Reklama lokalna
reklama

Patryk Galewski podczas Paradiso na Świętej Górze: "Nie omijajcie, Jan mnie nie ominął"

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Patryk Galewski podczas Paradiso na Świętej Górze: "Nie omijajcie, Jan mnie nie ominął" - Zdjęcie główne
Zobacz
galerię
39
zdjęć

reklama
Udostępnij na:
Facebook
Wiadomości- Ćpun, złodziej, kryminalista - tak swoje wystąpienie w bazylice na Świętej Górze zaczął Patryk Galewski, który przyjechał na zaproszenie organizatorów Paradiso 2023, żeby opowiedzieć o swoim życiu i przyjaźni z ks. Janem Kaczkowskim. Kiedy skończył mówić, uczestnicy spotkania młodych nagrodzili go gromkimi brawami.
reklama

Patryka Galewskiego specjalnie przedstawiać nie trzeba. Jego historia stała się kanwą głośnego filmu "Johnny" i książki o tym samym tytule. Jak się okazało, także spora część uczestników Paradiso świetnie wiedziała, kogo goszczą w klasztorze filipinów na Świętej Górze.

- Nie zastanawiałem się długo, czy przyjąć zaproszenie, bo bardzo dobrze się tutaj czuję - przyznał Patryk Galewski, który na spotkanie przyjechał z żoną i dziećmi. Od razu zastrzegł, że gdyby miał opowiedzieć o wszystkim, czego doświadczył i przeżył, potrzebowałby siedmiu dni i nocy, tymczasem miał do dyspozycji około półtorej godziny. Nie zmieścił się w czasie, bo - jak sam przyznał - jest gadułą.

PaKa, czyli opowieści przy garach o tym, jak "wyjść na prostą" 

Patryk Galewski ma 34 lata, jest mężem i ojcem, a także szefem kuchni. Pracuje również w fundacji założonej przez rodzinę ks. Jana Kaczkowskiego. Prowadzi w jej ramach swój autorski projekt PaKa, który polega na organizowaniu warsztatów kulinarnych dla tzw. trudnej młodzieży, będących pretekstem do przekazywania młodym ludziom wartości, dzięki którym mają szansę "wyjść na prostą". Podczas spotkania w świętogórskiej bazylice, prosił, żeby jego uczestnicy informację o PaKa przekazali dalej.

reklama

- Nie zbieramy pieniędzy, chciałbym tylko żeby jak najwięcej osób dowiedziało się o naszej działalności. Dziś my komuś pomożemy, potem może ten ktoś pomoże kolejnej osobie. Tak to działa - mówił. - Nikt nie rodzi się zły, to warunki w jakich żyjemy sprawiają, że stajemy się tacy, a nie inni. Każdy zasługuje na drugą szansę, dlatego nikogo nie omijajmy. Jan mnie nie ominął - apelował.

Jan chwycił wiatr w sutannę i...

Patryk Galewski miał 21 lat i całkiem bogatą kryminalną przeszłość kiedy poznał ks. Jana Kaczkowskiego, założyciela i dyrektora hospicjum w Pucku. Trzy próby samobójcze, smutne dzieciństwo z ojcem alkoholikiem, 100 tysięcy złotych długu, siedem wyroków sądowych "w zawiasach", narkotyki, alkohol, bogata kartoteka przestępstw, od handlu "prochami" zaczynając, na kradzieżach z włamaniem kończąc - tak mniej więcej wyglądał życiowy dorobek Patryka Galewskiego, kiedy pewnego dnia usłyszał od księdza Jana: "Patryk, ty będziesz dużo tej trawki jarać, czy wpadniesz w końcu do mnie te godziny odpracować?".

reklama

- Jan kochał być księdzem, kochał relację z Bogiem i kochał ludzi - podkreślał Patryk Galewski podczas świadectwa w bazylice. - Wcale nie chciałem z nim rozmawiać, ale kiedy zauważył mnie niedaleko plebani, chwycił wiatr w sutannę, dogonił i zamiast prawić morały, zapytał, kiedy przyjdę do hospicjum odpracować zasądzone prace społeczne - wspominał.

Wspomnienie tamtego spotkania jakoś nie dawało mu spokoju, pewnego ranka wybrał się więc do hospicjum i... widok bezbronnego, umierającego człowieka zmiótł go z ziemi. Uciekł. Po jakimś czasie jednak wrócił i znów usłyszał od księdza Jana: "W końcu jesteś, martwiłem się o ciebie". Coraz więcej było rozmów, - jak wspomina Patryk Galewski - dziwnych, ale miłych - coraz częściej duchowny prosił młodego chłopaka, by ten towarzyszył umierającym pacjentom hospicjum, był świadkiem odchodzenia i wzruszających pożegnań z bliskimi.

reklama

- Jan mówił, że nie zna odpowiedzi na wszystkie trudne pytania, ale powtarzał, że na fundamencie miłości możemy towarzyszyć umierającym ludziom w ostatnich chwilach ich życia. Wrzucał mnie w takie sytuacje, ale też uczył wielu niby zwyczajnych rzeczy, że na ważne spotkanie trzeba się odpowiednio ubrać, jak należy zachowywać się przy stole. Kiedy szedłem do niego na pierwszą po latach spowiedź, kupiłem w lumpeksie marynarkę. Mam ją do dziś, wszędzie z nami jeździ. 

Jestem tatą, mężem, szefem kuchni

Co jednak najważniejsze, na każdym kroku udowadniał, jak bardzo mu na chłopaku zależy i jak bardzo w niego wierzy. Trzy dni po pierwszej operacji usunięcia glejaka, ksiądz Jan przyjechał na rozprawę sądową, by stanąć w obronie swego podopiecznego. Sąd niestety nie dał mu wiary i odwiesił zasądzone wcześniej wyroki. Patryk Galewski stawił się w więzieniu do odbycia kary. Tymczasem jego przyjaciel przygotował program, w ramach którego więźniowie mogli pracować w hospicjum. Dzięki temu także Patryk każdego dnia jechał do pracy w Pucku.

Pewnego dnia odmówił współwięźniowi przeniesienia grypsu. Został pobity. Karą za zatajenie nazwiska agresora był zakaz wyjazdów do pracy. Karą za zdradzenie tego nazwiska - szykany ze strony innych więźniów. Patryk Galewski wybrał to drugie, byle tylko nie utracić możliwości spotkań z przyjacielem. 

- Nazywam się Patryk Galewski. Jestem tatą, mężem, szefem kuchni, częścią fundacji im. ks. Jana Kaczkowskiego - zakończył swoje wystąpienie główny bohater spotkania w świętogórskiej bazylice. 

   

reklama
WRÓĆ DO ARTYKUŁU
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama
reklama