Berneńczyka trzeba było uśpić. Wszycy w rodzinie płakali
Na portalu społecznościowym sołectwa Stężyca pojawił się post, z którego wynika, że mieszkańcy poważnie zastanawiają się, czy ktoś truje psy w ich wsi. Czy mają podstawy, by tak twierdzić? Udało nam się ustalić, że jeden z czworonogów – rasowy berneński pies pasterski, zachorował jeszcze w lipcu.
Nasza Frajda była osowiała, straciła apetyt, dostała biegunki. Pojechaliśmy do weterynarza, który zrobił wszystkie badania. Wykluczono choroby odkleszczowe, pasożytnicze. Lekarz zasugerował, że może Frajda się zatruła, zjadła jakiś środek lub coś zatrutego. Jeśli tak było, to na pewno nie doszło do tego na terenie naszej posesji. Nie było opcji. Nie wysypywaliśmy trucizny, deratyzacja też nie wchodziła w grę. Z kolei drugi pies, którego mamy był w bardzo dobrej formie – mówi jedna z właścicielek psa, który już nie żyje.
Przyznaje, że kolejnym krokiem miały być badania biochemiczne, na które już nie było czasu, chociaż pozostałe wykonane wcześniej nie pozostawiały wątpliwości - zwierzak zachorował przez zatrucie.
Pies miał silną anemię, musieliśmy szybko podjąć decyzję o leczeniu. Frajda dostała kroplówkę, leki ze sterydami. Czuła się lepiej, ale tylko przez kilka dni, a kiedy sterydy przestały działać, wracała do poprzedniego stanu. Miała bardzo uszkodzoną wątrobę, wracaliśmy do leczenia sterydami, żeby wątroba mogła się zregenerować. Oprócz leków, dostawała specjalną karmę dla psów z chorą wątrobą. Potrzeba było czasu. Ale nasz pies po paru tygodniach przestał reagować nawet na sterydy. Byliśmy w sumie u czterech weterynarzy i każdy z nich zasugerował zatrucie – uzupełnia mieszkanka Stężycy.
Zapewnia, że lekarz weterynarii wykluczył wirusowe zapalenie wątroby czy inne tego rodzaju choroby. Poza tym pies był szczepiony.
Po pierwszym roku życia psy nie są już wrażliwe na choroby wirusowe (...). Poza tym zwierzęta są odporne na nie dzięki szczepionkom. Niemożliwe też, by była to nosówka. Objawy w tym przypadku są tak dramatyczne, że wymarłyby psy z połowy gospodarstw w wiosce. Klasycznych wirusówek tutaj bym nie upatrywała - wyjaśnia sytuację Ewelina Marecka, lekarz weterynarii w Pępowie.
Właścicielka zwierzaka wskazuje, że po miesiącu jego stan bardzo się pogorszył – mimo lekarstw i środków przeciwbólowych, jakie mu podawano, zdrowie się nie poprawiło. Kiedy specjaliści orzekli, że nie ma szans, by pies wydobrzał, właściciele postanowili skrócić cierpienie pupila, podejmując decyzję o eutanazji.
U innego gospodarza padły dwa psy
Nie był to jedyny przypadek w Stężycy. U innego z gospodarzy padły dwa psy, z podobnymi objawami, jakie zanotowano u berneńczyka: ogólne osłabienie, gorączka, osowiałość, utrata apetytu, ślinotok, biegunka – dodatkowo stwierdzono krew w kale i moczu, pojawiły się wymioty z krwią.
To były młode, 10-miesięczne mieszańce, matka labrador. Piękne – czarne z białymi krawatami. Kochane, przywiozłem je od kogoś, kto chciał się ich pozbyć. Trzymaliśmy je na podwórzu, tu się bawiły, nie wychodziły poza ogrodzenie gospodarstwa. Wszystko jest bardzo szczelne, nie było możliwości, żeby psy zjadły coś na polu czy łące, żeby zatruły się środkami do nawożenia upraw stosowanymi przez rolników. Weterynarza wzywałem kilka razy. Niemal natychmiast stwierdził ewidentnie silne zatrucie toksynami. Nasze psy zachorowały w odstępach kilku dni, z takimi samymi objawami, odeszły bardzo szybko – opowiada inny gospodarz ze Stężycy.
