reklama
reklama

Joanna Chuda z Posadowa od ponad 30 lat wyplata wieńce dożynkowe

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura Każdy z jej wieńców dożynkowych różni się od poprzedniego. Nie ma dwóch takich samych kompozycji, które wyszły spod ręki Joanny Chudej z Posadowa. Gdy nie wprowadza projektów w życie w swojej pracowni na poddaszu niewielkiego budynku gospodarczego, dniami a często i nocami, myśli nad każdym szczegółem dożynkowego wieńca. I nigdy nie idzie nie łatwiznę, choć nieraz już słyszała, że przecież nie musi się aż tak starać. To jednak nie w jej stylu i kłóci się z podejściem do pasji, jakie wyznaje panie Joanna. - Po pierwsze wieńce idą na ołtarz, to jest moja praca i jak ktoś na to patrzy, to ja sobie też nie chcę wstydu narobić - mówi mieszkanka Posadowa.
reklama

Pracę w swojej pracowni rozpoczyna bardzo wcześniej rano. Już około 5.30, 6.00 bierz do ręki zboże, które jest podstawowym budulcem każdego wieńca. Dlaczego?

- Z rana jest ono jeszcze wilgotne, bardziej giętki i wdzięczniejsze w pracy. Jak przychodzi upał i zaczyna się robić gorąco, to słoma mi się łamie i nie wychodzi to, czego bym pragnęła - tłumaczy 75-letnia kobieta.

Wyplataniem wieńców dożynkowych zajmuje się prawie połowę życia, a zaczynała skromnie, jak to dawniej bywało, gdy dziewczyny zbierały się na wsi i wspólnie przygotowały wieńce.

- Później, jak córka dorosła, to zrobiłam pierwszy wieniec do wioski. Nie był taki tradycyjny, tylko w formie koszyka, oczywiście ze zboża, makaronów, pięknych kwiatów, kłosów. Do tego butelka, czekolada i papierosy, czyli to, co powinno być dla gospodarza, żeby „kurze opłukać”. Tak się to spodobało, a że ludzie wtedy zaczęli szukać osób, które się czymś takim zajmują to były następne i następne. Potem do kościoła robiłam monstrancję i tak się wszystko rozwinęło. A teraz - już nie potrafię zliczyć, do ilu parafii poszły moje wieńce - zdradza J. Chuda.

O pani Joannie słyszano nawet w Grodzisku Wielkopolskim, gdyż ostatnio stamtąd przyjechała osoba z zamówieniem na wieniec, „oburzona”, że z takimi umiejętnościami mieszkanka Posadowa nie „wystawia się w Internecie”. I bez tego twórczyni ma co robić - w tym roku spod jej ręki wyjdą 23 wieńce, gdzie średnio przygotowania jednego trwa od 12 do 14 dni po 8 godzin dziennie w pracowni (z przerwą na śniadanie, obiad i kawę). 

DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU POD GRAFIKĄ - KLIKNIJ, żeby ZOBACZYĆ 

Koronawirus mało wszystkiego nie zniweczył

A mało brakowało, żeby pani Joanna przestała się zajmować się wyplataniem. Jak sama opowiada, bardzo ciężko przeszła COVID i już nosiła się zamiarem „zwolnienia” w swojej pasji. Decyzję zmieniła jednak za namową bratowej, która przekonała ją, że zajęcie będzie dobre zarówno dla jej ciała, jak i dla ducha.

- I wróciłam z powrotem do pracy. Jak poczuję zboża, jak już się tak zacznie sezon, że siana pachną, to od razu mi się lepiej robi na sercu i ciągnie człowieka do roboty - oznajmia dziarska 75-latka.

 Choć sezon na robienie wieńców przypada od końca czerwca i początku lipca, gdy mieszkanka krobskiej wsi zbiera najlepsze zboża (przez dwa tygodnie), a w przypadku traw i kwiatów jest to jeszcze wcześniej, bo w kwietniu, to fazę planowania zaczyna już zimą i wiosną. Choć oczywiście nie wie jeszcze, ile materiału będzie potrzebowała do swoich kompozycji i jakiej jakości będą, to w głowie powoli rodzi się jej plan, co chciałaby w danym roku osiągnąć.

W tym roku zainspirowała ją rodzina uchodźców

Oczywiście w wieńcach dominują tematy religijne, gdyż te najczęściej trafiają do kościołów. Pani Joanna od 12 lata przygotowuje wieniec na najważniejsze dożynki w powiecie gostyńskim, czyli świętogórskie - 15 sierpnia na Wniebowzięcie Najświętszej Maryi Panny. Tak jest i w tym roku. Jednak w jej wieńcach można znaleźć także odniesienia do aktualnej tematyki. Jeżeli ktoś spojrzałby na prace, które wyszły spod jej ręki w tym roku od razu wiedziałby, co szczególnie ją zainspirowało?

- Naprzeciwko mieliśmy rodziną z Ukrainy: trzy kobiety i trójka dzieci, z którymi bardzo się zaprzyjaźniliśmy i nadal do siebie piszemy. Jestem trochę patriotką i przyszło mi do głowy, że podzielimy się nawet i tym - tłumaczy J. Chuda.

Dlatego przykładowo w jednym z wieńców „jest połowa serca Polski, z drugiej strony połowa Ukrainy”.

- Będę robić jeszcze jeden wieniec do Krobi. Mam zrobiony krzyż, jest gołąb i trzy wiechy zboża, cały udekorowany. A są wstążki: dla Ukrainy i jedna dla Polski. Góra to symbol Zmartwychwstania - dodaje projektantka.

