Rafał Przybył na Mont Blanc - nogi go poniosły
Rafałowi Przybyłowi szczyt, popularnie zwany „Dachem Europy”, nie był obcy. W 2021 roku wystartował w legendarnym festiwalu biegowym UTMB dookoła góry. Jako jeden z ultrasów stających na linii startu w Chamonix miał do pokonania 171 kilometrów i blisko 10 000 metrów przewyższenia - więcej ZOBACZ PONIŻEJ.Jak sam przyznaje, właśnie wydolność, którą zdobywał przez lata podnoszenia sobie poprzeczki w bieganiu maratonów i ultramaratonów stała się podstawą do myślenia o wejściu na Mont Blanc (4807 m).
- Trzeba sobie zdać sprawę, że to góra prawie dwa razy wyższa niż Rysy. Tam nie ma miejsca na błędy, trzeba mieć duży zapas sił przy wejściu i zejściu, które trwają w sumie kilkanaście godzin - mówi mieszkaniec gminy Piaski.
Tym bardziej, gdy wybiera się wejście na „dach Europy” jedną z najtrudniejszych możliwych dróg, tzw. szlakiem papieskim. Być może sam Rafał dłużej przygotowywałby się do tej wyprawy, gdyby nie pomoc ze strony taternika z ponad 30-letnim stażem, Stanisława Polaka, którego poznał w trakcie jednego z ultramaratonów i od tego czasu panowie razem „chodzą po górach”.
- Inni muszą latami robić różne kursy wspinaczkowe czy skałkowe, a ja podczas każdego wyjazdu uczę się od bardzo doświadczonego kolegi - zdradza ultramaratończyk.
DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU POD ZDJĘCIEM - KLIKNIJ, żeby ZOBACZYĆ
Ten czas wykorzystał na dalszy trening, m.in. w naszych Tatrach, ale także w Tatrach Wysokich po słowackiej stronie łańcucha. Dzięki temu zdobywał tak potrzebną w górach aklimatyzację, aby przyzwyczaić swój organizm do ekstremalnego wysiłku połączonego ze zmniejszającą się zawartością tlenu w powietrzu, nieodłączną wraz ze wspinaniem się w coraz wyższe partie.
Od czasu, gdy pierwszy raz zimą wspiął się na Świnicę (2302 m) Rafał zrobił duże postępy i ze swoim kolegą-taternikiem mogli zwiększyć intensywność treningów, które ostatecznie zaprowadziły go do zdobycia w czwartkowy poranek Mont Blanc.
Zdobywanie Mont Blanc - kłujący lód i przepaść za plecami
Rafał Przybył ze Stanisławem Polakiem nigdy nie zamierzali „z marszu” zdobywać najwyższego szczytu Europy. U podnóża Alp po stronie włoskiej (gdyż stamtąd prowadzi „szlak papieski”) pojawili się kilka dni przed atakiem szczytowym, żeby się zaaklimatyzować.W sobotę, 1 lipca byli już w schronisku Vittorio Emanuele II na wysokości 2735 metrów.
Następnego dnia wspięli się na czterotysięcznik Grand Paradiso - szczyt Madonna, w kolejnych "zaliczyli" jeszcze na dwa trzytysięczniki. Początkowo Mont Blanc chcieli atakować z wtorku na środę, ale przyszło załamanie pogody i musieli odłożyć swoje plany. Ale nie na długo, gdyż już następnego dnia w czwartek, 6 lipca, 10 minut po północy byli w drodze na szczyt. Nawet wtedy góra nie zamierzała poddać się tak łatwo i przywitała ich niemiło.
- Zaczął padać deszcz, a chwilę później - śnieg. Gdzieś około 3.00 w nocy zerwał się wiatr wiejący z prędkością w granicach 70 km/h, a my byliśmy na samej grani mając z jednej i drugiej strony kilkusetmetrową przepaść. Do tego śnieg zamienił się w kłujący lód, który wbijał się nam w oczy, że praktycznie chciało się je zamknąć. A przecież trzeba było patrzeć na drogę - opowiada ultramaratończyk.
Takie warunki pogodowe dało się odczuć nawet pomimo specjalistycznego sprzętu m.in: kurtek z gęsiego puchu o dobrej izolacji termicznej i przepuszczalności czy butów alpinistycznych. O rakach, kaskach, czekanach czy śrubach lodowych nie wspominając.
Jako to Polacy, nikogo nie mogą zostawić w potrzebie
Rafał Przybył, jako jedno z głównych niebezpieczeństw podczas wspinaczki wspomina szczeliny w czapie lodowca, w których „zmieściłaby się ciężarówka” głębokie na 200 - 300 metrów oraz seraki. Dlaczego są one tak groźne?
- Powiedzmy, że napada śnieg i on zamarznie tworząc taką półkę śnieżną. Ale my tego nie widzimy i idziemy. Temperatura rośnie, lodowiec „pracuje” i wtedy pod naszym ciężarem to wszystko może się załamać. Dlatego każdy jest przypięty pod linę i asekurujemy się nawzajem. Musimy mieć zaufanie do partnera i czasami powierzyć życie w jego ręce. Ja jako były żołnierz jestem do tego przyzwyczajony - zdradza R. Przybył.
Co prawda atak na szczyt chcieli przeprowadzić ze Stanisławem Polakiem we dwójkę, ale po drodze spotkali parę Polaków, którzy gorzej radzili sobie ze wspinaczką i trochę ich „podciągnęli” na Mont Blanc.
- W moim przypadku nogi znów okazały się bazą. Ręce też mam odpowiednio silnie, choć jeszcze nie jestem profesjonalistą z zakresu wspinaczki skałkowej. Po wejściu na szczyt został mi jeszcze zapas energetyczny - dodaje nasz bohater.
Rafał Przybył na Mont Blanc wchodził 7 godzin pokonując od schroniska (3071 metrów) do„dachu Europy” wysokość zbliżoną do naszej Snieżki (1602 metry). Na szczycie panowała temperatura odczuwalna rzędu minus 20 stopni Celsjusza.
- Wrażenie jest mega i nie da się tego z niczym porównać - tłumaczy mieszkaniec powiatu gostyńskiego.
Zejście ze szczytu zajęło mu około 6 godzin.
Barierą dla planów Rafała Przybyła są tylko pieniądze
Rafał Przybył, po wejściu na Mont Blanc, chce już iść tylko wyżej. Co prawda ma konkretne plany, lecz nie chce ich na razie zdradzać, gdzie i co będzie eksplorował. Ale na pewno nie chce spocząć na laurach, dlatego zamierza zdobyć m.in. Wielką Koronę Tatr (14 szczytów powyżej 2438 metrów). Bardziej dalekosiężne lub bardziej „wysokosiężne” plany wiążą się jednak w poważnymi kosztami.
- Już ta wyprawa była kosztowna, a dalej to mówimy już o sumach rzędu od kilkudziesięciu do nawet setek tysięcy złotych. Na razie chciałbym wykorzystać najbliższy czas na dalszy trening w górach. Z drugiej strony mam też rodzinę, do tego prowadzę firmę, więc wszystko to trzeba jakoś pogodzić - tłumaczy zdobywca Mont Blanc.
Żona ma do niego zaufanie
A jak na jego, bądź co bądź, niebezpieczną pasję reaguje żona Elwira?
- Myślę, że ma do mnie zaufanie i wie, że jak coś robię to się do tego przykładam. Wiem, że, często mnie nie ma w domu, ale po prostu nie chcę być zwykłym statycznym człowiekiem, który idzie na 8 godzin do pracy, wraca i siada przed telewizorem. To nie dla mnie - odpowiada człowiek, który wszedł na „Dach Europy”.
Harmonogram przygotowań Rafała Przybyła do wejścia na Mont Blanc
- 1 lipca - Wejście Vittorio Emanuele II na wysokości (2735 m)
- 2 lipca - Wejście oraz zejście na Grand Paradiso Szczyt Madonna (4052 m)
- 4 lipca - Wejście na Bivaco Gino Rainetto (3047 m) następnie zejście z powrotem na camping
- 5 lipca - Wejście do schroniska Gonelli (3071 m)
- 6 lipca - Atak na Mont Blanc (4807 m) oraz zejście tą samą droga na camping
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.