reklama
reklama

"Im częściej nas zamykali, tym więcej umacniali w nas ducha walki. Myśleli, że nas złamią, ale było na odwrót"

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: Bogdan Bujak

"Im częściej nas zamykali, tym więcej umacniali w nas ducha walki. Myśleli, że nas złamią, ale było na odwrót" - Zdjęcie główne

Gostyń. Dzięki swojemu uporowi Michałowi Neumannowi udało się odtajnić akta IPN, w których znajdują się m.in. dane TW Karola, który składał na niego donosy Służbie Bezpieczeństwa | foto Bogdan Bujak

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości W niedzielę 13 grudnia 1981 r. miliony Polaków dowiedziały się z radiowo – telewizyjnego przemówienia gen. Jaruzelskiego o wprowadzeniu stanu wojennego. Wojskowy przewrót rozpoczął się już przed północą, gdy zablokowano połączenia telefoniczne. Internowano tysiące działaczy związkowych i politycznych, zawieszono działalność organizacji społecznych, ograniczono swobodę poruszania i wprowadzono godzinę policyjną. Na ulicach wielkich miast wśród śniegu stanęły pojazdy opancerzone, a przy koksownikach grzali się żołnierze. Władzę w Polsce przejęła istniejąca nieformalnie Wojskowa Rada Ocalenia Narodowego. Do działań związanych z wprowadzeniem stanu wojennego użyto ok. 70 tys. żołnierzy, 30 tys. funkcjonariuszy Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, 1.750 czołgów, 1.400 pojazdów opancerzonych, 500 wozów bojowych, 9 tys. samochodów. Do ważniejszych instytucji i przedsiębiorstw skierowano przeszło 8 tys. komisarzy wojskowych.
reklama

W województwie leszczyńskim akcja zatrzymania, a następnie internowania objęła dość szeroki krąg osób działaczy związkowych. W Gostyniu internowani zostali następujący działacze „Solidarności”:

  • Jerzy Klonowski (internowany od 13.12.1981 do 25.01.1982),
  • Kazimierz Krauze (od 13.12.1981 do 25.01.1982),
  • Marek Majchrzak (od 13.12.1981 do 15.01.1982),
  • Jan Michalski (od 13.12.1981 do 8.01.1982),
  • Michał Neumann (od 13.12.1981 do 23.12.1981),
  • Marian Rączka (od 13.12.1981 do 2.02.1982),
  • Roman Skrzypczak (od 13.12.1981 do 19.02.1982 i od 8.051982 do 4.06.1982),
  • Józef Sobieraj (od 13.12.1981 do 28.05 1982 i od 4.11 do 30.11.1982). 
Mężczyzn z województwa leszczyńskiego, których łącznie było 64, umieszczono w obozie odosobnienia zorganizowanym w Areszcie Śledczym w Ostrowie Wielkopolskim, przy ul. Obrońców Pokoju 1. W więzieniu tym opróżnione zostało jedno piętro, by umieścić tam „wrogów socjalistycznej Polski”. Natomiast internowane kobiety zostały wywiezione do Poznania do Aresztu Śledczego przy ul. Młyńskiej.

Marian Rączka dodał im otuchy

Jednym z tych ośmiu internowanych gostyniaków był Michał Neumann, który jakby to było dzisiaj, pamięta dzwonek do drzwi o 1.00 w noc wprowadzenia stanu wojennego.

- W ogóle nie chciałem podchodzić do drzwi, ale dzwonią i dzwonię, więc mówię: Słucham. „Milicja”. Mówię: Proszę przyjść o 6. rano, bo ja do 6. rano nie mam obowiązku nikogo wpuszczać. Na to usłyszałem, że oni i tak wejdą, drzwi wysadzą, mam otworzyć. Po chwili otworzyłem. W pokoju leżała moja 4-letnia córeczka, żona. Kazali mi zabrać ze sobą to, co mam, jakieś dokumenty, papiery. Wziąłem specjalnie jedną gazetkę, żeby coś było. Nie pozwolili mi się nawet z córką pożegnać, ubrałem się, bo to był mróz -20 stopni i zabrali mnie. Zawieźli mnie na komendę, tam już dwóch czy trzech kolegów było. Potem patrzymy, przywożą Marysia Rączkę. On z nami nie działał, to był żołnierz AK, który miał już na swoim „koncie” karę śmierci. I on nam trochę otuchy dodał, bo my młode chłopaki po 29, 30 lat, a on doświadczony, pół chleba pod pachą i mówi: „Panowie nie martwcie się, damy radę”. I już było dobrze - mówi M. Neumann. 

„A może puścimy im seryjkę?”

Najpierw internowani gostyniacy trafili do Leszna, gdzie pan Michał, do dziś nie wie dlaczego, został oddzielony od reszty kolegów, których wywieziono do obozu odosobnienia zorganizowanego w Areszcie Śledczym w Ostrowie Wielkopolskim. On pozostał w Lesznie.

- Był tam taki długi hol. Zacząłem rozmawiać, to mnie odsadzili całkiem na koniec. I mam przed oczami taki obrazek, którego do dziś nie mogę zapomnieć: przywieźli kilku kolegów z Kościana i tak jak hitlerowcy, tak ich prowadzili. W tych kaskach, uzbrojeni, karabiny maszynowe. Potem sprowadzili nas na dół do celi, bo to było w nocy z soboty na niedzielę. I w niedzielę, gdy już było ciemno wsadzili w „suki”, a mróz był pieruński, oni mieli z przodu ciepło, a my mieliśmy nogi zmarznięte i nas wieźli - nie wiedzieliśmy gdzie - tłumaczy gostyniak.

Trafił do aresztu śledczego w Ostrowie Wlkp., gdzie już przebywała reszta kolegów. Tam na dobrze zaczęło się zastraszanie internowanych przez odziały milicji i Służby Bezpieczeństwa.

- Siedzieliśmy w „suce” i tutaj słyszmy milicjantów: „A może puścimy im seryjkę?”. Potem nas drugą bramą wwieźli, wysadzili i szpaler. Znowu uzbrojeni zomowcy, karabiny maszynowe, kaski, pałki i psy. Takie wielkie wilki, miały kagańce, ale tak ujadały, że chyba coś dostały, bo aż im piana z pysków szła. A nas środkiem prowadzili - opowiada M. Neumann. 

Jako pierwszy wrócił do domu

Michał Neumann był najkrócej internowany z całej zatrzymanej 8 gostyniaków, gdyż już 23 grudnia znalazł się na wolności.

- Innych kolegów jeszcze poprzewozili do Głogowa, a mnie jako pierwszego wypuścili. Nie wiem, czy nas chcieli skłócić czy co, bo tak jak mówiłem, do dzisiaj nie wiemy, dlaczego mnie samego w Lesznie zostawili, potem mnie z Lesznem do Ostrowa brali? W każdym razie, jak przyjechałem rano o w pół do czwartej pociągiem, to w domu były wielkie oczy. Przywitałem się z żoną i jeszcze poszliśmy do mojej mamy, gdzie była moja córka. Co się okazało, że w to pierwsze święto właśnie o w pół do siódmej rano żony wszystkich kolegów, bo one nic nie wiedziały, gdzie jesteśmy, ale dostały pierwszą przepustkę do nas, jechały do Ostrowa. Poszliśmy z żoną na dworzec i jak żeśmy się zobaczyli z żonami Romana, Józefa, Marka to żeśmy się przywitali, uściskali. Wszystko im mniej więcej opowiedziałem, to było wzruszające to spotkanie - wyjaśnia mieszkaniec Gostynia internowany w stanie wojennym.

Gdy już cała ósemka gostyniaków znalazła się na wolności od razu przystąpili do „roboty podziemnej”.