Tak jak było wspomniane już wcześniej, żaden wieniec, który opuścił pracownię pani Joanny nie jest taki sam, jak poprzednik. Ale mieszkanka Posadowa wyjaśnia, że są też podstawowe zasady przy ich wyplataniu.

- Powinny być wykorzystane wszystkie podstawowe gatunki zbóż, czyli pszenica, owiec, żyto lub pszenżyto albo jęczmień, zależy od wzoru. Do tego kompozycja w kształcie kuli ziemskiej z czterema ramionami oznaczającymi cztery strony świata. No i to się potem wyplata,  przede wszystkim zboża, ale także na przykład kwiaty, len. Jeżeli wieńce idą na konkurs, tak jak te z Gostynia, to jeszcze muszą być spełnione wymogi: odpowiednia wysokość i szerokość, wyplatane nie wyklejane i z naturalnych materiałów - opowiada wytwórczyni.

Przy ponad dwudziestu wieńcach do zrobienia w sezonie posiłkuje się np. sztucznymi kwiatami, a przy małych za podstawę stanowi styropian, ale stara się, żeby jej wieńce były jak najbardziej naturalne. 

Dzięki temu, że pani Joanna tyle mozoły wkłada w zbiórkę składników jej wieńce mają żywotność nawet roku.

- U nas owsa nie ma, musiałam jechać do syna do Bukownicy, bo oni tam mają lekkie ziemi i śliczny, bardzo piękny owies wyszedł w tym roku. A najlepsza pszenica do wyplatania to jest z odmiany Kris (wysokoplenna odmiana pszenicy ozimej - przyp. red.). Ona taka mała wyrastała i miała króciutkie, pełne, prostokątne kłóski. W tej to już się tak piękne robiło, to była prawdziwa pszenica, szukałam podobnej, ale to już nie to. Korzystam też z kukurydzy, liści kukurydzy. Czasami wkładam płatki owsiane,  które się wykleja, żeby efekt były ładny. I kaszę gryczaną, na przykład w jednym z wieńców z tego roku jest symbolem bardzo dobrych ziem, czarnoziemów - wyjaśnia 75-latka. 

Jeden wieniec rodzi następny

Osoby od lat odwiedzające pracownię dają jej wolną rękę przy projektowaniu i wyplataniu wieńców. Mają do niej tyle zaufania, że nie boją się o efekt końcowy, najczęściej słyszy słowa: „Pani już wie co zrobić i zawsze jest dobrze zrobione”. Wiedzą, że wybierze kłos nie za gruby, żeby się nie łamał, że zboża nie będą się rozchylały i nie będą pokrzywione, gdyż wcześniej zbierze je i przygotuje. Choć niektórzy dzwonią nawet teraz z pytaniem, czy zrobi dla nich wieniec, a jest to już dużo za późno, pani Joanna stara się w miarę możliwości nikomu nie odmawiać.

- Na pewno pomysłów nie brakuje. W tym roku do Krobi robię 7 wieńców i to każdy musi być inny. Staram się, żeby pomysły nigdy się nie powtarzały. Lubię kombinować, ale przede wszystkim lubię tę pracę. Sprawia mi ona przyjemność, bo gdyby tak nie było, jakby człowiek się męczył, to nie wykonałby tego należycie - zdradza wytwórczyni z Posadowa.

Przy wyplataniu odpoczywa, ale też czasami musi zrobić sobie przerwę. W czwartki jedzie do kościoła, na Adorację do Najświętszego Sakramentu i to jest godzina poświęcona dla siebie. Potem wraca do domu i znowu zasiada w pracowni. Nie pracuje w niedziele.

Kto będzie plótł wieńce po niej?

Jedyne nad czym ubolewa to fakt, że nie widać nikogo na horyzoncie, kto mógłby przejąć w swoje ręce jej pasję-pracę? „Babciu, to ty tak długo wytrzymujesz, tyle godzin?” - słyszy pytania od wnuczek. Starsza jest w ogóle niechętna temu zajęciu, młodsza, 15-letnia Zuzia zrobiła swego czasu jeden wieniec pod czujnym okiem pani Jolanty, ale również przeszkadza jej konieczność spędzenia tak dużej ilości czasu w pracowni. Natomiast okazało się, że być może najbardziej chętnym, ale także uzdolnionym w tym kierunku, byłby 7-letni wnuk Leon.

- Bardzo się zachwycił tym, co robię i mnie pyta: „Babciu, a mogę to zrobić?. A takie serduszko mógłbym?”. Miał własne pomysły, wizję. Jedna pani była nawet zainteresowania jego wieńcem, jak zobaczyła go w mojej pracowni - przyznaje dumna babcia.

Tęskni za dawnymi czasami, gdy „wszystkie dziewczyny zbierały się w stodołach, wokół snopków zboża i się robiło wieńce”. Gdy nie padały stwierdzenia: „Kto by mi to kazał takie rzeczy robić?”. Chętnie podzieliłaby się swoją pasją i wiedzą podczas warsztatów, bo uważa, że warto, żeby tradycyjny wyrób wieńców dożynkowych nie umarł.

- Co masz z tego? Przyjemność, że robię, że jeszcze Bozia dała mi zdrowie, a może nawet talent, tak sobie myślę. Praca przynosi mi satysfakcję, a cierpliwość mam w sobie - odpowiada ludziom o sens swojej pasji pani Joanna. 

KLIKNIJ w GRAFIKĘ, żeby ZOBACZYĆ FOTOREPORTAŻ

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama