reklama

Robert wlaczy z guzem mózgu

Opublikowano:
Autor:

Robert wlaczy z guzem mózgu - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

- Kiedy syn zaczął wymiotować, pojechaliśmy z nim do przychodni w Borku. Wcześniej skarżył się na bóle głowy, ale kiedy przyszły wymioty, pomyśleliśmy, że to grypa żołądkowa - opowiada Bogdan Smektała, ojciec 11-letniego chłopca z Jeżewa. Diagnoza, podana na podstawie tomografii głowy, była szokująca. Guz mózgu. Spory guz. Objawy choroby były mało widoczne. Robert chodził do szkoły podstawowej w Borku, do IV klasy. W Wielkopolsce zimowe ferie zaczęły się w tym roku najwcześniej. Wtedy Robert przyznał, że od pewnego czasu boli go głowa. I to coraz mocniej. Miał też zaburzenia równowagi. - Był jednym z największych chłopaków w klasie, trochę otyłych. Myśleliśmy, że ta otyłość ma wpływ na to, jak chłopiec chodzi. Ale pod koniec ferii zaczął wymiotować - opowiada tata Roberta. Przekonani, że to grypa żołądkowa, rodzice zwieźli chłopca do lekarza, przyjmującego w Borku w przychodni. Kiedy lekarz wysłuchał, jak się Robert ostatnio czuje, skierował go na prześwietlenie tomograficzne głowy do Gostynia. - Kiedy lekarze zameldowali, co wykryli u naszego syna, to był szok. Żona zemdlała - mówi pan Bogdan. Natychmiast karetka pogotowia odwiozła Roberta do Poznania do kliniki, przy ul. Szpitalnej. Towarzyszył mu tata. - Szybko zdaliśmy sobie z żoną sprawę, że to złe samopoczucie naszego chłopca, to były objawy nowotworu - dodaje ojciec jedenastolatka. W Poznaniu zaczęła się wspólna walka. O zdrowie i dalsze życie chłopca, u którego stwierdzono rdzeniaka. To nowotwór inwazyjny móżdżku, z IV stopniem złośliwości. Guz miał prawie 5 cm średnicy.

Podczas spotkania z neurochirurgiem Krzysztofem Jarmuszem, rodzice chłopca z Jeżewa otrzymali „zimny prysznic”. - „Co z państwa za rodzice, że tak długo czekaliście i pozwoliliście na to, aby taki duży guz w głowie dziecka wyrósł?” - tak nas, zestresowanych, zaskoczył. A ja odpowiedziałem, że gdyby to ode mnie zależało, to byłbym już dawno u niego, gdyby guz był wielkości łepka od szpilki - wspomina pan Bogdan. Lekarze natychmiast zdecydowali o operacji. Uprzedzili rodzinę, że nie będą Robertowi wycinać całego guza, gdyż wyrósł on w takim miejscu, że jego zupełne usunięcie mogłoby uszkodzić ważne nerwy. - Operacja trwała, a ja czekałem cierpliwie, z bagażem. Żona była w domu, musiała zająć się młodszym synem. Kiedy po 8 godzinach wyszedł lekarz i oświadczył, że operacja się powiodła i nie było żadnych komplikacji, mogłem za telefon chwycić i zadzwonić do najbliższych, że wszystko w porządku. Ulżyło mi wtedy - przyznaje Bogdan Smektała. W głowie Roberta pozostawiono resztki guza wielkości 1,8 mm. Lekarze uznali, że dalej będą usuwać nowotwór przez naświetlanie i chemioterapię. Po operacji chłopiec ma też niewładną lewą nogę. Rodzina chorego była na to przygotowana. Uprzedzano, że coś takiego może się zdarzyć. W marcu wydano mu orzeczenie o niepełnosprawności.

Więcej w bieżącym wydaniu „Życia”

(AgFa)

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE