Artykuł opublikowany w numerze 31/2015 Życia Gostynia
Tak mówią mieszkańcy Skoraszewic o fetorze, jaki wydobywa się z istniejących we wsi świniarni i tuczarni bydła opasowego. Przysłali do naszej redakcji list. – Już od trzech lat jesteśmy systematycznie zatruwani fetorem, który się stamtąd wydobywa. Nie wiemy, kto wydał zezwolenie na to, aby w centrum miejscowości prowadzić tucz wielkotowarowy z przesadną obsadą. Prowadzony jest w budynkach, które wybudowane były jako stodoły. W jednym z nich były krowy, ale była to znikoma ilość, tak że żaden odór z nich się nie wydobywał. Obecnie za wentylatory służą szeroko otwarte drzwi. Tuczarnia dookoła otoczona jest budynkami mieszkalnymi. Przy temperaturze 35 stopni w cieniu musimy spać przy zamkniętych oknach, co jest trudne do wyobrażenia – informowali ludzie. Dodali, że mają małe dzieci, które powinny korzystać ze świeżego powietrza. Zauważyli, że kilkaset metrów dalej jest drugi zakład tej samej branży. - Właściciele mieszkają w odległych miejscowościach i są zadowoleni, że zarabiają pieniądze na zatruwaniu nas. Jak mamy tutaj żyć? Żadne służby nie interesują się tą sytuacją. Czy ktoś myśli, że na wsi mieszkają same ciemne umysły i to wszystko będą znosiły w pokorze? – pytali. Zwrócili również uwagę na wywożenie fekaliów z tych obiektów na pola. – Akcja na pewno zacznie się po żniwach, pod osłoną nocy, żeby nie domyślano się, kto z tego korzysta. Wtedy lepiej z domu nie wychodzić, bo po wylaniu na danym polu, do momentu zaorania, co trwa kilka dni, wiatr roznosi odór po okolicy tak, że drapie w gardle. Bywa tak, że budynek graniczy z czyimś polem, więc wylewa się do oporu na dany grunt pod oknami domu, nie myśląc o jego mieszkańcach – pisali mieszkańcy. Dodali, że zanim kombinat rolniczy sprzedał obiekty, protestowali, składali podpisy, ale nikt nie wziął ich pod uwagę. Zastanawiają się, czy nie wystąpić w tej sprawie z pozwem zbiorowym.
Nie do zniesienia
Pojechaliśmy do Skoraszewic, aby na miejscu zapytać o sprawę. Ludzie potwierdzili opinie z listu. – Nie jestem tutejsza, przyjechałam do rodziny. Ale faktycznie, czuć bardzo. Okna nie można otworzyć – przyznała kobieta. Natomiast stali mieszkańcy wsi mieli już bardziej konkretne zdanie. - To jest nie do zniesienia. Okna nie idzie otworzyć, ani prania powiesić, taki smród niesamowity. A jak wywiozą gnojówkę na pole, to jest horror. Cały czas śmierdzi odkąd te świnie tu są. Wiemy, że to jest wieś, ale mój mąż pracował w świniarni kiedyś i jak mieli zwierzęta na słomie, to nie było czuć, a teraz jak ci przyszli, to smród jest nie do opisania. Nie ma porównania do zwykłych gospodarzy – mówili pytani. Dodali, że przyjezdni dziwią się i współczują. Okazało się również, że w obiektach nie pracują mieszkańcy wsi. Jakie więc korzyści mają z tej działalności mieszkańcy?
Jesteśmy na wsi
Zapytaliśmy sołtysa wsi Witolda Turbańskiego, czy mieszkańcy zwracali się do niego z problemem, czy jest w stanie podjąć działania. Okazało się, że nikt mu o uciążliwości nie mówił. – Przecież jesteśmy na wsi. Poza tym na zebraniach nic nie było mówione – mówił. Jego zdaniem problem stwarzają ludzie, którzy „wrócili” na wieś, choć sam przyznaje, że zapachy czuć. Okazuje się, że z wywożonych ze świniarni odpadów, korzystają okoliczni rolnicy – trafiają na pola, jako nawóz. Jak mówił, wentylatory w obiektach cały czas działają. Z kolei radny ze Skoraszewic, Ryszard Kaczmarek przyznał, że pojedyncze głosy niezadowolenia zdarzają się, jednak bardziej dotyczą zapachów, które unoszą się po wywiezieniu odpadów na pola. Stwierdził, że same chlewnie działają w obiektach już istniejących od dawna i z tym już raczej nic się nie da zrobić. - Nie uważamy, że ci ludzie nie mają racji, bo problem istnieje, słyszałem głosy krytyczne, tylko co z nim, zrobić? Jedynie nie wywozić blisko budynków, ale to mieszkańcy sami muszą zdecydować. Jakieś granice powinny być wyznaczone, tu można zadziałać – zauważył radny. Sołtys przyznał jednak, że prawo zezwala na wywożenie odpadów na pola. – Jedni chcą, żeby była ładna trawa, drudzy, żeby nie śmierdziało – mówił. I zastanawiał się, czemu nikt nie protestował, kiedy kombinat sprzedawał obiekty. Również wójt gminy twierdzi, że nic nie może w sprawie zrobić. – Co ja mogę zrobić, nie byłem właścicielem. Gdybym był, to nie sprzedałbym obiektów, próbował inaczej zagospodarować teren. Coraz więcej jest takich sytuacji – zauważył włodarz Stanisław Krysicki.
Trzy, a nie dwie
W trakcie przygotowywania materiału okazało się, że w Skoraszewicach świniarnie prowadzą trzy, a nie dwa podmioty. Dwa obiekty faktycznie zlokalizowane są w środku wsi, jeden w oddaleniu. Rozmawialiśmy z przedstawicielami każdego gospodarstwa i każdy mówił to samo: że nikt nie zgłaszał problemów i jesteśmy pierwszymi, którzy ich o tym informują, że sprawa na pewno nie dotyczy ich zakładu, ponieważ nie wydobywają się z niego aż tak straszne zapachy, ponieważ są szczelnie zamknięte. Podejrzewali, że to jakaś pomyłka, a interwencja dotyczy innych. Jedna z osób wyjaśniała, że nie składuje obornika, ani nie wywozi go na okoliczne pola. – Nie ma opcji, żeby nieprzyjemne zapachy wychodziły od nas. Ma pani bardzo złe informacje. Nikt ze mną w tej sprawie nie rozmawiał – to jedna z opinii. Kolejna: „Chlewnia jest tu od bardzo dawna. Życie na wiosce wiąże się z tym, że trochę zapachów jest, ale czy to jest, aż takie drastyczne z naszej chlewni, to raczej nie umiem powiedzieć. Myślę, że to jakieś nieporozumienie”.
Nie ma ustawy „zapachowej”
Co w takiej sytuacji zrobić mają mieszkańcy? Zapytaliśmy w wydziale ochrony środowiska starostwa powiatowego w Gostyniu. Jak dowiedzieliśmy się, nie ma ustawy, która „regulowałaby” zapachy. – W momencie, jeżeli ktoś tej chwili chciałby tuczarnię postawić lub powiększyć istniejącą, to musi mieć decyzję środowiskową, którą wydaje gmina – właściwy wójt lub burmistrz. Na tym etapie ustala się warunki środowiskowe, oddziaływanie na tereny sąsiednie ze względu na obsadę zwierząt. Nie ma natomiast decyzji, która zezwala lub nie na emisję odoru, albo w jakiś sposób ją ogranicza – tłumaczył Adam Ratajczak, zastępca naczelnika wydziału. Co do wywożenia obornika na pola wyjaśniał, że każdy większy rolnik powinien mieć plan nawożenia zatwierdzany w urzędzie gminy i w inspekcji ochrony środowiska. - I tego powinien przestrzegać - czyli dawek tego nawozu i terminu, kiedy go wywozi na pole. Mamy coraz więcej sygnałów, o których pani mówi, ale jako starostwo nie mamy możliwości, aby sprawy regulować. Niestety, na terenach wiejskich jest to problem. Kiedyś mieszkali tam sami gospodarze i nikomu to nie przeszkadzało, bo każdy trzymał zwierzęta, natomiast w tej chwili, nie tylko rolnicy mieszkają i jest coraz więcej zakładów, które mają dużą obsadę zwierząt – przyznał.
Jedyne prawne możliwości
Mieszkańcom również nie bardzo może pomóc powiatowy inspektorat weterynarii, choć dowiedzieliśmy się, że nie jest to pierwsza sprawa zgłaszana do tej instytucji – jest ich coraz więcej. Mieszkańcy powiatu wysyłają wnioski do jednostki, jednak jedyną rzeczą, jaką inspektorat weterynarii może zrobić, to przeprowadzić na wniosek konkretnych podmiotów kontrole dobrostanu zwierząt. Możliwości pomocy mieszkańcom szukaliśmy także w Wojewódzkim Inspektoracie Ochrony Środowiska w Poznaniu, delegatura w Lesznie. – Jeśli chodzi o zapach nie ma na dzisiaj nie ma ustawy zapachowej, więc pozostaje droga cywilno – prawna. Ewentualnie burmistrz wójt gminy może osobie fizycznej nakazać ograniczenie tej uciążliwości, a jeżeli to jest przedsiębiorstwo, wtedy starosta. To są na dzisiaj jedyne prawne możliwości – przyznał kierownik Jacek Matuszewski. Co mają więc zrobić mieszkańcy ze Skoraszewic? – Niestety, na zapach jeszcze nikt nic nie wymyślił. Takie sytuacje są uciążliwe dla ludzi, którzy żyją w takim środowisku. Przyznaję im rację, ale niestety środków prawnych nie ma. Są te ogólne przepisy w przypadku osób fizycznych dla wójta i w przypadku przedsiębiorców dla starosty. Z tego, co wiem samorządy niechętnie z nich korzystają, bo trzeba przeprowadzić postępowanie wobec lokalnych przedsiębiorców, bądź lokalnych wyborców - zauważył.
Kierownik potwierdził, że jeśli na pola wylewana jest gnojowica, generalnie nie ma zakazu takiego jej wykorzystywania. – Jest to zgodne z prawem. Warunek jest tylko taki, że trzeba to robić w określonych terminach i natychmiast przykryć glebą. To już trzeba zaobserwować – sugerował kierownik. W tym roku delegatura miała już interwencję w tej sprawie właśnie ze Skoraszewic. – Zarządzenie otrzymali, ale jeżeli mieszkańcy dalej uważają, że coś jest nie tak, to ewentualnie mogą do nas informacje czy wniosek w sprawie nieprawidłowości przysłać. Tylko niech mają na uwadze, że ich też te przepisy dotyczą – podkreślił. Mieszkańcy Skoraszewic, jeśli uciążliwości są takie, jak opisali, muszą więc raczej wziąć sprawę w swoje ręce. Zbierać informacje, monitować, zgłaszać swoje uwagi, zabiegać o swoje racje począwszy od urzędu gminy, poprzez starostwo i inspektorat środowiska. Są w powiecie społeczności z innych wsi, które zmagały się z podobnym problemem, nie poddawały się, składały petycje i wymusiły na właścicielach świniarni takie warunki, dzięki którym w ich miejscowości już tak nie śmierdzi.