Potwierdza, że śmierć zwierzaków nastąpiła w męczarniach. Przeżył trzeci pies, trzymany na łańcuchu.
Ktoś podrzuca zatrute pożywienie?
Do incydentu z prawdopodobnym zatruciem psów doszło przynajmniej na terenie trzech posesji w Stężycy. Sołtys oraz poszkodowani właściciele czworonogów proszą mieszkańców o baczne obserwowanie posesji „czy ktoś podejrzany nie kręci się dookoła (może przerzucić truciznę dodaną do jedzenia np. bułkę)”.
Skąd u właścicieli psów ze Stężycy podejrzenia, że ktoś może zatruwać zwierzęta?
Z informacji, jakie podają nasi rozmówcy wynika, że jeszcze w lipcu, kiedy zachorował berneńczyk, jedna z mieszkanek pewnego dnia rano zauważyła przed bramą pozostawione kości, które pozbierała i wyrzuciła. Po kilku tygodniach znalazła podrzucony kawałek boczku. Na wjeździe do innej posesji, po drugiej stronie drogi, znaleziono bułkę. Mieszkańcy mają swoje podejrzenia, „ale za rękę nikogo nie złapano".
- Być może komuś naprawdę zależy, by pozbyć się psów. Tylko dlaczego? Można przyczynę ich śmierci zrzucić na inne wałęsające się zwierzęta, dzikie koty, które roznoszą choroby. Ale żeby w jednej miejscowości, z takimi samymi objawami, w tak krótkim czasie, psy umierały? – zastanawia się właścicielka uśpionego berneńczyka. – Po odejściu Frajdy wszystkim w rodzinie było przykro, kupiliśmy nowego psa, to jest szczeniak. Ale obawiam się, czy ktoś znowu czegoś nam nie podrzuci – dodaje.
Mieszkanka Stężycy poważnie myśli o założeniu monitoringu na swojej posesji.
Warto powiadomić policję, inaczej rzekomy sprawca poczuje się bezkarny
Właściciele psów ze Stężycy w tym przypadku mogą liczyć na pomoc dzielnicowego funkcjonariusza, którym jest starszy aspirant Marcin Szafraniak z KPP w Gostyniu. Proceder, o którym mówią właściciele psów można uznać za znęcanie się nad zwierzętami i warto zgłosić to na policję, dzwoniąc pod numer telefonu: tel. 47 77 25 241, tel. kom. 786-936-238 lub drogą elektroniczną pod adresem e-mail: dzielnicowy.gostyn6@po.policja.gov.pl.
Do dziś nie zostaliśmy zawiadomieni o otruciu zwierząt na terenie Stężycy. Przez znęcanie się nad zwierzętami należy rozumieć między innymi zadawanie albo świadome dopuszczanie do zadawania bólu lub cierpień, a w szczególności: umyślne zranienie lub okaleczenie. Zgodnie z Ustawą o ochronie zwierząt za znęcanie się m.in. w opisany sposób grozi do 3 lat pozbawienia wolności - wyjaśnia podkom. Monika Curyk, oficer prasowa KPP w Gostyniu.
Policjantka podkreśla, że poszkodowani powinni pamiętać, iż brak reakcji na popełnione przestępstwo jest odczytywany jako przyzwolenie do działania i budzi poczucie bezkarności.
[AKTUALIZACJA 18 września, godz. 18.30]
Mieszkańcy Stężycy, którym padły psy, przekazali informację z ostatniej chwili.
- Postnowiliśmy powiadomić policję. Byliśmy już w tej sprawie na komendzie w Gostyniu, zgłosiliśmy problem - oświadczyli.
Gostyńska policja póki co ma problem n auwadze, analizuje okoliczności zdarzenia.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.