reklama

Ostatni koniuszy z zamiłowania

Opublikowano:
Autor:

Ostatni koniuszy z zamiłowania  - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Artykuł opublikowany w numerze 19/2015 Życia Gostyna

Ostatni koniuszy z zamiłowania

 

Tak mówią o panu Czesławie Ziemniaku z Pępowa mieszkańcy wsi. Jako szesnastolatek rozpoczął pracę na folwarku w Stadninie Pępowo. Jednak właściwie od dziecka spędzał tam czas, obserwując te szlachetne zwierzęta, uczył się, jak o nie dbać. – Cała moja rodzina była „koniarkami” – dziadek, ojciec, mojej matki bracia, więc naturalnie też tam trafiłem – opowiada koniuszy. Cała rodzina na koniach znała się, jak żadna, a on sam od małego chłopca nabywał cenne doświadczenie. Ukończył kurs na Pomorzu, otrzymał dyplom rolnika, hodowcy koni. W stadninie dostał stanowisko brygadzisty. - Prowadziłem stanówkę klaczy i źrebienie, rozdzielałem pracę, co kto miał robić – wspomina Czesław Ziemniak. W pępowskim folwarku spędził 43 lata. – Wtedy było tam koni w granicach 140, rasy wielkopolskiej. To takie, które nadają się do pracy i do sportu pod siodło. Wtedy jeszcze używano koni w polu, do pracy, nie było wszystko tak zmechanizowane, jak teraz. Dużo zwierząt z Pępowa trafiało na eksport do Szwajcarii do wojska, a „państwo” kupowali konie, jako spacerowe i sportowe – opowiada Czesław Ziemniak, który we wrześniu skończy 82 lata.

 

Nigdzie tego bym nie przeżył

 

Praca w stadninie bardzo mu się podobała, miał do niej zamiłowanie. - Pani do swojej, a ja do swojej. Każdy ma do czegoś pociąg. Jak było się małym, to do stadniny do koni się szło. Lubiłem konie – zauważa. Do dziś zachował wspomnienia zawodów, także ogólopolskich, do których zwierzęta przygotowywali trenerzy. - Nigdzie indziej bym takiego życia nie przeżył. Teraz nie ma już koni w Pępowie, zabrali je do Gogolewa. Kiedy przeszedłem na emeryturę, 22 lata temu, jak były jeszcze w padokach koło stadniny, to sobie latem pojechałem, popatrzyłem – mówi. Pan Czesław umie jeździć konno, jednak, jak przyznaje, średnio.

 

Z koniem trzeba łagodnie żyć

 

Do pracy w stadninie nie trafiali ludzie z przypadku. Trzeba było umieć obchodzić się z końmi. – Nie można koniowi dokuczać, trzeba łagodnie z nim żyć, to się do człowieka garnie. A jak się zacznie go bić, to koń staje się wrogiem człowieka. Trzeba być dobrym dla konia, wtedy koń jest dobry dla człowieka – tłumaczy koniuszy. I tacy właśnie ludzie, z zamiłowaniem, pracowali dawniej w stadninie.Później to się zmieniło, brano do pracy, kogo szło – przyznaje. Stanowisko koniuszego wzbudzało szacunek wśród mieszkańców Pępowa. Czesław Ziemniak pamięta czasy, kiedy w stadninie pracowało ponad 400 osób. - Teraz sprzęt robi swoje, ale konie potrzebują człowieka, maszyny go nie zastąpią. Zajmowałem się końmi od źrebiąt. Jak chce się je dobrze pielęgnować, pracy jest dużo. Trzeba wyczyścić kopyta i strzałki – wyjaśnia.

 

Profesorom się nie udało

 

Czesław Ziemniak był doskonałym koniuszym. Zdradza, że wyleczył jedną z klaczy z raka. Przywieziono ją z Poznania, jeździli na niej dżokeje na Mistrzostwach Europy w Londynie. Zachorowała i trafiła do Pępowa. – Sprowadzili do nas profesorów z Poznania i nie udało im się.

Miała iść do kliniki do Warszawy, ale jakoś długo to trwało. Sam się wziąłem za to i mi się udało. Wyczyściłem dobrze kopyta, strzałkę oczyściłem do samego „żywego”. Potem piętki pościnałem, jak najniżej, żeby ucisk był na strzałkę. Wykonałem miksturę, z między innymi, nadmanganianu potasu, siarczanu miedzi i dziegciu. Dwa takie zabiegi zrobiłem, ale na otwarte kopyto, żeby powietrze było – wylicza koniuszy. Skąd wiedział, jak postępować? - Byłem wcześniej z jednym koniem w klinice w Gostyniu. Doktor Krawiec z Pogorzeli tak robił, a ja byłem spostrzegawczy i tak zrobiłem – zdradza Czesław Ziemniak. Klacz żyła potem jeszcze długo, była zdrowa i piękna. - Jak inspektor przyjechał na przegląd, to się nie mógł nadziwić, że sami wyleczyliśmy – wspomina pan Czesław. Przyznaje, że stadnina była jego domem. Spędził w niej większość swojego życia. Nie ożenił się, nie miał dzieci - Nie miałem na to czasu, bo w nocy trzeba było wstawać, jak koń chory był, nieraz stróż dzwonił i musiałem jechać. Takie było życie, ale to było zamiłowanie, nie z przymusu. Nie zamieniłbym tego na nic innego – przyznaje Czesław Ziemniak.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ

Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM

e-mail
hasło

Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

logo