Rodzina z Borku Wlkp., która bardzo kochała miniaturowego czworonoga, przeżywa traumę. W szoku jest właścicielka. - Pojechaliśmy do weterynarza, mieliśmy nadzieję, że uda się ją uratować. Krew się lała, miała ranę na brzuszku, zmiażdżony kręgosłup - opowiada Lidia, która wyprowadzała jamniczkę na spacer.
To nie powinno się zdarzyć
Lidia do domu już z psem nie wróciła. Znalazła się w szpitalu, a jamniczka... nie przeżyła ataku owczarków niemieckich. To nie powinno się zdarzyć, nie powinno tak być, żeby tak duże psy biegały bez smyczy, kagańców - w ten sposób wydarzenie z Borku komentują policjanci, lekarz weterynarii, a także właściciele zagryzionego pieska. Przyznaje im rację pan owczarków niemieckich, usprawiedliwiając się, że psy wybiegły z posesji przez przypadek.
- Miałem dużego pecha - mówi.
A chodzi o to co stało się w Borku tydzień temu. Około godz. 17.30 na spacer z Pusią - ukochaną jamniczką wyszła Lidia, mieszkanka Borku Wlkp. Trzymała psa na smyczy, jak zwykle. Postanowiła zrobić tradycyjne „kółko” ulicami Asnyka, Mickiewicza. Te ścieżki i chodniki, przebiegające w pobliżu rzeźni i ubojni były ulubioną i znaną trasą spacerową Pusi. Rodzina wyprowadzała ją tam od 2 lat.
Zraniony palec, kobieta w szpitalu
Przejście za blokiem, ulica, chodnik, ubojnia - miniaturowy jamnik spacerował tam codziennie. Był znany okolicznym mieszkańcom, spacerowicze go głaskali.
- Wszystko stało się w pobliżu ubojni. To jest spokojna dzielnica, nigdy wcześniej nie spotkałam tam psów bez smyczy. To jest spokojna dzielnica. Psy podbiegły z tyłu. To były dwa owczarki niemieckie. Dopadły do niej, próbowałam je rozdzielić, ale nie byłam w stanie. Widok psów rozszarpujących naszą psinkę był straszny. Pozostanie mi przed oczami do końca życia - opowiada pani Lidia.
Była dość grubo ubrana - jak twierdzi - to ją uratowało.
- Wilczury chwytały mnie za rękę, kiedy chciałam moją jamniczkę z pyska wydostać. Mam tylko powierzchowne zadrapania na ręce - mówi.
Jak to się stało, że trafiła do szpitala? Właściciele jamnika pojechali do weterynarza. Mieli nadzieję, że uda się go uratować.
- Było dużo krwi, rana na brzuszku. To trwało sekundy, ale wydawało mi się, że Pusia jeszcze żyje. Ale weterynarz stwierdził, że nie - mówi pani Lidia.
W gabinecie weterynaryjnym źle się poczuła i zasłabła, wezwano karetkę pogotowia. Ze względu na fakt, że właścicielka małego psa półtora roku temu przechodziła zawał serca, a także po tym, jaki stres przeżyła, patrząc na to, co robią psy, ratownicy medyczni zdecydowali, że zabiorą ją do szpitala. Zauważyli również u kobiety krwawiącą ranę kciuka. Niewykluczone, że drasnął ją któryś z owczarków niemieckich, kiedy próbowała je rozdzielić podczas ataku na jamnika.
- Choruję na serce, miałam półtora roku temu zawał po koronawirusie. Ale przeżyłam straszny szok i to mogło spowodować kolejny. Takie są przypuszczenia gostyńskich lekarzy - mam bardzo podwyższone stężenie troponin sercowych - opowiada właścicielka jamnika.
Na jej życzenie przewieziono kobietę do szpitala w Pleszewie, gdzie leczyła się wcześniej. Tam lekarze ustalili, że to skutek szoku i stresu, jaki przeżyła i zostawili Lidię w szpitalu na kilkudniowej obserwacji. Zewnętrznych obrażeń podczas ataku owczarków niemieckich nie doznała. Jak twierdzi, chwytały ją za odzież, ale głównie zajęły się szarpaniem małego psiaka.
Podczas ataku psów na jakmnika krzyczała, że aż sąsiedzi w boku słyszeli
Właściciel owczarków niemieckich pojawił się na miejscu zdarzenia. Jego uwagę zwrócił krzyk, głośne wołanie, dobiegające zza płotu zakładu, jaki prowadzi.
- Żadnej empatii nie okazywał. Mówił do mnie, że mam nie krzyczeć, „co się babo drzesz”. A ja wołałam: „jak można wypuścić takie wielkie psy bez opieki?” - opowiada wyprowadzająca jamnika.
Pan Bogdan, do którego należą wilczury przyznaje, że bez smyczy i kagańców wypuszcza je tylko na teren ubojni. Jak to się stało, że psy znalazły się poza ogrodzeniem?
- Brama wjazdowa na teren zakładu jest rozsuwalna. Tym razem była jednak niedomknięta. Ktoś, kto wcześniej wyjeżdżał, zostawił szparę na 5 centymetrów. Jeden z psów włożył tam swój pysk, rozsunął i oba wybiegły. Żal mi tego jamnika, ale co mam zrobić? - usprawiedliwiał się przedsiębiorcaz Borku Wlkp.
Zapewniał, że psy nie są groźne. Nigdy wcześniej mieszkańcy osiedla nie zgłaszali skarg na jego owczarki, a rodzice spacerujący z dziećmi po okolicy psów się nie boją.
- Sam wyprowadzam je na spacer poza teren zakładu. Myślę, że rzuciły się na jamnika, gdyż twierdzą, że jest to ich terytorium. Tak im podpowiada instynkt - powiedział pan Bogdan, deklarując, że jeśli będzie trzeba odszkodowanie za zagryzienie jamnika zapłaci.
Co spowodowało, że zaatakowały jamnika? Broniły swojego terytorium?
Podobny powód ataku owczarków na jamnika podaje również borecki weterynarz. Zauważył, że mogły kierować się instynktem - do sytuacji doszło, kiedy uciekły, ale były niedaleko swojej posesji. Być może chciały bronić znanego terytorium. Widok innego czworonoga mogły odebrać jako za zagrożenie swojej pozycji, a ponieważ owczarek niemiecki to pies obronny postanowiły osłaniać swoje terytorium. Właściciel boreckiego gabinetu weterynarii starał się pomóc ofierze ataku owczarków, ale to się nie udało - śmierć jamnika nastąpiła na skutek doznanych obrażeń wewnętrznych. Dwa "wilczury” - czyli to można powiedzieć 100 kilogramów - kontra cztery kilogramy w starciu bezpośrednim. Jamnik był skazany na śmierć. Weterynarz nigdy wcześniej nie otrzymywał sygnałów, skarg, ze te konkretne czworonogi próbowały kogoś atakować, czy były niebezpieczne.Psy z boreckiej ubojni są obecnie pod dwutygodniową obserwacją. Stało się po tym, jak o zdarzeniu policja powiadomiła powiatowy inspektorat weterynarii. Chodzi o zakażenie wścieklizną. Czy owczarki niemieckie były szczepione? Czy właścicielka jamnika może czuć się bezpieczna?
Co zrobiła policja?
O zdarzeniu poinformowano policję. Po przyjęciu zgłoszenia, na miejsce zostali skierowani funkcjonariusze z Posterunku Policji w Borku Wlkp.
- Policjanci rozmawiali z właścicielem psów rasy niemieckiej - usprawiedliwiał się tym, że jeden z pracowników - wychodząc z posesji nie zamknął bramy, czego on nie zauważył. Wypuścił te dwa psy luzem na posesję, jak zawsze. (...)zastosowaniu dwutygodniowej obserwacji owczarków - one są już poddane tej obserwacji. Właściciel owczarków okazał dokumenty świadczące o tym, że psy były szczepione przeciwko wściekliźnie. takie dokumenty okazała również druga strona - poinformowała asp. sztab. Monika Curyk, rzecznik prasowy policji w Gostyniu.
Policja nie otrzymywała wcześniej zgłoszeń w związku z owczarkami niemieckimi z ul. Asnyka. W tej konkretnej sprawie prowadzi czynności wyjaśniające wobec właściciela owczarków niemieckich - z art. 77 par. 2 Kodeksu Wykroczeń, który stanowi, że każdy właściciel ma obowiązek trzymać zwierzę w taki sposób, aby nie uciekało z posesji, nie stwarzało zagrożenia swoim zachowaniem dla życia i zdrowia człowieka. [Art. 77 § 1 k.w. stanowi, iż „kto nie zachowuje zwykłych lub nakazanych środków ostrożności przy trzymaniu zwierzęcia, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1000 złotych albo karze nagany”. Natomiast art. 77 § 2 k.w. sprowadza się do sformułowania, że „kto dopuszcza się czynu określonego w § 1 przy trzymaniu zwierzęcia, które swoim zachowaniem stwarza niebezpieczeństwo dla życia lub zdrowia człowieka, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny albo karze nagany”].
Właściciel jest odpowiedzialny za swoje psy
Właściciele zagryzionego jamnika przyznają szczerze, że zdecydowali się nagłośnić sprawę w mediach, aby uświadomić ludziom, którzy decydują się na zakup i wychowanie dużego psa, jaką biorą na siebie odpowiedzialność. Powinni być świadomi, jakie konsekwencje niesie za sobą niezachowanie ostrożności przy trzymaniu zwierząt. Przez nieumiejętne wychowanie, tresowanie czy niedopilnowanie czworonoga można wyrządzić innemu człowiekowi ogromną krzywdę.
- Z żoną nie mogłem kontaktu złapać jeszcze kilka godzin po wydarzeniu. Córka w histerii, rozpaczy. Dla nas to ogromna tragedia. Czujemy się tak, jakbyśmy stracili członka rodziny. Każdy miłośnik zwierząt nas zrozumie. Córka dostała zwierzaka na urodziny dwa lata temu. Ciężkie były batalie, żeby go sobie wychować, ale udało się. Pusia cierpliwie czekała na nas w domu, kiedy byliśmy w pracy. Po powrocie bardzo się cieszyła. Teraz będzie pusto - powiedział przygnębiony Marek, właściciel jamnika.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.