Żona wiedziała, że już nie wróci do domu tego dnia

- Im częściej nas zamykali: na 24 czy 48 godzin czy rewizje robili, tym więcej nas wzmacniali, umacniali w nas ducha walki. Myśleli, że nas złamią, ale było na odwrót. Musiałem się co kilka dni w Lesznie meldować, normalne, ale żeśmy działali. Na przykład, gdy żona widziała, że nie ma mnie o w pół do czwartej w domu, już po pracy, to znowu siedzę i że już nie przyjadę. Bo bardzo często tak było, że jak pracowałem w hucie jako ślusarz, to jak wołali przez megafon: „Neumann, do dyrektora”, to wiedziałem co się święci. Do tego inni mówili: „Ty już się przebierz, bo już nie wrócisz”. I rzeczywiście już byli SB-cy, już mnie brali.  A jak siedziałem w areszcie śledczym w trakcie procesu, to siedzieliśmy każdy osobno. Wszyscy inni więźniowie byli przesłuchiwani normalnie w ciągu dnia. A mnie zawsze brali w nocy o 1.00, o 2.00 i dwie czy trzy godziny maglowali. Nas nie bili, ale nieraz to psychiczne maltretowanie to jest gorsze niż to bicie. Myśmy byli młodzi, nie wiedzieliśmy, co i jak, myśmy się wszystkiego uczyli. Ale później czym więcej nas brali, to myśmy byli coraz bardziej zaprawieni. Później jak nas przesłuchiwali i słyszałem: „Baczność, pod drzwi”, to ja sobie siedziałem i mnie to już nie ruszało. A z początku to się człowiek bał - wspomina Michał Neumann z Gostynia. 

Trzech SB-ków ściągało napis "Solidarność" z komina

Kolportaż gazet, organizowanie spotkań różnych środowisk na Świętej Górze, która była ostoją dla działaczy tutejszego podziemna niepodległościowego miały miejsce na co dzień. Gostyń był w stanie wojennym z początku uważany za szczególnie „niebezpieczny", bo SB-cy twierdzii, że pobudza do działalności i Leszno, i Poznań.

- Jedna z naszych najbardziej pamiętnych akcji to była w hucie na tym wysokim 68-metrowy kominie, co go już nie ma. Wziąłem żonie z domu nowe prześcieradła, nawet nie wiedziała, białe, kolega wymalował: „Solidarność”, a inny w nocy po ciemku, na ten wysoki komin wszedł i tę „Solidarność” powiesił. Mało przy tym nie spadł, bo chyba jakiś gołąb czy inny ptak go przestraszył i w ostatnim momencie się chwycił. W każdym razie potem trzech SB-ków próbowało to prześcieradło ściągnąć, bo w pojedynkę nie dawali radę. A kolega po ciemku wszedł i powiesił - opowiada internowany.

„Ofiarom stanu wojennego ziemia gostyńska”

Druga głośna akcja miejscowych działaczy „Solidarności” odbyła się na przełomie października i listopada 1982 roku na gostyńskim cmentarzu.

- Mieliśmy załatwione z księdzem proboszczem, że 1 listopada w Święto Zmarłych przed bramą jak się ustawia procesja to my mieliśmy duży wieniec, biało-czerwone flagi. Ale jeszcze w nocy z 31 października na 1 listopada, bo inaczej by go SB-cy wykopali. Koło tablicy Powstańców był w nocy postawiony koło 3.00 krzyż z brzozy, korona z drutu kolczastego z napisem: „Ofiarom stanu wojennego ziemia gostyńska”. No więc SB-cy o w pół do szóstej czy siódmej rano chodzili po cmentarzu i już to widzieli. Ale było tyle ludzi, że bali się tego krzyża ruszyć. Więc myśmy ten wieniec z czterema kolegami złożyli i każdy się rozszedł. Też to było bardzo głośne nie tylko tutaj w Gostyniu, ale wiadomo było, że od razu siedzieliśmy po tym - wyjaśnia działacz gostyńskiej „Solidarności” w okresie stanu wojennego. 

Święta Góra była oazą dla walki z komunizmem

Duże znaczenie dla lokalnego podziemia miała pomoc księży filipinów ze Świętej Górzy, gdyż także i w Gostyniu Kościół katolicki był ostoją walki z komunizmem.

- Przykładowo wszystkie kazania na niedzielnych mszach świętych za ojczyznę były nagrywane, SB-cy stale byli w bazylice. I tak ja w przypadku księdza Jerzego Popiełuszki, u którego po nowennach w tygodniu zbierała się elita warszawska, aktorzy nie aktorzy, szli do księdza Jerzego do pokoju i tam do późnych nocy dyskutowali, to u nas było identycznie. U nas po każdej nowennie, w środy zawsze o godz. 19.00 szliśmy do księdza Leszka Woźnicy do pokoju i tam też żeśmy do późnych godzin siedzieli i dyskutowali. A SB-cy za każdym razem na mrozie, w samochodach, ale musieli czekać - mówi Michał Neumann.

Poza tym na Świętej Górze działało tzw. Odrodzenie - raz w miesiącu w klasztorze przeważnie na dwa dni przyjeżdżali z Leszna i z Poznania ówcześni wykładowcy z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu i prowadzili spotkania na różne tematy.

Na porządku dziennym była także stała inwigilacja internowanych działaczy gostyńskiej „Solidarności”, co w takim małym Gostyniu wydawałoby się nieprawdopodobne, że można kogoś śledzić. A jednak tak się działo.

Prokurator koniecznie chciał, żeby internowani gostyniacy siedzieli

Michał Neumann wrócił właśnie z wczasów, gdy 31 sierpnia 1983 roku został aresztowany i razem z pozostałym kolegami umieszczony w areszcie śledczym przed czekającym go procesem. Wszyscy internowani za swoją działalność niepodległościową dostali na przełomie roku 1983/84 wyroki w zawieszeniu.

- Ale pan prokurator - nazywał się Michałek - nie zgodził się z tym, bo chciał żebyśmy siedzieli i zrobił odwołanie. Nasi mecenasi, których załatwili nam koledzy na wolności, jeden z nich broniący Józefa Sobieraja bronił też Janusza Pałubickiego, późniejszego ministra w rządzie Olszewskiego, dowiedzieli się, że ma wejść amnestia i bardzo długo przeciągali postępowanie. To jednego z nas nie było, to drugi chorował i się udało tak przeciągnąć, że weszła amnestia i byliśmy „czyści”. Ja w areszcie śledczym też siedziałem krótko, bo tylko miesiąc i kilka dni, dlatego, że żona była w ciąży z drugim dzieckiem i miała zaświadczenia, że jest ciąża zagrożona i mnie wypuścili. Oczywiście musiałem się meldować i wszystko - zdradza internowany gostyniak.

Nikt nigdy nie mówi o cierpieniach żon i dzieci

Po roku 1984 roku miejscowi działacze „Solidarności” już nie byli tak „ścigani”, jak w poprzednich latach.

- Ale to nie znaczy, że nie działaliśmy. W tym wszystkim jednak bardzo mało mówi się, o tym, co przeżywały wtedy nasze żony, dzieci - jak oni cierpieli. Jak na przykład wieczorem mówiłem do żony: „Wychodzę”, to ona się nie martwiła, że ja idę gdzieś na dziewuchy, ale ja jej nie mogłem powiedzieć, gdzie idę. Też to zaufanie trzeba mieć w rodzinie i nie wierzę to, że się nie bała, nie denerwowała. Zamiast siedzieć przy dzieciach to bez przerwy gdzieś wychodziliśmy. To po wioskach się jeździło, tu się coś organizowało, u rolników - dodaje M. Neumann. 

TW Karol musiał być blisko

Michał Neumann jest jedynym z gostyniaków internowanych w stanie wojennym (do dziś żyje jeszcze tylko trzech), który posiada akta z Instytutu Pamięci Narodowego poświadczające, że był obiektem stałego zainteresowania SB, za czym poszły donosy na jego osobę. O tym fakcie on, jak i jego koledzy dowiedział się dopiero pod 20 latach od wydarzeń z lat swojej walki w „Solidarności”.

- Pewnie, gdyby pozostali koledzy mieli akt odtajnione, to byłoby tego o wiele więcej. W każdym razie ja swojego jestem pewien, że na mnie donoszono. Dlatego, że w IPN-ie jest tak, że jeżeli nie ma 100% pewności tylko 99% to nie podadzą nazwiska „tajnego współpracownika”. Oni muszą mieć absolutną pewność, także te nazwiska, które mi podano, są wiarygodnie na 100%. I tak wiem, że TW Karol donosił na mnie 130 razy. W jednej z notatek  SB jest adnotacja, że był „jednym z najbardziej płodnych tajnych współpracowników i jego donosy w części szły do Warszawy”. Płodnych oczywiście z naszego regionu -  zdradza internowany w stanie wojennym.

Tajny współpracownik próbował się "głupio tłumaczyć"

Po latach Michał Neumann skonfrontował się z kolegą z najbliższego kręgu znajomych, aby spytać, dlaczego współpracował z bezpieką i zdradził swojego środowisko?

- On wszędzie był pierwszy, Z drugiej strony to logiczne, że jeżeli na nas miał donosić, to musiał z nami działać. Poprosił kiedyś mnie i nieżyjącego już Józefa Sobieraja do siebie i próbował się tłumaczyć. Żeśmy mu powiedzieli, że wiemy, ile dostawał pieniędzy i nawet, w którym mieszkaniu. To zaczął wyjaśniać, że on te pieniądze wszystkie na dzieci przekazywał, do jakiś ośrodków. Takie głupie tłumaczenie. Ale potem żeśmy mu pewne pytanie zadali, bo się wcześniej z Józefem przygotowaliśmy, domyślaliśmy, że będzie się wypierał i tak nas kłamał. Nie przyznał się - opowiada M. Neumann. 

Czy internowany gostyniak wybaczył znajomemu jego zaangażowanie „po drugiej stronie barykady” i zdradę ideałów „Solidarności”?

- Dla mnie już kolegą nie był i go nie znałem. Prawdopodobnie coś przeskrobał i go wzięli, ale to nie jest żadne wytłumaczenie. Mamy na przykład jednego kolegę, który trochę podpadł, go wzięli i też miał status „tajnego współpracownika”. Ale na drugi dzień do nas przyszedł z rykiem, powiedział co zrobił, że podpisał. Do dzisiaj jest kolegą - podsumowuje Michał Neumann. 

"To pokazuje, że jednak ci mali są potrzebni na dole"

Jak ponad 70-letni obecnie działacz „Solidarności” w czasach stanu wojennego ocenia rolę swoją i kolegów w pierwszych latach wprowadzenia stanu wojennego i później?

- Twierdzę, że myśmy w tamtych latach robotę swoją odwalali i wcale żeśmy źle tego nie zrobili. Żony, dzieci cierpiały, a myśmy wychodzili w nocy i nie tylko, i działaliśmy. Tutaj nie chodzi o to, że człowiek chce się kimś robić, absolutnie nie o to chodzi, ale prawda jest taka, że przyczyniliśmy się do obalenia komunizmu. Poznań miał 1956 rok, Wybrzeże rok 1970, a tutaj cały kraj wtedy ruszył i dlatego ta siła była. I to pokazuje, że jednak ci mali są potrzebni na dole - ocenia internowany mieszkaniec Gostynia. 

 

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama