reklama

Nie znoszę bycia marionetką

Opublikowano:
Autor:

Nie znoszę bycia marionetką - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

Interesuje się biologią oraz anatomią. I chyba dlatego fascynuje go ludzkie ciało, a szczególnie jego ubieranie. Miał być patologiem, a jest początkującym projektantem mody, ze ścisłym umysłem.

Lubi pływać, ale nie znosi popularności, nie zamierza podlizywać się celebrytom. Chce być szanowany za pracę, sprzedawać produkt, a nie własną osobę. Obecnie, w warsztacie w warszawskim mieszkanku tworzy swoją trzecią kolekcję. Kilka miesięcy temu wygrał 5. edycję konkursu dla młodych projektantów Fashion Desinger Awards. Obecnie jego umiejętności możemy podziwiać w telewizyjnym programie „Project Runway”. Ze skromnym, ale dowcipnym Serafinem Andrzejakiem z Ponieca rozmawiała Agata Fajczyk

Wywiad opublikowany w nr 16/2014 “Życia Gostynia”

Z małego „wywiadu środowiskowego”, który zrobiłam w Poniecu dowiedziałam się, że w czasach szkolnych byłeś introwertykiem, a wręcz „odludkiem”. To prawda?

To były zupełnie inne czasy, byłem innym człowiekiem. Czy byłem introwertykiem, odludkiem, indywidualistą? Ładnie brzmi introwertyk, więc niech będzie (śmiech). Ale potrafię pracować w grupie, o czym świadczy chociażby sam udział w programie „Project runway”. Jako dziecko i nastolatek pływałem. Moje życie towarzyskie było przez to ograniczone do minimum. Dziadek mnie przywoził do szkoły, po lekcjach dobierał i jechaliśmy prosto na basen. Sądzę, że to w dużym stopniu miało wpływ na moje zachowanie. Być może jestem indywidualistą, a na pewno jedynakiem, a to ma chyba duży wpływ na tę cechę charakteru. Mam trudny charakter, przyznaję się do tego z ręką na sercu. Mam swoje „za uszami”. Zanim przeprowadziłem się z Poznania do Warszawy, byłem „słodką dupką”. Praca w stolicy nauczyła mnie, że trzeba być egoistą, aby do czegokolwiek dojść w modowym biznesie.

W jednym z wywiadów wyczytałam, że miałeś zostać lekarzem. To były twoje plany, czy wybór rodziców?

Moi rodzice od zawsze starali się dawać mi wolną drogę. Ale, jak to w normalnej, zdrowej rodzinie, bez patologii, chociaż czasem mam wątpliwości (śmiech), chcieli jak najlepiej dla swojego dziecka. Mama ekonomicznie wyjaśniała mi, jakie mogą być skutki mojej decyzji. Mówiła: „co będziesz miał po Akademii Sztuk Pięknych? Projektowanie to strasznie ciężki kawałek chleba, a po medycynie masz konkretne wykształcenie”. Ale nie było to narzucone ukierunkowanie, tylko racjonalna próba wytłumaczenia, jak zapewnić sobie byt w przyszłości. Zawsze chciałem iść albo na medycynę, albo na ASP.

Ale lekarz i projektant to dwa skrajne zawody...

Uważałem, że oba kierunki mają wspólny mianownik, którym jest ludzkie ciało, tylko w innym kontekście definiowane. Te dwa zawody również łączą nożyczki i nici. Chciałem zostać albo projektantem mody, albo patologiem. Trzęsą mi się ręce, więc stwierdziłem, że chirurgiem być nie mogę, bo spieprzę sprawę jeszcze bardziej, a jako patolog niczego nie mógłbym już rozwalić (śmiech). Studia zacząłem od biologii, a na zainteresowanie tą dziedziną wpływ mieli moi nauczyciele w liceum...

Jednak skończyłeś na ASP w Łodzi. I chyba nie żałujesz podjętej decyzji?

Absolutnie nie. Wychodzę z założenia, w myśl słów Edith Piaf, aby niczego w życiu nie żałować, bo życie jest na to za krótkie. Jestem osobą bardzo spontaniczną i zazwyczaj wszelkie decyzje podejmuję szybko, podobnie było z przeprowadzką do Warszawy. Przyjąłem więc brzemię, które ciąży na projektancie. Na medycynie byłoby mi znacznie łatwiej - posiedziałbym w książkach, „pozakuwałbym”, poszedłbym do pracy, która dawałaby mi gwarancję, że mam za co żyć. Z projektowaniem jest inaczej.

Słyszałam, że byłeś leniwym studentem?

To moja druga skrajność - jestem totalnie leniwą osobą. Dopiero, kiedy grunt pali mi się pod nogami, kiedy zdaję sobie sprawę, że coś trzeba było przygotować na wczoraj, to potrafię cały dzień i całą noc pracować. Tak też było podczas życia studenckiego - kiedy zbliżała się sesja, dwa tygodnie wcześniej nie spałem, tylko uczyłem się.

Kiedy zacząłeś interesować się modą?

Sam nie wiem, kiedy. Nie wiem, co wpłynęło na to, że wybrałem projektowanie. Gdzieś zawsze miałem to w głowie. Projektowaniem „na poważnie” zająłem się mniej więcej rok temu. Od półtora roku mieszkam w Warszawie. Wcześniej, w Poznaniu coś tworzyłem, ale wszystkie dzieła chowałem do szafy. Bardzo dużym motorem napędowym było wygranie konkursu Fashion Desinger Awards. To był impuls, który dał mi do myślenia: „skoro coś mi w tej branży wyszło, to może powinienem spróbować?”. To było bardzo ekonomiczne zagranie, bo wyszedłem z założenia, że skoro raz ktoś o mnie usłyszał, to albo pójdę za ciosem i będę pracował, albo odłożę to na później i nie już nie wrócę do tego wcale.

Jesteś dumny z wygranej w Fashion Desinger Awards?

Jestem mega dumny. To był w ogóle mój pierwszy konkurs, w którym kiedykolwiek startowałem. Nie ukrywam, że od wysłania zgłoszenia traktowałem to raczej na zasadzie rozrywki. Myślałem, że pewnie i tak nie wygram, bo nie mam szans z doświadczonymi ludźmi z branży. A tu miłe zaskoczenie. Kiedy już przeszedłem do finału to stwierdziłem: albo wpakuję trochę pieniędzy w tę kolekcję, aby dobrze wyglądała i się uda, albo będzie klops i wrócę z podwiniętym ogonem do Poznania.


 

Czy pojawiły się jakieś propozycje?

Organizatorka później zaproponowała mi udział w Elite Model Look, gdzie mogłem zrobić swój pierwszy pokaz. To było fajne doświadczenie - niby niewielkie wydarzenie, ale mogłem przetrzeć szlaki, jeśli chodzi o całą procedurę - do samego pokazu.

Lubisz rywalizować?

Jasne, że tak. Pływałem 15 lat, brałem udział w zawodach. Kręci mnie sam fakt rywalizacji dla zmierzenia swoich sił, dla przekonania się, ile jestem wart.

Dlatego zdecydowałeś się wziąć udział w programie TVN „Project runway”?

Jestem żądny przygód. Pracowałem wcześniej przy programie telewizyjnym „Top-Model”, od kuchni. Byłem za kamerą i chciałem przekonać się, jak to jest z drugiej strony - przed kamerą. To też jakaś możliwość reklamy, pokazania siebie. W Polsce show biznes bardzo oparty jest na mediach. Dla mnie w jakimś stopniu miała to być również reklama.

Czy liczysz na dużą popularność, rozpoznawalność?

Raczej zależy mi na klientach, którzy przyjdą do pracowni i kupią produkt mojej kolekcji, bo same lajki na facebooku nie dadzą mi chleba. Trzeba rozgraniczyć, że moda to nie tylko fajna zabawa, ale też biznes, na którym ktoś musi zarabiać. Jestem projektantem i muszę z tego wyżyć. Raczej nie chcę być rozpoznawalny, nie zależy mi na „sprzedawaniu siebie”. Nie znoszę tego, bardzo źle się czuję, jako popularna osoba. Krępuję się, kiedy ktoś podchodzi do mnie i prosi o wspólne zdjęcie.

Jaka atmosfera panuje na planie programu?

Jest zajebiście. Naprawdę. Nie czuć tego ducha rywalizacji. Każdy z uczestników jest sfiksowany na punkcie swojej pracy, własnego projektu. Kiedy mamy 8 godzin na wykonanie projektu, przez 2 godziny panuje totalna cisza na planie, w pracowni. Każdy siedzi w swoim kąciku, przy swoim stole, próbuje tworzyć, wykrawać. Dopiero po upływie tego czasu, kiedy są pierwsze efekty, kiedy pozbieramy myśli do kupy, pozwalamy sobie na rozmowę, śmiejemy się, swobodnie żartujemy, rozmawiamy. Nie jest tak, że skaczemy sobie do oczu, wręcz przeciwnie, pomagamy sobie nawzajem, czy to w przyszyciu zamka, czy w innych pracach.

A te docinki, ostre starcia, które widzimy w programie?

To jest magia samej wizji. Tomasz Ossoliński wchodzi, mówi, że mamy 8 godzin na wykonanie zadania, i fatycznie jest 8 godzin. Pamiętajmy jednak, że odcinek trwa 45 minut. Większość rzeczy, które się dzieją na planie, nie jest pokazywana. Ale to jest dla nas doskonałe doświadczenie - czy potrafimy pracować pod presją czasu, w grupie osób, kiedy w powietrzu czuje się „zawiesinę” burzy mózgów, kiedy każdy chucha i dmucha na swój projekt. Ja bardzo dużo uczę się, obserwując innych. Pod tym względem to też było ciekawe doświadczenie.

Czy masz jakiegoś swojego guru wśród uczestników?

Nie. Trzymamy się wszyscy razem. To takie społeczne „stadne” zachowanie. Zamknięci w dużej pracowni, staliśmy się jedną, wielką rodziną, aby przetrwać.

A wśród ekipy jurorskiej masz swojego mistrza?

Mariusz Przybylski to chyba jedyna osoba z komisji oceniającej, która bardzo merytorycznie podchodzi do sprawy. Jako projektant chyba najbardziej nas rozumie, bo sam projektuje rzeczy, sam obraca się w tym biznesie i tworzy swoją markę, więc wie też, ile czasu trzeba poświęcić, ile pracy trzeba w to włożyć. Bardzo cenię jego uwagi. Anja Rubik, chodząc tyle lat po wybiegu, zdążyła się nauczyć bardzo wielu rzeczy, jest konkretna. To też mi się podoba. Joanna Przetakiewicz to bizneswoman. Można zauważyć, że wszelkie jej uwagi bardzo się kręcą wokół estetyki. Moja koktajlowa sukienka do biżuterii nie przypadła jej do gustu, bo nie miała zaznaczonej talii. Ale dobrze jest wysłuchać tego, co mówi.

Zaprzyjaźniłeś się z kimś z rywali?

Bardzo dobry kontakt miałem na początku z Pauliną Matuszelańską, która odpadła w drugim odcinku. Też skończyła studia na ASP w Łodzi. Mieliśmy wspólny język, chociażby w obgadywaniu prowadzących. Teraz bardzo zżyłem się z Lilianą Pryma. Mamy podobną estetykę, rozumiemy się w pracy zawodowej, na poziomie towarzyskim również.

W jednym z odcinków chodziliście po centrum handlowym, mieliście zareklamować swoje projekty. Nie wypadłeś tam najlepiej, promocja własnego projektu chyba się nie udała...

Wtedy byłem totalnie rozłożony chorobowo, ledwo trzymałem się na nogach. A poza tym nie znoszę robienia czegoś „pod publiczkę”, nie znoszę bycia marionetką. Zgodnie z zadaniem, w centrum handlowym musieliśmy postarać się, abyśmy jak najlepiej sprzedali swój produkt. Wiadomo - jeśli ktoś zaczepia nas na ulicy, to bardzo niechętnie do tego podchodzimy: bo to może być prośba o pieniądze, ankieta itp. A facet z kamerą tym bardziej nie jest mile widziany. Od początku wiedziałem, że nie mam szans na wygraną więc dałem sobie spokój z bieganiem za ludźmi.


 

Ale ciebie przechodnie się wręcz bali, kiedy pod stacją metra mieliście przeprowadzić sondę, co najchętniej założyliby, idąc rano po bułki..

To wynikało z mojego ubioru. Miałem na sobie dres, rozciągnięty, kaptur na głowie, zbyt dużą kurtkę, którą uwielbiam (śmiech). Byłem owinięty szalikiem. Staliśmy w takim miejscu, gdzie bardzo wiele osób zbiera na wino (śmiech). A nie ukrywajmy - dziś bardzo się spieszymy, biegniemy...

W swojej firmie, która będzie projektowała ciuchy, zatrudnisz kogoś od spraw pijaru?

Jestem projektantem, nie pijarowcem. Nie można być alfa i omegą - to zdążyłem zauważyć już przez te kilka miesięcy pracy. Jeśli chodzi o promocję moich projektów, na pewno będzie w mojej firmie taka osoba.

Z programu wynika, że jesteś warszawiakiem. Widzowie nie kojarzą cię z Poniecem...

Wystartowałem do udziału w programie mieszkając już w Warszawie. Niestety nie mam wpływu na efekt montażu, ale nie wstydzę się absolutnie mojego pochodzenia, bo nie mam czego, uwielbiam małe miasteczka i wsie. Ale są to miejsca do odpoczynku, żyć faktycznie bym nie mógł. Może na starość, jak dociągnę, to wrócę.

Często odwiedzasz rodziców?

Niestety, nie. Nie pozwalają mi na to obowiązki zawodowe. Nie ukrywam, że wiąże się to również z finansami. Jako młody projektant zbieram grosz do grosza, aby wypuścić nową kolekcję. Ta praca opiera się na zasadzie, zawsze musisz sporo włożyć w interes, zanim wyciągniesz z niego coś dla siebie. Nie ukrywam, że nie chce mi się czasami. To wynika z mojego lenistwa. Po pracy wolę odpocząć, niż tłuc się pociągiem do Ponieca, w którym byłbym parę godzin z głową zaprzątniętą myślą o szybkim powrocie do Warszawy.

Rodzice są dumni, że mają takiego syna...

Jednego w końcu mają, więc muszą być dumni. (śmiech)

Jak się pracuje w Warszawie? Od czego zaczynałeś zawodowe życie w stolicy?

Nie jest źle, ale musiałem się wkręcić w środowisko mody, show-biznesu. Pracowałem w dziale mody dla magazynów Gala i InStyle. Dzięki Bogu moja pierwsza szefowa Alicja Werniewicz - miłośniczka mody, dyrektor mody w magazynie InStyle, tak mną „obróciła”, że bardzo szybko nauczyła mnie funkcjonowania w tym specyficznym światku, w branży projektantów. Bardzo wiele jej zawdzięczam.

Masz swoją pracownię?

Jestem teraz bardzo zajęty pracą. Właśnie krawcowa zapieprza na maszynie, a ja z Tobą rozmawiam z nogami na stole. Aż mi wstyd (śmiech), bo aktualnie mam sporo pracy. Mam swój warsztat w mieszkaniu, które wynajmuję. Mam kilka manekinów. Od czegoś trzeba zacząć, nie od razu Kraków zbudowano. 12 maja jest pokaz, a jestem „do tyłu”, jeśli chodzi o jego przygotowanie. Pracy jest naprawdę mnóstwo.

Skąd czerpiesz pomysły?

To jest na zasadzie wpadania ze skrajności w skrajność. W tym zawodzie trzeba mieć oczy szeroko otwarte, bo nigdy nie wiadomo gdzie i kiedy spotkasz, zobaczysz coś ciekawego, co cię zainspiruje. A na wenę wpłynąć może naprawdę wszystko - każda duperela, chociażby kratka ściekowa, która ma fajny kształt lub duży budynek. Zwracam też uwagę na ubiór ludzi, a zwłaszcza kobiet w wieku 50 plus, które już modnie się nie ubierają, ale zakładają jeszcze rzeczy z „tamtej epoki”. Sporo jest u nas takich osób, którym finanse nie pozwalają na kupno nowych ciuchów, wiec noszą rzeczy z PRL-u. To jest dla mnie inspirujące. A mam takie dni, kiedy wszystko olewam, zakładam po prostu słuchawki, nie patrzę na ludzi w ogóle.

Ile kolekcji masz na swoim koncie?

Aktualnie przygotowuję trzecią. Od półtora roku, staram się wypuszczać chociażby małe kolejce raz na sezon, zgodnie z zasadą, obowiązującą w tej branży.

Gdzie spędzasz Wielkanoc?

Niestety, w Warszawie. Ilość pracy, którą mam nie pozwala mi na wyjazd do rodziców. Totalnie wybiłoby mnie to z rytmu. Nie będę sam, mam 4 manekiny i maszynę do szycia (śmiech). Pewnie gdzieś się wybiorę ze znajomymi, którzy też zostają w stolicy. A że jestem „słoikiem”, jak to warszawiacy mówią, to wiem, że mama zadba, abym nie siedział o suchym pysku w domu. Nie chodzi o to, żebym nie potrafił gotować, ale od mamy czy babci zawsze lepiej smakuje. Na pewno przyślą mi jakąś babkę... . (śmiech)

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE