Po okresie przestoju pojawili się w końcu chętni na wydzierżawienie restauracji „Mila” w Pogorzeli. Szansę na powrót biznesu kulinarnego dał ostatni konkurs ogłoszony przez wynajmujący tamtejszy obiekt Miejsko-Gminny Ośrodek Kultury w Pogorzeli. Wystartowały w nim dwa podmioty skłonne zmierzyć się z zadaniem przywrócenia dawnej świetności lokalnemu obiektowi gastronomicznemu. Na drodze do finalizacji umowy stanął jednak jeden z oferentów kwestionując wyniki postępowania.
Z podmiotów, które zdecydowały się złożyć swoje oferty, obydwa funkcjonują na terenie gminy Pogorzela. Pierwszy to przedsiębiorstwo działające już w branży kulinarnej i posiadające lokal restauracyjny w mieście. Natomiast drugi reprezentuje osoba kojarzona ze znanym w gminie i nie tylko stowarzyszeniem stworzonym w jednej z pogorzelskich wsi.
Jak mówi burmistrz Pogorzeli, z obydwoma lokalne władze miały dotychczas dobre relacje, współpracując na różnych płaszczyznach.
- Stowarzyszenie pomagało zorganizować półkolonie, które się teraz odbyły w tym roku w Pogorzeli czy Dni Sera Smażonego, również dożynki. Są obecni na każdym wydarzeniu kulturalnym. Drugi podmiot prowadzi restaurację w Pogorzeli, też na rynku kiedyś robili taki wyszynk i też współpracowaliśmy, tylko trzeba przyznać, że w dużo mniejszym zakresie - wyjaśnia Piotr Curyk.
Wybór najlepszej oferty pozostawiono komisji w skład której weszli przedstawiciele rady miejskiej, domu kultury, magistratu oraz Pogorzelskiego Towarzystwa Kulturalnego - w sumie 5-6 osób.
Jak kilkukrotnie podkreśla włodarz Pogorzeli, ważna w całej sprawie jest forma postępowania.
- Nie był to przetarg na zasadzie „kto da więcej”, tylko polegał na złożeniu oferty obejmującej cenę za wydzierżawienie lokalu, ale również ofertę kulinarną, formę współpracy z domem kultury. Każde z tych działań było punktowane. Członkowie komisji zdecydowali pewną większością głosów, że zwyciężyło stowarzyszenie - tłumaczy burmistrz.
Spotkało się to z protestem ze strony drugiego z oferentów, którego propozycja okazała się bardziej korzystna finansowo.
- To jest jedyny ważny argument dla niego, źe oferowany przez niego czynsz był większy - dodaje P. Curyk.
Podmiot, którego ofertę odrzucono ma zastrzeżenia, także do składu komisji konkursowej. Pojawiła się informacja, że jeden z jej członków ma być powiązany ze zwycięzcą postępowania poprzez wspólne zasiadanie we władzach stowarzyszenia, a poza tym jest sołtysem wioski, z której stowarzyszenie się wywodzi.
- Ta osoba nie jest i nigdy nie była członkiem, nie jest krewną z tymi osobami. A ponieważ tak się składa, że jest sołtysem tej wioski. (...) Współpracują razem, bo trudno, żeby nie współpracowali, ja też brałem udział w niektórych imprezach, które oni robili - odpowiada burmistrz Curyk.
Przedsiębiorca złożył do dyrektora Miejsko-Gminnego Ośrodka Kultury w Pogorzeli oraz do urzędu miejskiego skargę na wyniki postępowania konkursowego. Włodarz, po konsultacjach z prawnikami, aby wyjaśnić ewentualne wątpliwości, m.in. czy dyrektor ośrodka kultury miał prawo wybrać taką formę postępowania i dodać elementy pozacenowe, jako mając wpływ na jego ostateczny wynik zdecydował się nie unieważniać konkursu.
Miejscowe władze są przekonane, że wybór komisji był słuszny, a wymagania konkursowe tak skonstruowano, żeby złożona „oferta nie dotoczyła stricte samego wynajmu pomieszczeń, ale była szersza”.
- Stworzenia takiej kuchni bardziej regionalnej, żeby czymś tutaj ludzi przyciągnąć, nie tylko hamburgerami, pizzą czy tego rodzaju jedzeniem. Żeby były obiady na abonament, tanie, dostępne dla wszystkich, a dania regionalne zachęciły ludzi, nawet nie z Pogorzeli, ale z zewnątrz do skorzystania. Oczywiście, jak będzie życie pokaże, ale chcemy spróbować. Mieliśmy w Pogorzeli w latach 70. i 80. taką dosyć dobrą restaurację, którą GS-y jeszcze prowadziły i słynęła z dobrych potraw - wyjaśnia Piotr Curyk.
Poza tym, jego zdaniem „dywersyfikacja, konkurencja między dwoma podmiotami daje zawsze pozytywne efekty”.
- Chcielibyśmy, żeby była też konkurencja na rynku, a nie że jeden opanowuje rynek kulinarny na Pogorzeli, i są te same wyroby, i pośrednio dyktuje ceny. Gdy są dwa pomioty, które ze sobą w jakiś sposób konkurują, jest to zawsze z korzyścią dla mieszkańców - tłumaczy włodarz gminy.
Jak widzi całą sprawę przedsiębiorca, który czuje się poszkodowany konkursowym rozstrzygnięciem przeczytasz we wtorkowym wydaniu "Życia Gostynia".
Czytaj także: koronawirus "od wewnątrz" - pracownica DPS-u opowiada o siedmiu ciężkich dniach na dyżurze