reklama

Michael Jackson zabrał ją do USA. Na dworcu powiedziała, że już nie wróci

Opublikowano:
Autor:

Michael Jackson zabrał ją do USA. Na dworcu powiedziała, że już nie wróci - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura

Zawsze marzyła, żeby żyć w Stanach Zjednoczonych. Już jako 5-latka, zafascynowana muzyką Michael’a Jacksona, spakowała się i poszła na przystanek autobusowy, żeby wyjechać do USA. - Gdy mama się o tym dowiedziała dzięki mojej starszej siostrze, szybko wybiegła za mną i wytłumaczyła mi, że to nie jest najlepszy pomysł, a przynajmniej jeszcze nie w tamtym momencie – opowiada gostynianka - Julia Bulińska, która od 15 lat na stałe żyje w Północnej Karolinie.

Pierwszy raz przyleciała do Ameryki Północnej w 2004 r. Na początku mieszkała w turystycznym miasteczku Myrtle Beach w Południowej Karolinie, nad oceanem, aż do 2013 roku, w tym czasie ukończyła studia licencjackie. Potem przeniosła się do Charlotte w Północnej Karolinie, gdzie ukończyła studia magisterskie z nauczania języka angielskiego jako drugiego. Tam Julia Bulińska mieszka do dziś. Jest nauczycielką - uczy dzieci imigrantów, pomaga im nadrobić zaległości.

Pomimo tego, że posiada obywatelstwo amerykańskie, że od wielu lat mieszka w Stanach, nadal wewnętrznie czuje się gostynianką i wszystko co jest związane z tym miastem, jest jej bardzo bliskie.

- Najmilej wspominam lata, które przeżyłam w budynku gostyńskiego Zespołu Szkół Ogólnokształcących. Tam uczęszczałam do podstawówki, a później liceum - przyjaźnie i znajomości jakie zawarłam w tych latach są jednymi z najlepszych. Niektóre aż do teraz przetrwały odległość i próbę czasu. Nie zapomnę o wpływie, jaki wywarli na mnie moi nauczyciele. Pamiętam cierpliwości i wiedzę pana Adama Kaszy, a także pasję i kreatywność Andrzeja Jankowskiego. Zawsze doceniałam zrozumienie i zainteresowanie mojego wychowawcy z lat podstawówki - Wojciecha Ratajczaka. Ich sposób nauczania, determinacja i wiedza sprawiły, że jestem teraz nauczycielką za oceanem - mówi Julia Bulińska.

 

Dlaczego pani wyjechała do USA?

Na pewno marzenia grały olbrzymią rolę i moja potrzeba niezależności. Zawsze marzyłam, żeby żyć w Ameryce. Już jako 5-latka, zafascynowana muzyką Michael’a Jacksona, spakowałam się i poszłam na autobus, żeby wyjechać do Ameryki. Gdy mama się o tym dowiedziała dzięki mojej starszej siostrze, szybko wybiegła za mną i wytłumaczyła mi, że to nie jest najlepszy pomysł, a przynajmniej jeszcze nie na teraz. Lata minęły, a fascynacja Stanami Zjednoczonymi nie przeminęła. Pewnego lata mój przyjaciel z liceum poleciał do Stanów i gdy wrócił, wiedziałam, że to będzie mój następny krok w życiu. Uzbierałam pieniądze na wizę i samolot, i poleciałam. Rodzice pewnie nie byli zbyt zadowoleni, ponieważ powiedziałam im o moich planach już po podpisaniu umowy z agencja Youth Work and Travel Polska. Po pierwszych wakacjach w 2004 roku wróciłam, ale już tylko po to, żeby wszystko poukładać i przygotować się na przeprowadzkę. Pamiętam, gdy mama mnie odwiozła na pociąg do Warszawy, przyznałam się jej, że już raczej nie wrócę. Jak teraz o tym myślę, to zdaję sobie sprawę, jaki to musiał być dla niej cios, chociaż wiem, że ona zawsze chciała, żebym spełniała swoje marzenia i realizowała swoje życiowe plany.

Gdzie pani pracuje?

Obecnie pracuję w paru miejscach, które pozwalają mi na stały kontakt z rodzinami imigrantów. Jestem nauczycielką języka angielskiego jako obcego w lokalnej szkole podstawowej, instruktorką języka angielskiego jako obcego w lokalnym college'u oraz koordynatorką programu pomagającego rodzinom imigrantów, którzy nie mówią językiem angielskim, w lokalnej fundacji.

Czy trudno było znaleźć pracę?

Pomimo iż nie jestem rodowitą Amerykanką, dość szybko znalazłam pracę w szkole. Moje zaangażowanie zaowocowało propozycją pracy w collegu, a później w fundacji.

Założyła pani tam rodzinę?

Mam partnera, z którym jestem bardzo szczęśliwa. Czuję się spełniona w pracy poprzez pomoc rodzinom imigrantów i ich dzieciom, którzy na każdym kroku okazują mi ogromną wdzięczność.

Łatwo czy trudno żyje się w USA?

Wydaje mi się, że tak jak wszędzie. Wszędzie trzeba chodzić do pracy, zarabiać pieniądze i cieszyć się życiem.

Czy w miejscowości, w której pani mieszka, jest więcej polskich rodzin?

