublikowany w numerze 20/2016 Życia Gostynia
- Nie jest mi łatwo prosić innych o pomoc i opowiadać o swoich problemach. Zawsze starałem się być samodzielnym i radzić sobie w gronie najbliższych, jednak wola walki i chęć spełniania marzeń jest silniejsza, dlatego postanowiłem się przełamać – mówi bohater mojego artykułu. I obiecuje spełniać te marzenia, bo przecież ma dla kogo żyć, marzyć i być silnym. To jeszcze nie czas się poddawać, gdy życie stoi otworem przed bardzo młodym, 26 - letnim człowiekiem. Jest wiele rzeczy do zrobienia, są plany wymarzonych wakacji z żoną, zabawy z synem, powrót do normalnego życia. Te wizje stale burzone są jednak przez ból, komplikacje i ciągły strach. Są to wizyty kontrolne, nagłe wyjazdy do szpitala oraz niemoc. Bo cóż można uczynić, gdy życie stale podkłada pod nogi kłody? Miało być pięknie: wielka miłość, wspólna przyszłość i szczęśliwe zakończenie. Wszystko się zmieniło, gdy dwa miesiące przed ślubem z miłością swojego życia, u Łukasza wykryto guza. Chwila strachu, guza wycięto i wszystko miało wrócić do normy. Miało…
Lekarze rozkładali ręce
Łukasz Gałczyński jest mieszkańcem Piasków. Ze swoją 23 – letnią żoną Moniką poznali się bardzo dawno temu, od 10 lat są parą. Kiedy na świecie pojawił się ich synek Kacper, byli pełni obaw, czy sobie poradzą? To doświadczenie było zaledwie namiastką tego, co miało dziać się później. Mężczyzna wyczuł u siebie zgrubienie, występujące w lewej przestrzeni zaotrzewnowej (po lewej stronie brzucha), poza tym nic mu nie dolegało, nic nie wskazywało na to, że sytuacja może być niebezpieczna. Bardzo długo trwała diagnostyka, lekarze rozkładali ręce, nie wiedząc, co się dzieje. Bardzo długo czekano za wynikami histopatologicznymi, które wydały wyrok: Mięsak Ewinga, czyli złośliwy nowotwór kości, który o dziwo zazwyczaj występuje u dzieci. Guz okazał się spory, miał wymiary 10 x 7 cm. Sytuacja była skomplikowana, ponieważ przypadek był na tyle wyjątkowy, że nie było zbyt wielu badań na temat tej choroby, występującej właśnie u osób dorosłych. Nie było też wiadomo, jak przebiegać ma leczenie. Guz wycięto, operacja przebiegła pomyślnie, jednak pod dużym znakiem zapytania. Była bardzo ryzykowna i nikt nie wiedział, gdzie dokładnie umiejscowiony jest ten guz. Lekarze zapewniali jednak, że wszystko wróci do normy.
Kończą się możliwości
Rok po ślubie wszystko było dobrze. Badania kontrolne oraz USG nic nie wykazywały. Do czasu pierwszego tomografu, który pokazał, że wystąpił nawrót choroby z licznymi przerzutami na wątrobie, śledzionie, w dole biodrowym i przy jelitach. Od początku 2013 roku zaczęło się leczenie chemioterapią. Łukasz Gałczyński od tego czasu przyjął już prawie 50 dawek chemii. Co roku były to inne kursy, inne składniki tej chemii, podawane w różnych odstępach czasu. – Już się robiło dobrze. Miałem mieć przerwę, żeby odpocząć od chemii, wtedy badania wykazały, że guzy znów rosną. Trzeba było dalej walczyć – opowiada mężczyzna. Powoli kończą się rozwiązania. Aktualnie lekarze podają pacjentowi chemię w tabletkach, bo żadne inne schematy już nie działają. Obawiają się jednak, że leczenie nie będzie skuteczne, ze względu na rozmiar guzów, które uciskają narządy wewnętrzne. – Możliwości się kończą. Lekarze działają już trochę po omacku, bo po prostu nie ma publikacji, co do dalszego leczenia u dorosłych. To tak rzadkie schorzenie – wyjaśnia Monika Tomiak – Gałczyńska, żona Łukasza.
Małżeństwo zdecydowało się na konsultacje w Warszawie, u profesora specjalizującego się w nowotworach tkanek miękkich. Lekarz przyznał, że podstawowym błędem był fakt, że po pierwszej operacji nie zastosowano chemioterapii. – Nie pokazał nam innych możliwości przyjmowania chemii. Operacja tych guzów też nie wchodzi w grę, bo one są powrastane w narządy, w jelita – mówi Monika Tomiak – Gałczyńska. W brzuchu zaczyna brakować miejsca, narządy nie pracują tak, jak powinny. Żaden ośrodek nie chce podjąć się operacji, jest zbyt ryzykowna. Oprócz chemii w tabletkach i przyjmowania bardzo silnych leków przeciwbólowych nie ma żadnego rozwiązania. Kolejna konsultacja odbyła się u profesora Lubińskiego, który na co dzień pracuje w Stanach Zjednoczonych. On natomiast zaproponował przeprowadzenie testów genetycznych. Należało wysłać próbkę pobraną ze świeżego guza, na jej podstawie testy wykazują konkretny rodzaj genów nowotworowych, a lekarze odsyłają raport leków, które konkretnie na te komórki nowotworowe mogą być zastosowane. – W środę otrzymaliśmy wyniki tego raportu. Czekaliśmy na nie ponad dwa tygodnie. Nikt wcześniej nie przedstawił nam takiej możliwości. Do tej pory działaliśmy w oparciu o rady onkologów z Polski – wyjaśnia Monika Tomiak – Gałczyńska. Leki, które mogłyby być zastosowane u 26 – latka nie są refundowane przez NFZ, koszty takiej terapii mogą sięgać aż 200 tysięcy złotych rocznie. Jest to jedyna szansa.
Te leki to ostatnia szansa
Sama chemioterapia wiązała się z licznymi skutkami ubocznymi: wymiotami, złym samopoczuciem, zmniejszoną wydolnością krążeniowo – oddechową. – Bardzo szybko się męczyłem, łapałem infekcje. Była nawet sytuacja, że wylądowałem w izolatce, przetaczali mi krew i płytki krwi, bo było już dosyć niebezpiecznie. Dodatkowo przyczepiają się różne choroby z racji obniżonej odporności – wyjaśnia Łukasz Gałczyński. Z racji wielkości guzów, teraz najgorsze są dolegliwości w kręgosłupie, problemy z jelitami i nerką. To wszystko wymaga przyjmowania bardzo silnych leków, które powodują senność, słabość. Zwykłe czynności powodują ogromne zmęczenie. Mycie samochodu jest szczytem możliwości, a spacer to wyzwanie. – W nocy ból nie pozwala spać, w dzień się odsypia – mówi żona. – Mam trudności ze znalezieniem sobie miejsca. Nie wiem, co ze sobą zrobić, niczym się nie mogę zająć, wszystko mnie rozprasza przez ten ból. Jeżeli nic nie zrobimy, to choroba będzie postępować cały czas – dodaje Łukasz Gałczyński.
Co w ciągu tych kilku lat było najgorsze? Na to pytanie ciężko jest odpowiedzieć, z oczu płyną łzy, a głos więźnie w gardle. – Te leki to nasza ostatnia szansa. Łukasz jest jeszcze młody, lekarze z Poznania walczą o niego, podejmują jakieś działania, ale jeżeli oni mówią, że kończą się możliwości, to my szukamy nadziei, żeby chociaż zatrzymać ten rozwój choroby – mówi z trudem kobieta. Dodaje, że ich synek znosi tę sytuację bardzo dzielnie. Wie o chorobie, rozumie, że jego tatuś miewa gorsze dni. Czasem zadaje trudne pytania, kiedy tata wyzdrowieje, kiedy pójdzie do pracy, jednak nie zna innego schematu – taka wizja towarzyszy mu od pierwszego roku życia. I widzi, że jego tato cierpi, chudnie, męczy go ból. Jest jednak bardzo wyrozumiały.
Nie jesteśmy sami
Przy okazji testów genetycznych, które kosztowały kilkanaście tysięcy, małżeństwo postanowiło zgłosić się do fundacji. Dalsze leczenie może objąć 100 – 200 tysięcy złotych rocznie, a to przewyższa możliwości finansowe rodziny. Od niedawna mieszkaniec Piasków jest podopiecznym Fundacji „Wygrajmy Zdrowie”. Jest już otwarte subkonto, na które można wpłacać pieniądze, a niebawem w sieci pojawi się strona ze zdjęciem i opisem choroby. Trzeba działać. Z pomocą wyszła już dyrekcja firmy SIMET, a zwłaszcza przełożony Moniki - Roman Jędrzejczak, któremu dziękuje za pomoc. Dużym wsparciem jest też Gminny Ośrodek Pomocy Społecznej z Piasków. Najważniejsza okazuje się oczywiście rodzina, która służy pomocą nie tylko finansową, ale i psychiczną. – Zawsze mają otwarte dłonie na pomoc. Wiemy, że nie jesteśmy sami – mówi małżeństwo. Chcą wierzyć, że wszystko będzie dobrze. Będzie. Złe sny przecież zawsze się kończą…
W imieniu Łukasza Gałczyńskiego prosimy naszych Czytelników o pomoc. Każda podarowana złotówka może przybliżyć go do mety, do zwycięstwa z najgorszym i bezlitosnym wrogiem – z nowotworem. Samo wsparcie i motywacja tym razem nie wystarczą. Liczy się czas, aby zebrane pieniądze zasiliły konto fundacji, a następnie zostały przeznaczone na leczenie.
Fundacja Wygrajmy Zdrowie im. prof. Grzegorza Madeja
Ul. Piękna 28/34 lok. 53
00-547 Warszawa
Tytuł przelewu: DAROWIZNA NA LECZENIE Łukasz Gałczyński nr id FWZ0014
Bank Pekao S.A.
Nr subkonta: 02 1240 6410 1111 0010 4941 2773