Dziś Międzynarodowy Dzień Dziecka. Spróbowaliśmy dowiedzieć się, jak beztroski okres dzieciństwa wspominają gostyńscy samorządowcy (gminni i powiatowi), którzy teraz zasiadają w swoich urzędach i firmach oraz inne osoby „ze świecznika”, chociażby prezes banku. Niektórzy rozmówcy zaskoczyli nas swoją otwartością. - Bez Facebooka, Messengera i SMS-ów potrafiliśmy zawsze umówić się na podwórku. Zamiast Orlika ze sztuczną nawierzchnią, wystarczał nam kawałek placu z kiepską trawą i bramką między drzewami - mówi Robert Marcinkowski, starosta gostyński. Sam, trzymając w rękach pajdę chleba grał piłką w ulubioną „warszawiankę”.
Innym osobom ten beztroski okres dzieciństwa i dorastania kojarzy się z trzepakiem. Bo na gostyńskich blokowiskach „kulturalne życie” dzieci i młodzieży toczyło się przy trzepakach i na osiedlowych ławkach. Tam wymieniano się kolorowymi obrazkami z gumy do żucia „Donald” i „Turbo”. Z trzepaka czy ławki wypatrywano, czy do Pawilonu przy os. 700-lecia (w latach 90. jedynego dużego marketu w Gostyniu) „masło już przywieźli”. - (...) Ławka pod blokiem to było centrum świata, centrum dowodzenia i miejsce gdzie rodziły się najbardziej szalone pomysły na zabawę. Natomiast pierwsze pieniądze „zarobiłem” z kolegą sprzedając harlekiny z przepastnej kolekcji jego mamy (...) - wspomina burmistrz Gostynia Jerzy Kulak.
Na co pierwsze zarobione pieniądze wydał gostyński włodarz? Gdzie w dzieciństwie uciekł z domu? Co starosta Marcinkowski ukrywał w krzakach? Jak bawił się wiceburmistrz Grzegorz Skorupski? Kto ma bardzo bolesne wspomnienia związane z trzepakiem?
Czytaj w bieżącym numerze „Życia Gostynia”