„Tyle powrotów, ile wyjazdów” - mówi stare strażackie powiedzenie. Każdy członek Państwowej Straży Pożarnej oraz Ochotniczej Straży Pożarnej udając się na akcję chce nie tylko ocalić zdrowie i życie osób, które jedzie ratować, ale sam także pragnie bezpiecznie wrócić do strażnicy.
„Chłopaki powoli, dojedziemy”
Druh Adam Urbański z OSP Krobia od 30 lat prowadzi wozy bojowe jednostki. Zaczynał na Starze 220, później jelczu. Od 5 lat ma do dyspozycji MAN-a, niemal identycznego z tym, który zderzył się TIR-em w Czernikowie na drodze krajowej nr 10 koło Torunia. Na co dzień nie jeździ samochodem ciężarowym, a busem, ale lata doświadczenia dały mu pojęcie, czego może spodziewać się na drodze i na co zwracać uwagę.
- Inaczej jest, gdy się jedzie spokojnie, dajmy na to na pokazy, a inaczej na akcję. Adrenalina, nerwy, bo trzeba szybko dojechać. Człowiek do remizy szybko wbiega. W dzień to jeszcze jest inaczej, ale w nocy, zanim się obudzi, to wiadomo na początku jest taki trochę nieswój. Ale ja zawsze powtarzam chłopakom, jak wsiądą do samochodu, bo niejeden jest nerwowy: „Chłopaki powoli, dojedziemy” - tłumaczy doświadczony kierowca samochodu strażackiego.
Sygnały świetlne czy dźwiękowe nie dają statusu Boga
Na takie podejście do sytuacji może sobie pozwolić dzięki dużemu doświadczeniu nabytemu po latach za kierownicą.
- Teraz człowiek jest bardziej opanowany, już nie ma tych nerwów, co kiedyś. Ale odpowiedzialność pozostaje, nie tylko za swoich kolegów w wozie, ale także za ludzi, których jedziemy ratować. Bo jeżeli my nie dotrzemy na miejsce, to może nie mieć kto im pomóc - odpowiada Adam Urbański.
Jednocześnie dodaje:
- To nie oznacza, że jestem Bogiem na drodze. Wiem, że jadę pojazdem uprzywilejowanym, mam sygnały dźwiękowe i świetlne włączone, jednak czasami wymuszając pierwszeństwo, bo i takie sytuacje się zdarzają, czy przejeżdżając na czerwonym świetlne muszę być pewny, że przejadę, że pozostałe samochody mnie przepuszczą, zmieszczę się i bezpiecznie pojadę dalej. Po prostu trzeba myśleć.
Myśleć nie tylko za siebie, ale także za innych uczestników ruchu. Bo Adam Urbański miał kilka sytuacji, w których „przeszedł” wozem strażackim „na gazetę”. To było wtedy, gdy jeszcze nikt nie słyszał o „korytarzu życia” i kierowcy na drogach zachowywali się bardzo chaotycznie.
Jednak nawet teraz, gdy zmieniły się przepisy i kierowcy mają zostawiać miejsce dla pojazdów ratowniczych dochodzi do braku zrozumienia na drodze.
- Czasami lepiej jest, żeby ten kierowca osobówki przede mną „depnął” i dodał gazu, tylko nie zatrzymywał się nagle albo przemyślał, gdzie skręcić, wjechać w drogę. Bo takim tonażem wyhamować to nie jest łatwa sprawa - tłumaczy kierowca OSP Krobia.
Nikt nie może kierowcy OSP kazać jechać szybciej
- Najgorzej jest, jak się słyszy wypadek, „osoba uwięziona w pojeździe” to wtedy adrenalina buzuje, trzeba szybko wyjechać. Bo każda minuta, czasami sekunda się liczy - mówią strażacy-ochotnicy.
Właśnie przy tego typu akcjach jest największy pośpiech. W dodatku, gdy druhowie słyszą, że nie ma w pobliżu żadnego zespołu ratownictwa medycznego, wiedzą, że mogą być pierwszą i „ostatnią deską ratunku”. W tym momencie doświadczony i opanowany kolega za kierownicą jest na wagę złota.
- Kto nie jest strażakiem nie potrafi sobie tego do końca wyobrazić, bardzo duża rola jest nie tylko samego kierowcy, ale również dowódcy, który siedzi obok i też ma wzgląd na to, co dzieje się na drodze. On też podejmuje decyzję co do załogi, za którą tak naprawdę odpowiada i czasami musi studzić emocje - tłumaczy strażak OSP z długoletnim stażem.
Ale nawet przełożony jest momentami „podległy” strażakowi-kierowcy.
- Bo dowódca nie może mi powiedzieć, żebym jechał szybciej. Żebym zwolnił oczywiście, ale nie, żebym przyśpieszył, bo ja muszą jechać tak, żeby czuć się bezpiecznie - komentuje Adam Urbański.
Druh Piotrek zginął w drodze do remizy spiesząc na wypadek
Krobscy strażacy najlepiej potrafią powiedzieć, co przeżywają obecnie ich koledzy i koleżanki z OSP Czernikowo. W tym roku mija 10. rocznica śmierci druha Piotra Dudy, którzy zginął podobnie jak druhna Ewelina i druh Zdzisław, jadąc ratować czyjeś mienie i życie.Wszyscy strażacy OSP Krobia, którzy wtedy służyli w jednostce, mają w pamięci, jak by to było wczoraj, okoliczności śmierci 19-letniego kolegi. Tak, jak strażacy z Czernikowa zginął w wypadku samochodowym, gdy próbował dojechać do remizy na akcję.
Kierowca OSP Czernikowo mógł być zaspany
Dopóki nie zakończy się prokuratorskie śledztwo w sprawie zdarzeń w Czernikowie można tylko spekulować na temat jego dokładnych przyczyn. Jednak strażacy-kierowcy OSP Krobia mają swoje zdanie i zwracają uwagą na kilka faktów.
- Z mojego doświadczenia, jak się jedzie na akcję, a to była 5 rano, to wtedy, tak jak mówiłem człowiek mimo adrenaliny, wyrwany z łóżka jest, nadal nie do końca skoncentrowany. I tak mogło być w przypadku również tego kierowcy, starszego ode mnie i doświadczonego. Poza tym to się stało na drodze krajowej, drodze ruchliwej. Po samochodzie widać, że uderzenie przyszło właśnie od strony kierującego - tłumaczy druh Adam Urbański.
Razem z kolegami stwierdza także, że kierowca TIR-a jadący drogą główną, który uderzył w samochód strażacki mógł kompletnie nie zdawać sobie sprawy, że nadjeżdża pojazd uprzywilejowany pomimo włączonych sygnałów świetlnych i dźwiękowych.
Kapitan Marcin Nyczka, dowódca Jednostki Ratowniczo-Gaśniczej Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Gostyniu potwierdza, że odczucia związane z odległością, która dzieli wóz strażacki, karetkę czy radiowóz "na sygnale" od reszty uczestników ruchu na drodze mogą być bardzo złudne.
- Same nieraz podczas jazdy słyszałem pojazd uprzywilejowany dopiero wtedy, gdy on się do mnie zbliżał, a wcale nie miałem słuchawek na uszach, czy nie słuchałem głośno muzyki. Dlatego prośba do kierowców, żeby rozglądali się lub czasami spojrzeli w lusterko, bo zdarza się, że nas nie słychać, jak jedziemy - apeluje strażak z KP PSP Gostyń.
Przyczyną mogłaby być także rutyna
- Ile razy się słyszy o wypadkach na przejazdach kolejowych, że miejscowi giną właśnie z powody rutyny. Przejeżdżał wiele razy i nigdy pociąg nie jechał. Tutaj też kierowca mógł założyć, że nic nie pojedzie. Zdarza się najlepszym. Sam pamiętam, jak dostaliśmy nowy samochód i był pożar koło cmentarza, to jeden z kolegów mi powiedział po dojeździe: „Adam, za ostro poszedłeś”, aż w samochodzie było czuć, jak się woda „przelewa”. „Trochę wolniej. Bo aż na ciebie patrzeliśmy, żeby się nie przewrócił”. Wracając do tego wypadku w Czernikowie to wszystko jechali doświadczeni druhowie: strażacy zawodowi i policjant, do tego druhna była ratownikiem medycznym. Więc obym się mylił, ale na moje to kierowca mógł wymusić pierwszeństwo i to, że jechał na sygnałach, go w żadnym wypadku nie usprawiedliwia - mówi druh Urbański.
W PSP minimum dwóch kierowców w służbie
- Nie mieliśmy sytuacji, żeby strażak zginął na akcji - podaje pomyślną informację kapitan Marcin Nyczka.
W gostyńskiej komendzie są trzy zmiany służbowe i na każdej wyznaczonych 4 kierowców - każdego dnia minimum dwóch musi być w służbie.
- Jeśli jest jakaś gołoledź czy intensywne opady śniegu, to wtedy wiadomo, że każdy z nas martwi się o chłopaków, gdy wyjeżdżają. Natomiast mamy doświadczonych kierowców, co niektórzy byli swego czasu kierowcami zawodowymi, czasami nadal dorabiają w ten sposób, więc myślę, że z ich strony nie musimy się martwić, że coś się stanie - tłumaczy kapitan KP PSP Gostyń.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.