W Charlotte nie ma wielu polskich rodzin. Są rodziny mieszane, gdzie jedno z rodziców jest Polakiem albo pochodzenia polskiego. Rodzicom bardzo zależy na pielęgnowaniu polskich korzeni, więc pomagam ich dzieciom w nauce języka polskiego, poznawaniu polskiej kultury i tradycji.

Jak mieszkańcy USA podchodzą do koronawirusa?

Jak wszędzie, Charlotte jest podzielona. Są ludzie, którzy przestrzegają ograniczeń, żeby nie narazić się na zakażenie, a są i tacy którzy uważają, że wirus nie istnieje.

Czy traktują tę chorobę poważnie, czy raczej ją lekceważą?

Ciężko mi mówić za całą społeczność, ale ludzie, z którymi ja przebywam zdecydowanie traktują wirus poważnie, chociaż jesteśmy świadkami braku odpowiedzialności.

Jakie panują obostrzenia, wytyczne?

W Północnej Karolinie są 3 poziomy obostrzeń. Przejście do poziomu zależy od ilości zachorowań. Poziom pierwszy to nakaz pozostania w domu i ograniczenie jakichkolwiek wyjść. Sklepy muszą przestrzegać zachowania odstępu, dezynfekcji i innych protokołów. Zakaz spotkań powyżej 10 osób. Noszenie maseczek jest rekomendowane. Zalecana jest praca z domu. W poziomie drugim rekomendowane jest niewychodzenie z domu oraz ograniczenie liczby osób w restauracjach, barach i innych lokalach. Pozwala się na spotkania w domach w większych grupach. Parki są otwarte dla odwiedzających. W poziomie trzecim rekomendowane jest zachowanie odstępu, pozwala się na większą liczbę gości w restauracjach i innych publicznych miejscach. W szkołach odbywa się nauka bezpośrednia. Obecnie Charlotte jest na poziomie 2.5. To oznacza zezwolenie na spotkania ponad 25 osób wewnątrz i 50 osób na zewnątrz. Place zabaw są otwarte. Siłownie i tym podobne mogą być otwarte z maksymalnym obłożeniem na poziomie 30%. Bary i kluby pozostają zamknięte. W Charlotte mieszka około miliona mieszkańców, do dziś zachorowało około 30.000 osób, z czego ok. 400 zmarło.

Czuje się pani bezpiecznie pod względem ochrony przed pandemią?

Ja czuję się bardzo bezpiecznie, ponieważ przestrzegam wytycznych i staram się jak najwięcej przebywać w domu. Pomimo tego, że nie musimy nosić rękawiczek, wszystkie sklepy i organizacje przestrzegają wytycznych jak: noszenie maseczek i utrzymanie odstępu. Żele antybakteryjne są także dostępne na każdym kroku oraz środki do dezynfekcji wózków sklepowych itp. Pracownicy sklepów przestrzegają wytycznych poprzez wpuszczanie tylko dozwolonej liczby osób do środka. Na początku pandemii bardzo popularna była pewna aplikacja, dzięki której można było zrobić zakupy spożywcze z dostawą do domu.

Jak to wygląda w szkole?

Na dzień dzisiejszy uczymy przez internet. Możemy uczyć z budynku szkoły lub z domu. Gdy uczymy ze szkoły, musimy przy wejściu zmierzyć temperaturę ciała, chodzić w maseczkach i zachować odległość 6 stóp (ok. 2 metrów - przyp. red.). Ja uczę z domu. Większość szkół w Północnej Karolinie przeszło na nauczanie online, chociaż jest możliwość nauczania hybrydowego.

Placówki są na to przygotowane?

W szkołach w Charlotte dzieci otrzymały komputery i ipad-y na czas wirtualnego nauczania, dostarczono wi-fi wielu potrzebującym rodzinom.

Jak do tego trybu nauczania podchodzą rodzice?

Rodzice są bardzo przytłoczeni, ponieważ - przynajmniej ci, z którymi ja pracuję - pochodzą z mniej rozwiniętych krajów, więc nauka przez internet jest dla nich bardzo skomplikowana. Wszystkie programy są w języku angielskim, a ani oni, ani ich dzieci, nie znają tego języka. Często też nie znają podstaw obsługi komputera. Przez to moja praca stała się o wiele cięższa. Bardzo pomogła mi w tym znajomość języka hiszpańskiego, gdyż większość moich uczniów pochodzi z Gwatemali, Hondurasu, Meksyku i Salwadoru. Poza tym wielu rodziców musi chodzić do pracy, a więc muszą zorganizować opiekę i pomoc swoim dzieciom.

Otrzymujecie w związku z nauką online jakąś pomoc?

Tak, w szkolnictwie otrzymujemy wiele różnych form pomocy, jak darmowe wi-fi, darmowe komputery, ipad-y, szkolenia obsługi programów, darmowe jedzenie dla rodzin uczniów, tłumacze, darmowe materiały i pomoce do nauki w domu. Oprócz tego współpracujemy z lokalną fundacją, która skupia się na pomocy rodzinom imigrantów.

Co zmienilibyście w procedurach związanych z koronawirusem?

Wprowadziłabym bardziej surowe konsekwencje za nieprzestrzeganie wytycznych.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE