Artykuł opublikowany w numerze 52/2015 Życia Gostynia
Bawi się remontami zabytkowych pałaców. To jej pasja. Lubi odkrywać duszę starych murów, stawianych wieki temu i wydobywać z nich piękno. Ma talent do ożywiania zabytków. Zna osobiście księcia Stanisława Czartoryskiego i kocha zwierzęta, a szczególnie psy. Chociaż jej ulubioną „maskotką” jest puma. Helena Liliana Osicka, właścicielka kilku pałaców w Wielkopolsce opowiada o swoim hobby. A przy okazji zdradza tajemnicę zjawy, ukazującej się w okolicy jednego z pałaców.
- Zakochałam się w nim. Można powiedzieć, że mnie kupił swoim urokiem - mówi Helena Osicka. O kim wyraża się tak ciepło? Trudno będzie uwierzyć, ale o stawie, który znajduje się w parku w Zalesiu, w gm. Borek. Helena Osicka od 2003 r. jest właścicielką pałacu, zbudowanego w tej wiosce w 1875 r. w stylu późnoklasycznym, a kupiła go właśnie ze względu na dość duży staw z wyspą, znajdujący się w zaniedbanym wtedy parku.
Stropodachy nie na bieliznę
Obiekt w Zalesiu nie był pierwszym nabytkiem pani Heleny. W jej rękach najpierw znalazł się inny zabytek, także położony w Wielkopolsce - w gm. Wolsztyn. - Kupiliśmy go z mężem. To przepiękne miejsce z parkiem. Ale życie pokrzyżowało nam plany. Ukochany mąż, Bogusław, nagle zmarł. Przeżywałam to bardzo, przestałam myśleć o remoncie, miałam problemy z pracą - opowiada Helena Osicka. - Postanowiłam odsprzedać zabytek mojej rodzinie. W zasadzie gdybym nie sprzedała, pałac jeszcze bardziej popadłby w ruinę. Niczego nie żałuję, gdyż został przepięknie odremontowany. Teraz tętni życiem – dodaje.
Przyznaje, że od dziecka lubiła stare gmachy, mury, stropodachy. Te oryginalne części budynków ją fascynowały. Mieszkała z rodziną w Poznaniu, w śródmieściu, w kamienicy ze starym stropodachem, który dla pani Heleny był tajemniczym i przepięknym miejscem. - Moja mama i pozostali lokatorzy wieszali tam bieliznę, a ja już jako dziewczynka, często zaglądałam na strych i myślałam, co bym z tego zrobiła, jak mogłabym ten stropodach przebudować - zdradza Helena Osicka. - Dlatego zawsze rozpoczynam remont, zgodnie z zasadą - najpierw piwnica, stropodach, a środek na zakończenie. I wydobywam to, co jest śliczne - dodaje właścicielka pałacu w Zalesiu.
Staw z kaczkami i łabędziami miał duszę
Postanowiła go nabyć, kiedy już uspokoiła się po śmierci męża. Wtedy zaczęła z synem Robertem zwiedzać wszystkie zaniedbane pałace w Wielkopolsce, oglądała ich ruiny. Pamięta, że do Zalesia dotarła w pewien wrześniowy wieczór, w 2002 r. - Wjechaliśmy od strony Leszna. Zobaczyłam piękny staw, z kaczkami, łabędziami i wysepką. Zajrzałam do parku i poczułam, że cały kompleks pałacowo-parkowy ma „to coś”, że ma duszę, tylko trzeba ją wydobyć. Od tego się zaczęło - wspomina Helena Osicka.
Do remontu przystąpiła w 2003 r. Zaczęła od oficyny (służbówki), która stoi obok pałacu. Była brzydka, przysypana ziemią. Chciała tam zamieszkać, aby mieć kontrolę nad brygadą pracowników, polecanych przez znajomych. Przeżyła szok. - Robotnicy mieszkali w pałacu. Źle zrobiłam, że na to pozwoliłam. Poniszczyli mi wnętrze, latrynę sobie tam zrobili. Pokradli różne przedmioty - na kaloryferach w pałacu były ozdoby – tzw. obejmy Cegielskiego, prześlicznie wyglądały te kaloryfery, a okazało się, że robotnicy wszystkie sprzedali na złom. Przykra rzecz – opowiada Helena Osicka. Kiedy się otrząsnęła, przystąpiła do remontu pałacu i porządkowania parku. - Spuściłam wodę, oczyściłam staw, okazało się, że dochodziła do niego cała kanalizacja z Szelejewa. Powalczyłam z ochroną środowiska w Poznaniu. Udało mi się to pozałatwiać – mówi właścicielka pałacu w Zalesiu.
Starcie z konserwatorem zabytków
Niespodzianką była dla niej przebudowa piwnicy w pałacu, od tego rozpoczęła się przebudowa wnętrza pałacu. Pracownicy pościągali tynki z grubych murów, a spod nich „wyszły” przepiękne cegły, które mają ponad 100 lat, ułożone w oryginalny wzór. - Kłopoty przed odbiorem inwestycji sprawiał jeden z leszczyńskich konserwatorów zabytków. Pani powiedziała, że nie odbierze mi zadania, a ja przecież nie mogłam z powrotem zakryć tych przepięknych ścian. Uparłam się, bo dziś już się tak nie buduje. Na szczęście później zmieniły się osoby na stanowisku. Następca był zachwycony – wspomina Helena Osicka. Piwnica, do której meble wyrzeźbił między innymi lokalny artysta Czesław Ptak, tętni życiem głównie latem. Jest doskonałym miejscem do ukrycia się podczas upałów. A zimą można ogrzać się przy kominku, skosztować wina. Jest sporo miejsca do zabawy.
Dziś pałac w Zalesiu jest nie do poznania – przy wejściu stoją dwa kamienne lwy, które przyjechały z Belgii. Poustawiane w pomieszczeniach meble i wszelkie ozdoby zostały szczegółowo i ze smakiem dopasowane. Kolory ścian ożywiły wnętrze. Na poddaszu właścicielka urządziła wystawę obrazów, jest tam też miejsce do zabaw dla dzieci, a także dla miłośników książek. Zachwycają sypialnie, szczególnie ta, należąca do właścicielki. Typowo kobiece wnętrze z toaletką i babskimi bibelotami. W pałacu, a także w oficynie jest sporo zegarów, ponieważ pani Helena lubi ich słuchać. Wręcz niespokojnie śpi, kiedy nie słyszy bicia chociaż jednego z nich. W pałacu ulubioną ozdobą właścicielki jest puma – rzeźba z brązu, postawiona na środku „kinowej części” pomieszczeń na piętrze.
Zalesianka jestem
Pani Helena w swoim „królestwie” spędza weekendy ze swoimi ulubieńcami – trzema psami. Tu odpoczywa po niełatwej pracy, jest właścicielką firmy deweloperskiej w Poznaniu. Jej „świta” to nie tylko psy. Kiedy wyjdzie do parku i wypowie słowo, zewsząd podchodzą do niej pozostali lokatorzy dworu – kury, koguty i koty. Pani Helena lubi rozpieszczać zwierzęta.
Polubiła też mieszkańców Zalesia. - Są bardzo sympatyczni i mili. Ale na początku odnosili się do mnie z dystansem. Kiedy mówiłam: „dzień dobry”, pytali: A pani to kto?. A ja na to: jestem zalesianka, tutaj mieszkam – wspomina Helena Osicka. – Dziś przyznają, że cieszą się, że podniosłam prestiż wioski, ale początkowo musiałam przekonać, nauczyć ich, aby nie wrzucali mi śmieci do stawu, żeby nie zostawiali odpadów w parku. I powoli, powoli wszystko się udało – dodaje. Zaznacza, że kompleks pałacowo-parkowy w Zalesiu to na razie „półbajka”. – Bajkę chcę zrobić. Tak będzie, kiedy wyremontuję tę „podwórkową”, gospodarczą część, gdzie obecnie mieści się remiza OSP. Z tym budyneczkiem chcę się pobawić. Takie jest moje marzenie – zdradza pani Helena.
Syn był, jak zjawa
Pałac w Zalesiu ma swój urok, który zachwycił obecną właścicielkę. A co z duchami poprzednich mieszkańców? Kiedy pytam, czy pierwszej nocy nie bała się tego typu „nocnych odwiedzin”, opowiada zabawną anegdotę. – Kiedyś przyjechał tutaj Robert, mój syn, z psem bernardynem. Spędził w Zalesiu prawie 2 miesiące. Lubił wychodzić na spacery, zwłaszcza nocą, około godziny 2.00, 3.00. Zakładał wtedy czarny, skórzany, długi płaszcz i kapelusz, szedł droga do lasu w Dąbrówce. Pewnego razu zobaczył, że przy samochodach stała grupa ludzi, a kiedy go zauważyli, rozpłynęli się, uciekali. Syn dziwił się, myślał: „co za dziwny naród, że tak przede mną ucieka” – wspomina pani Helena. Kompleks pałacowo-parkowy był wtedy pond nadzorem młodego człowieka. Nowa brama nie była jeszcze wstawiona, a właścicielka uznała, że trzeba dokładnie pilnować, aby wejście na teren parku było zamknięte. Pewnego dnia, kiedy pan Helena była sama w Zalesiu, zobaczyła otwartą uliczkę. Upomnienie dostał nadzorca. – Zbeształam go, że nie zamknął furtki, kiedy nikogo nie było. Odpowiedział: Proszę pani, niech się pani nie boi. Nikt z zalesian tutaj nie wejdzie, bo tutaj chodzi zjawa - duch starego właściciela, w czarnym kapeluszu, płaszczu. Ludzie się go boją – śmieje się pani Helena. – Sama nie wierzę w duchy – dodaje.
Nie ma nosa do remontów
Kiedy trwał remont kompleksu w Zalesiu, znajoma Heleny Osickiej wystawiła na sprzedaż pałac w Modrzu. To neorenesansowy obiekt z 1888 r., z wieżą i parkiem, skupionym na terenie 3,5 hektara. Pani Helena pojechała tam, obejrzała. Pałac ją zachwycił, zauważyła w nim „tę duszę”. Syn również był pod wrażeniem. – Zapytałam, czy chce ten zabytek. Zgodził się bez wahania. Odpowiadało mu położenie - niedaleko od Poznania. Syn z synową do pracy nie mieliby daleko. I pałac kupiłam dla nich – wspomina pani Helena. Kto zabrał się za odnowienie kompleksu w Modrzu? - Wzięłam sprawy w swoje ręce – mówi pani Helena. Nie mogło być inaczej, któż lepiej wydobyłby ten urok z zabytkowej, ale zniszczonej budowli? W 2015 r., po 5 latach zakończyła prace remontowe. - Syn z synową pożegnali się z Poznaniem, przenieśli się do Modrza, z czego się szalenie cieszę. Teraz pałac żyje, bo tam mieszkają. Ale nie dałabym im go, gdyby im się nie podobał. A byli bardzo zachwyceni tym, co zrobiłam – opowiada Helena Osicka. – Są tam dwa stropodachy, przepiękne. Specjalnie nie pokazywałam rodzinie moich projektów. Łącznie z umeblowaniem, wszystko zrobiłam według moich pomysłów. Kiedy syn z synową zobaczyli końcowy efekt pracy w Modrzu, byli w szoku, takim pozytywnym – dodaje.
Trzeba znaleźć nowe zajęcie
Helena Osicka nie ukrywa, że bardzo dobrze układa jej się współpraca z powiatowym konserwatorem zabytków w Poznaniu, który szepnął kiedyś pani Helenie, że widzi ją w pałacu w Konarzewie. To taka siedemnastowieczna barokowa perełka w Wielkopolsce. - Konserwator powiedział mi: „dobrze byłoby, gdyby pani się tym zajęła”. Pojechałam obejrzeć i pomyślałam sobie: „Remont w Modrzu kończę, trzeba znaleźć jakieś dodatkowe zajęcie” – wspomina Helena Osicka. Obecnie to trzeci pałac w jej rękach. I tak, jak w Zalesiu, remont rozpoczęła od przebudowy oficyny, a ponieważ dachy były bardzo zniszczone – również trzeba było je naprawić. - Teraz tam się zabawiam, przy tym się relaksuję – mówi z zadowoleniem pani Helena. Nie ma stałej ekipy remontowej. Sama dobiera sobie pracowników. Przyznaje, że obecnie w Konarzewie pracuje sporo fachowców z okolic Zalesia i Gostynia. I na razie świetnie się z nimi dogaduje. W poniedziałek, po wypoczynkowym weekendzie, najczęściej kieruje się prosto do pałacu w Konarzewie, a później do biura poznańskiej firmy. - Prace remontowe brygada wykonuje według dokumentacji akceptowanej przez Konserwatora zabytków w oparciu o wydane pozwolenia . A ponieważ to styl barkowy roboty są ciągle kontrolowane zarówno przez konserwatora jak i przeze mnie. Sporo jest tam polichromii. Ale tam chcę zrobić bajkę - spać po nocach nie mogę, jak sobie pomyślę, co tam może być – przyznaje zafascynowana pani Helena. Podkreśla, że w Konarzewie w tej chwili mury w piwnicy mają po 2 metry grubości. – Dziś już tak nikt nie buduje. Jest to co prawda duża ruina, ale to odbudowywać, to jest coś pięknego. Wydobywać ze starych murów coś nowego - to przyjemność tworzenia – zaznacza pani Helena. Przy wybieraniu dodatków, mebli do wnętrz działa wyobraźnia. - Meble skupuję - zbieram je sobie. I już mniej więcej układam, w którym pomieszczeniu, pokoju mogą być – dodaje.
Poznała księcia
Właścicielami Konarzewa do 1808 byli Radomiccy. Później majątek przeszedł drogą dziedziczenia na Franciszka Ksawerego Działyńskiego. Po Działyńskich kompleks odziedziczyli Dzieduszyccy, a później majątek przeszedł w posiadanie Czartoryskich. I to właśnie od księcia Stanisława Czartoryskiego (syna Romana Jacka, ostatniego właściciela Konarzewa) pałac kupiła pani Helena. Tak się stało, że poznała go osobiście. Spotkali się podczas podpisywaniu aktu notarialnego. - Spadkobierców było chyba z 18, wśród nich Radziwiłłowie. Przeważnie są w Paryżu, część ze spadkobierców mieszka w Warszawie – mówi pani Helena. – Książę Stanisław Czartoryski okazał się bardzo sympatycznym człowiekiem. Opowiedział mi rodzinną historię o Konarzewie, koniecznie chciałby odwiedzić to miejsce, jak tylko je trochę doprowadzę do ładu. Chciałby tam kamień wmurować – dodaje. Obecna właścicielka pałacu w Konarzewie już wie, jak zacnego będzie miała gościa w swoich progach. Przyznaje, że jest pod wrażeniem osobowości księcia Czartoryskiego. – To bardzo mądry, inteligentny człowiek, ma sporo wiadomości, ale jednocześnie potrafi być bardzo skromny. To mi się bardzo u niego podoba. Książę ucieszył się, że pałac z kompleksem parkowym kupił ktoś, kto chce go wyremontować. Zaproszę go, kiedy oficyna będzie gotowa – zapewnia Helena Osicka.
Nie czuje się, jak królowa
Czy sama czuje się, jak księżniczka, ba – jak królowa? – Absolutnie nie czuję się, jak księżniczka – odpowiada pani Helena. Remonty zabytkowych pałaców to dla niej zabawa. Przy remontach odpoczywa, lubi swoje zajęcie. – Czy mam z tego satysfakcję? Kiedy prezentują efekty mojej pracy, nie oczekuję pochwał. Pokazuję swoje dzieła i nawet nie chcę wiedzieć, czy komuś się podobają, czy nie. Cieszę się. Ważne, że sama jestem zadowolona z tego, co zrobiłam według własnego gustu – mówi Helena Osicka. Skąd bierze środki na zakup pałacowych nieruchomości i doprowadzanie ich do pięknego wyglądu? – Nie korzystam ze środków zewnętrznych, ani z dotacji konserwatora zabytków. Pieniądze pochodzą z mojej pracy – zapewnia pani Helena. I – choć sama nie wierzy w duchy, na przyszłość składa niecodzienną deklarację. - Pieniądze mają wartość wtedy, kiedy żyjemy, natomiast ożywione zabytki będą miały wartość na następne stulecia. A ja może będę je odwiedzać po mojej śmierci – mówi właścicielka pałacu w Zalesiu.