Wujek Ildek zaszczepił w "Zbyszku" odwagę
Osobiście pani Grażyna „Zbyszka”, jak zwykła nazywać swojego kuzyna, poznała w latach 70., gdy razem z jego siostrą Elżbietą wybrały się z Katowic, gdzie ta mieszkała, do ich rodzinnego Krakowa. Wtedy mieszkanka Krobi miała po raz pierwszy okazję na własne oczy zobaczyć osobę, która odcisnęła duże piętno na jej życiu. Z kolei kuzyn z miasta Kraka z wielką radością powracał pamięcią do lat młodości spędzonych u rodziny Guderskich.
- On był od mnie 10 lat starszy, ale przyjeżdżał do nas. W jednej z jego książek wspomina mojego tatę. Zbyszek bał się w młodości bardzo zwierząt. No i pewnego raz wujek Ildek wziął go do lasu, żeby mu pokazać zwierzątka. W ten sposób wyzbył się lęku, tata zaszczepił w nim taką odwagę. Zbyszek nigdy tego nie zapomniał - mówi pani Grażyna.
Nieświadomie wpadł na komunię
Przynajmniej dwa razy w roku dzwonił do swoich krewniaków z Biskupizny. Ale czasami częściej zdarzało mu się wpadać. Niespodziewanie, jak podczas Pierwszej Komunii Michała, syna państwa Polowczyków. Gdy rodzina zebrała się podczas uroczystości w domu przy krobskim rynku (pani Grażyna mieszka tam z rodziną) nagle w drzwiach pojawił się wysoki, opalony na brąz mężczyzna w czarnych okularach.Wszyscy byli początkowo zaskoczeni, ale gdy tylko zdjął swój nieodłączony atrybut, z którego był później znany przez lata, pani Czesława, mama pani Grażyny pierwsza powiedziała: „O, Zbysiu”. Okazało się, że muzyk wrócił niedawno z Florydy, stąd opalenizna.
DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU POD ZDJĘCIEM
Gdy tylko mógł Zbigniew Wodecki odwiedzał rodzinę w Krobi
Z podróżowaniem artysty związana jest pewna anegdota: wszyscy artyści kontaktowali się ze Zbigniewem Wodeckim, gdy nie wiedzieli, gdzie jest miejscowość, w której mają grać. Muzyk koncertując przejeżdżał rocznie... 180 tys. kilometrów. Samochód zmieniał co dwa lata. Dlatego utarło się wśród jego przyjaciół ze świata show-biznesu powiedzenie:
„Nie wiesz gdzie jechać? Dzwoń do Wodeckiego.”
Na koncert Zbigniewa Wodeckiego przyszło tyle ludzie, że rozdeptali park
Zbigniew Wodecki nigdy nie odmawiał. Rodzina poprosiła go o udział w 50-leciu-Domu Społecznej w Chumiętkach w 2002 roku - zgodził się bez wahania (mąż pani Grażyny, też Zbigniew był tam przez kilkanaście lat dyrektorem).
- Przyszło chyba z 1000 osób do naszego parku - mówi Zbigniew Polowczyk.
Dobrze to pamięta, bo fani nie chcieli wypuścić muzyka i bis trwał 45 minut, a czekano już na niego na imprezie kilkadziesiąt kilometrów dalej. Jest jeszcze drugi powód, dla którego to lecie wyryło się Z. Polowczykowi w pamięci.
- W jednym roku robiłem park, a w drugim go poprawiałem, bo mimo, że ludzie uważali, to rozdeptali. Ale warto było, bo była fajna impreza.
DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU POD ZDJĘCIEM
50-lecie Domu Pomocy Społecznej w Chumiętkach, od prawej stoją: Grażyna Polowczyk (Guderska), jej brat Ryszard, Zbigniew Wodecki oraz Czesława Guderska
„A kaczka jest?”
Rodzina Polowczyków przyznaje, że Zbigniew Wodecki zawsze starał się uczestniczyć w różnych uroczystościach rodzinnych. Na jubileuszu firmy brata pani Grażyny, Leszka, na początku 2007 roku w okolicach Piły „Zbyszek” był gwiazdą wieczoru.
- W domu kultury był koncert. Pięknie zagrał, do tego jeszcze wstał i powiedział: „Ale wiecie państwo, ja tutaj mam rodzinę, ja muszę dobrze wypaść. Bo ja nie mogę im zrobić wstydu”. Wszystko brał „pod humor” - dodaje G. Polowczyk.
A pierwszym pytaniem, które padało z ust artysty podczas spotkań rodzinnych było: „A kaczka jest?” Jeżeli była kaczka w menu, dodatkowo przygotowana przez panią Czesławę można było być pewnym, że artysta zostanie na dłużej.
Ciocia Czesia by mu dała
Spośród wszystkich członków rodziny z Krobi Zbigniew Wodecki szczególnie kochał i darzył wielkim szacunkiem właśnie mamę pani Grażyny. Gdy zmarła 6 czerwca 2016 roku pojawił się z rodziną z Krakowa, aby pożegnać ją w jej ostatniej drodze. Podziękowania za obecność na pogrzebie, jakie złożyła mu jego pierwsza kuzynka przyjął z właściwym dla siebie poczuciem humoru.
- On do mnie takim tonem: „A co ty mi dziękujesz? Przecież jak ja bym tutaj nie przyjechał, to ciocia Czesia by wstała z grobu i by powiedziała: „Zbyszek nie przyjechał do mnie”. Przecież ja musiałem przyjechać”. Właśnie taki był - opowiada pani Grażyna.
Z tymże pogrzebem związana jest jeszcze jedna historia. Otóż jeszcze przed samą uroczystością Zbigniew Wodecki poprosił o numer telefonu organisty, który będzie grał na pogrzebie. Ponieważ dobrze znany krobski organista Czesław Piotrowiak zachorował, rodzina zdecydował się sprowadzić z Gostynia Jana Gogóła.
- Załatwiłam ten numer i dzwonię: „Panie Janku, jestem Grażyna Guderska. Pan będzie jutro grał na pogrzebie u mojej mamy i do pana zadzwoni za chwilę Zbigniew Wodecki”. A on na to: „Kto zadzwoni? Pani sobie ze mnie żartuje”. Powiedziałam: „Nie żartuję, to jest mój kuzyn i przyjedzie dla mamy grać”. W życiu chyba nie był taki zdenerwowany - mówi z uśmiechem na twarzy G. Polowczyk.
Zbigniew Wodecki zagrał na skrzypcach. Wchodząc na chór w kościele św. Mikołaja w Krobi, a jeszcze wcześniej spotykając przed kościołem członków zespołu biskupiańskiego przywitał się podając wszystkim rękę swoim zwyczajowym:
- „No przecież znacie mnie, wiecie jestem Wodecki”.
Na chórze towarzyszył mu m.in. wujek Antoni, brat zmarłej pani Czesławy, również organista. Na pogrzebie była także wspomniana wcześniej Elżbieta Wodecka, matka chrzestna pani Grażyny, śpiewaczka operetkowa. Z tego wydarzenia pani Grażyna ma ostatnie zdjęcie ze swoim kuzynem, gdyż rok później o tej porze Zbigniew Wodecki już nie żył.
Żegnano go niemal jak prezydenta
Drugi pogrzeb w swoim życiu, który pani Grażyna mocno wspomina to właśnie śmierć kuzyna w 2017 roku. Zbigniew Wodecki miał mieć wszczepione bypassy. Rodzina mówi, że podchodził to tej operacji rutynowo, raczej jak do zabiegu niż poważniejszej „sprawy”.4 maja był już w szpitalu. Pani Grażyna wysłała mu jeszcze smsa z życzeniami szybkiego powrotu do zdrowia. Ale już nie zdążył odpisać. 8 maja dowiedzieli się, że "ze Zbyszkiem dzieje się coś złego". 22 maja dotarła do nich informacja o jego śmierci. Byli zdruzgotani.
DALSZA CZĘŚĆ ARTYKUŁU POD ZDJĘCIEM
6 maja 2017 roku Zbigniew Wodecki dostał życzenia od rodziny z Krobi. To był ich ostatni kontakt. Odpowiedzieć już nie zdążył
30 maja 2017 roku, wśród 13,5 tysiąca żałobników żegnających Zbigniewa Wodeckiego w Krakowie była również rodzina Polowczyków.
- To było wielkie przeżycie. Żegnano go niemal jak prezydenta. Msza święta w Kościele Mariackim, pochówek na cmentarzu Rakowickim. Ja żegnałam go jednak jako kuzyna - wspomina G. Polowczyk.
To wtedy usłyszeli z ust jednej z osób, która dobrze znała Z. Wodeckiego z jego rodzinnego miasta, że „najbardziej będzie go brakowało ludziom w Krakowie”.
Bo artysta miał wielkie serce. Potrafił wykupić obiady na cały miesiąc kobiecie, która poprosiła go o kilka złotych na bułkę. A wychodząc z domu już zawczasu rozmieniał kilkaset złotych na drobne w jednym i tym samym sklepie wiedząc, że rozda je potrzebującym.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.