Z Tomkiem Dylakiem trenerem kadry olimpijskiej kobiet w boksie, trenerem srebrnej medalistki igrzysk olimpijskich Julii Szeremety rozmawiał Sławomir Hajduk
Kibice, oglądając wydarzenia sportowe z trybun czy w telewizji widzą tak naprawdę efekt końcowy, ale nie mają świadomości, ile wyrzeczeń, poświęceń kosztowało, by pojechać na igrzyska. Jak to wyglądało w przypadku Julki i Twoim?
Poświęcenie Julki było ogromne. Boks uprawia już długi czas, a w ostatnich dwóch latach postawiła wszystko na jedną kartę. Zaufała mi. Była idealna dieta i odpowiednie treningi. Chodziła wcześnie spać i nie imprezowała. Wiadomo, że w wieku 20 lat nie jest łatwo odrzucić to wszystko, co jej rówieśnicy robią. Efekty tej pracy było widać na mistrzostwach Europy U-22, kwalifikacjach i później na igrzyskach. Po 44 latach przerwy mamy wicemistrzostwo olimpijskie, ale to była bardzo ciężka praca. To samo było u mnie. Zaczynałem trzynaście lat temu. Ktoś, kto śledził trzynaście lat mojej pracy, wie, skąd zaczynaliśmy, jaki to był proces. Można pomyśleć, że to aż niemożliwe, że jesteśmy w tym miejscu, gdzie jesteśmy. Ja moją drogę porównuje do pracy w wielkiej firmie, w której zaczynałbym od sprzątania i doszedłbym prawie na szczyt, wchodząc na kolejny etap ciężką pracą. Ciężko było osiągnąć jakiekolwiek sukcesy, bo zaczynałem zupełnie od zera.
Historia gostyńskiego boksu nierozwiązalnie łączy się z Tobą. Przybliżysz, jakie były Twoje początki z boksem w roli trenera?
Pamiętam, że zaczynaliśmy PDK-u. Zdarzało się, że miałem trzy grupy pod rząd po 15 osób i salka parowała. Zimą trenowaliśmy w kurtkach, w czapkach. Na pierwsze zawody musiałem pożyczać strój dla zawodników. Pamiętam, jak mnie z pierwszych konferencji dla trenerów wyrzucali, bo uczestnicy nie wiedzieli, że ja jestem w ogóle trenerem. W pierwszych latach działalności zrzucaliśmy się na benzynę, żeby w ogóle jechać na turnieje. Przez wiele lat musieliśmy do tego wszystkie dokładać, żeby spełniać, realizować swoją pasję a później marzenia. Człowiek sobie uświadamia, że naprawdę można osiągnąć wszystko gdy się ma wielkie marzenia i jest się w takim nieustępliwym.
Ciężko było wejść do środowiska bokserskiego, bo nie wszyscy wiedzą, ale nie stoczyłeś żadnej oficjalnej walki, nie odnosiłeś sukcesów jako bokser.
Ciężko było się przebić w tym zamkniętym środowisku, w którym zawodnicy zostają trenerami i ten proces tak trwa. Sukcesy, które przyszły bardzo szybko mi pomogły. Najpierw medal mistrzostw Polski, później mistrzostwo Karola Łapawy. Ja zawsze powtarzam, że to był kluczowy moment dla mnie i dla całego boksu w Gostyniu. Uwierzyłem, że zdobywając mistrzostwo Polski z Karolem Łapawą z małego Gostynia, zaczynając od zera, jesteśmy w stanie stworzyć mistrza Polski najlepszego zawodnika w Polsce, to dlaczego mam nie stworzyć ich więcej? A dlaczego oni nie mają trafiać do kadry Polski? Dlaczego oni nie mają zdobywać medali mistrzostw Europy. Te marzenia rosły, rosły, ale cały proces był niesamowicie ciężki.
Jaka jest Twoja recepta na sukces?
Pamiętam, że miałem taką kartkę, na której spisałem, jakie kolejne etapy jako trener będę przechodził. Miałem zaplanowane, kiedy zostanę trenerem koordynatorem w Wielkopolsce, oraz kiedy trenerem współpracującym w kadrze Polski. I tak zapisałem sobie kolejne etapy: trener kadr młodzieżowych, kadry narodowej, kiedy moi zawodnicy zdobędą pierwsze mistrzostwa Europy. W tamtym momencie, jeśli ktoś by spojrzał na tę kartkę, pomyślałby po prostu, że jestem wariatem, chorym człowiekiem. A ja w tamtym już czasie miałem niesamowitą ambicję i wielkie marzenia. Taka wizualizacja tych przyszłych sukcesów na pewno mi pomogła. Najwięcej myślałem o medalu olimpijskim. Całym sobą czułem, że to się stanie, ale czym bliżej było tego wydarzenia, tym nachodził mnie większy strach. Pojawiało się pytanie, czy ja sobie tego nie wmawiam i może ja się mylę oraz mnie instynkt zawodzi. W momencie gdy Julka zdobyła srebrny medal uszły ze mnie wszystkie nagromadzone przez tyle lat emocje.
Po walce ćwierćfinałowej odetchnąłeś z ulgą?
Ten moment porównałbym do ustnej matury, gdy uczeń podchodzi do niej, ale pomnożyłbym to razy 100. To było mniej więcej takie uczucie. Moment nie do opisania i dla takich chwil warto poświęcać się całkowicie. Ale też trzeba zwrócić uwagę, że to było wielkie ryzyko. Poszedłem va banque. Poświęciłem rodzinę, przyjaciół, zainteresowania. Nie było mnie w domu prawie 300 dni. Poświęcenie ogromne. Finansowo na tym specjalnie nie zyskałem. W pewnym momencie miałem do wyboru inną drogę. Byłem w sporcie zawodowym. Trenował u nas w klubie Borys Mańkowski, Mateusz Gamrot, Laura Grzyb, Damian Wrzesiński, Łukasz Wierzbicki i Karol Łapawa. Poszedłem jednak drogą marzeń. Było to zagranie ryzykowne, bo mogę w przyszłości jeszcze więcej zyskać. Gdyby się jednak nie udało, mógłbym dużo stracić. Udało się. Wiedziałem, ile ten sukces może znaczyć dla Julki, dla polskiego pięściarstwa.
Czy walka ćwierćfinałowa Igrzysk Olimpijskich w Paryżu była najważniejsza w Twoim życiu?
Tak, to była najważniejsza walka w moim życiu. Jeden z ważniejszych momentów w życiu i tego już nigdy nie zapomnę.
Walka finałowa. Wszyscy Wam kibicowaliśmy, ale nie udało. Czy mając szansę rewanżu, zmieniłbyś coś w taktyce? Czy po prostu takie rozstrzygnięcie w tym momencie musiało paść?
W tym momencie tak musiało być. Jako trener mam wnioski i wiem, co bym zmienił. Jeśli byłaby teraz druga szansa, to wyszedłbym z nadzieją, że się uda. Chociaż wiedziałbym, że procentowo mamy mniejsze szanse, ale wierzyłbym do samego końca. Zmieniłbym troszeczkę taktykę. Próbowałbym inaczej, no ale pewności nie mam, czy by to coś zmieniło. Na ten moment ta zawodniczka była za szybka, za silna, miała wytrzymałość niesamowitą. Przewaga fizyczna była większa, niż się spodziewaliśmy. Trzeba też pamiętać, że dla Julki była to piąta walka. Wcześniejsze nie były łatwe. Odcisnęły swoje piętno na dyspozycji Julki w finale. Dzień przed finałem robiliśmy trening, były to najsłabsze zajęcia w ostatnim okresie. Jako trener już czułem, że może być trochę gorzej. W walce było widać troszkę gorszą szybkość. Nie było już tej płynności ruchów. Ale też wiem, że nawet gdyby to była druga walka czy trzecia to tak czy siak, mielibyśmy bardzo ciężko.
Wokół walki finałowej było sporo zamieszania. Rozmawiano o niej nie tylko w kontekście sportowym. Trwała dyskusja czy Tajwanka powinna wystąpić w igrzyskach.
Ten temat wywołuje niezwykłe duże kontrowersje i temat już zahacza o politykę. Politycy z prawej i lewej strony wykorzystują to dla swoich celów. Mnie samemu jako trenerowi jest bardzo ciężko ocenić czy reprezentantka Tajwanu jest kobietą, czy mężczyzną, bo przecież my o tym nie wiemy. Ja ze swoich informacji tylko wiem, że przez wiele lat startowała jako kobieta, ale później została zdyskwalifikowana na mistrzostwach świata, bo nie przeszła testów płci. Testy wykonywała organizacja IBA na czele, której stoi Rosjanin. Nikt tych testów nie widział. Do końca nikt nie wie, jak one wyglądały. Nasza przeciwniczka nie mogła startować przez około rok i nagle została dopuszczona do kwalifikacji olimpijskich. Moim zdaniem przed igrzyskami powinny być jakieś badania, które potwierdziłyby czy może startować, czy nie. Wiem, że na tej całej dyskusji ucierpiała moja zawodniczka. Wszyscy mnie znają i wiedzą, że nie szukam wymówek. Powstały pewne wątpliwości i należało je przed igrzyskami rozwiać.
Ty i Julia Szeremeta jesteście twarzą sukcesu polskiego boksu, ale jak wielokrotnie podkreślałeś, że jest to sukces całej zespołu, w którym jest też pochodzący z Gostynia Michał Kosowicz.
Historia Michała jest niezwykła i tak naprawdę zasługuje na film lub książkę. Skąd on zaczynał, jak to wyglądało, a gdzie był przed chwilą. Nie ukrywam, że jest to mój przyjaciel, który jest blisko mnie i mi pomaga. Zna całkowicie moje słabości i je zaakceptował. Wie kiedy mi pomóc i dlatego ja się czuję z nim bezpiecznie. Bardzo mi zależało na tym, żeby był w naszym zespole. Mocno pomagał Julce. Jej srebrny medal, to też jego sukces. Bardzo się z tego cieszę, bo ten Gostyń jakby jeszcze bardziej urósł, bo prawie całe przygotowania kadry odbyły się w Gostyniu w naszym klubie. Nasi trenerzy Zuzanna Jankowiak, mój brat Maciej, Michał Kosowicz brali czynny udział w tych przygotowaniach. Gostyń na tym dużo zyskał. Julia Szeremeta i Ela Wójcik nie mają swoich trenerów klubowych, dlatego były traktowane jakby były z naszego klubu. Dlatego to jest sukces całego Gostynia.
Po takim sukcesie zainteresowanie mediów wzrosło. Sam mówiłeś, że jest dużo spotkań z dziennikarzami, wizyty w telewizji. Wszystkie kamery są skierowane na Was. Jak sobie z tym radzicie?
Nie mam z tym problemu. Mam wszystko poukładane. Wiem, co chcę dalej robić. O siebie w ogóle się nie boję. Wywiady traktuję jako część mojej pracy. Trzeba ten moment wykorzystać. Boks ma swoje pięć minut. Julka jest bardzo młodą wrażliwą osobą. O nią można się bardziej martwić. Chłonie jak gąbka dobre rzeczy, ale chłonie też złe rzeczy i w zależności z kim przebywa, jacy ludzie są obok niej, to może działać pozytywnie lub negatywnie. Taki szum medialny może zadziałać na nią źle. Julka ma do mnie pełne zaufanie i może na mnie zawsze liczyć. Razem decydujemy, do jakiej gazety idziemy, z kim podpisujemy kontrakt. Pod swoje skrzydła wziął Julkę menadżer Joanny Jędrzejczyk. Więc ona jest już zadbana. Nie ma co ukrywać, że już były propozycje z freak fightów. Julka miała już zaproszenie do tych federacji, a tam są grube pieniądze wyłożone na stole. Naszym kolejnym celem są Letnie Igrzyska Olimpijskie w Los Angeles, a nie zarabianie w tej chwili grubych pieniędzy. Na to przyjedzie czas.
Przez lata polski boks był w trudnej sytuacji. Co dla tej dyscypliny znaczy Wasz sukces?
Na ten moment czekała cała pięściarska Polska. Już wcześniej mówiłem, że jeden wielki sukces odbuduje całą naszą dyscyplinę. Porównałbym to do efektu Adama Małysza, którego sukcesy spowodowały, że nagle „wszyscy” zaczęli się interesować skokami narciarskimi. Boks jest w podobnej sytuacji. Jeśli polskie pięściarstwo dobrze wykorzysta ten moment, to wstanie z kolan i przyjdą kolejne sukcesy. Tym bardziej że jesteśmy już w procesie budowania polskiego boksu i to nie był przypadek, że ten sukces się wydarzył. Z Julką pracuję pięć lat. Z roku na stawała się coraz lepsza. Są jeszcze inne dziewczyny. Mamy pełną kontrolę nad innymi grupami wiekowymi i tam są kolejne zawodniczki, o których może usłyszeć świat. Dlatego my już od trzech lat budujemy ekipę na Los Angeles. Tam powinny być następne medale i wydaje mi się, że dzięki sukcesowi i postawie Julki całe pięściarstwo, zawodnicy i zawodniczki uwierzą, że naprawdę można. To nie jest tak, że nam brakuje umiejętności, tylko nie mamy wiary.
Czy po srebrnym medalu Igrzysk Olimpijskich w Paryżu przed Tomkiem Dylakiem otworzyły się już wszystkie drzwi?
Pewne drzwi się otwierają i teraz będzie dużo łatwiej. Myślę, że ministerstwo, Polski Związek Bokserski i społeczeństwo pięściarskie bardziej mi zaufa. Będzie większa swoboda i większy spokój, bo przez ostatnie lata była wywierana presja i wszyscy tylko czekali, kiedy mi się noga potknie. To nie było łatwe. Ciągły stres. Wiedziałem, że bardzo dużo zależy od tych igrzysk olimpijskich czy dalej będziemy podążać tą samą drogą, czy jednak pewien etap w moim życiu może się zakończyć.
Padły już jakieś deklaracje ze strony związku? Są jakieś pomysły na kolejne lata?
Nie, ale ja jestem o tym przekonany, że takie się pojawią. Na spotkaniu z premierem rozmawialiśmy o finansowaniu boksu. Nasza dyscyplina jest w ostatnim koszyku. Liczę, że będziemy przeniesieni o koszyk, a nawet dwa wyżej, więc finansowanie będzie dużo wyższe dla tych sportów olimpijskich. Ja jako trener będę mógł sobie pozwolić na lepsze przygotowania, na powiększenie sztabu, na ściągnięcie sparingpartnerek. Na to, aby dziewczyny miały lepsze warunki. Chociaż każdy, kto mnie zna, wie, że trudne warunki, ciężkie warunki, brak pieniędzy mi to nie przeszkadza. Nawet nie wiem, czy czasem jeszcze bardziej to mnie nie motywuje, bo to jest taki sygnał, że nikt w nas nie wierzy i jest jeszcze większa chęć pokazania się, że inni się mylą.
Plan na Los Angeles już jest?
Tak. Koledzy już się ze mnie śmiali, że w samolocie do domu na kartce sobie rozpisywałem co będziemy robić przed mistrzostwami Europy i wypisywałem sobie, w jakich kategoriach na igrzyskach pojadą nasze dziewczyny. Ja zawsze już myślę, co będzie dalej.
Myśląc o kolejnych igrzyskach, trzeba spojrzeć trochę bardziej z perspektywy naszej gostyńskiej. Uważasz, że oprócz Ciebie i pewnie Michała, ktoś jeszcze z Gostynia pojedzie do Los Angeles?
Jestem przekonany, że ktoś z Gostynia znajdzie się w kadrze zawodniczej na igrzyska olimpijskie. Nie chciałbym mówić nazwiskami, ale jestem pewny, że tak będzie. Zawsze wierzyłem w to, że ktoś z Gostynia będzie na igrzyskach i że zdobędzie w tej imprezie medal. Nie wyobrażam sobie, żeby moje życie, moja kariera skończyła się w momencie gdy, Sporty Walki Gostyń nie będą miały mistrza olimpijskiego. Jestem o tym przekonany, że wcześniej czy później do tego doprowadzimy. Taki jest cel działania. Całe moje życie skonstruowane, jest tak, abyśmy zwyciężali i żebyśmy szli najwyżej, gdzie tylko się da. Moje cele też są najwyższe, jakie się tylko da. Po walce finałowej się popłakałem. Nie dlatego że zdobyliśmy medal, tylko dlatego, że przegraliśmy walkę finałową. Mnie zawsze jest mało. Cieszę się tylko w momencie gdy osiągamy najwyższe cela. W klubie mamy wielki potencjał, jesteśmy trzecim, czwartym klubem w Polsce. Chcemy być kiedyś najlepszym. Mamy potencjał wśród kobiet i mężczyzn na to, żeby na tej igrzyska pojechać. Mamy na to 4 lata i teraz trzeba usiąść Zuzią i Michałem i to wszystko rozpisać. Gdzie, kto jedzie na jakie zgrupowanie. Jaki będzie proces treningowy. Kto będzie jeździł bardziej ze mną, a kto może będzie jeździł z kadrami juniorskimi. Wszyscy nasi trenerzy są rozchwytywani. Michała chcą kadry juniorskie. Zuzia też już wyjeżdża. Wiem, że oni w przyszłości też mogą być trenerami kadr narodowych, a z drugiej strony my też ich potrzebujemy w klubie, więc to wszystko trzeba dobrze zorganizować
Czy jesteś już spełniony jako trener po takim sukcesie, czy dopiero nastąpi to gdy zawodnik Sportów Walki Gostyń stanie na najwyższym stopniu podium igrzysk?
Nigdy nie będę chyba spełniony tak w stu procentach, bo znam siebie i wiem, że po sukcesie zaraz będzie następny cel. Jeśli będziemy mieć jednego mistrza olimpijskiego, to powiem, że trzeba teraz zdobyć mistrzostwo zawodowe, a może sięgnąć po mistrzostwo olimpijskie drugi raz. Moim celem jest cały czas osiąganie rzeczy niemożliwych. Dlatego ja już przyzwyczaiłem siebie samego i wiem, że ta droga i pogoń raczej nigdy się nie skończy.
We wtorek przyjechałeś do Gostynia. Przywitali Cię znajomi, zawodnicy oraz przedstawiciele władz samorządowych. Otrzymałeś kilka prezentów. Jednym z nich była różdżka. Gdyby faktycznie miała czarodziejską moc, co chciałbyś nią wyczarować.
Moim wielkim marzeniem jest znalezienie takiego rozwiązania, aby móc realizować swoje sportowe marzenia jak najbliżej domu, tak aby jak najwięcej czasu spędzać z rodziną. Dlatego chciałbym w Gostyniu stworzyć największy i najlepszy ośrodek w całej Polsce, aby do małego Gostynia przyjeżdżali najlepsi zawodnicy z całego świata. Będę do tego dążył małymi krokami. Mam pomysł na taki ośrodek i wiem, że w tej chwili dużo mogę. Ode mnie zależy, gdzie będą odbywały się zgrupowania i jakie ekipy będą tu przyjeżdżać. Muszę to wszystko sobie poukładać w czasie.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.