Mimo, że od wybuchu reaktora jądrowego w Czarnobylu minęło już ponad trzydzieści sześć lat, nadal można znaleźć tam miejsca o dosyć silnym poziomie napromieniowania. Wprawdzie chodzenie po wyznaczonych ścieżkach nie jest już tak niebezpieczne jak kiedyś, to lokalne służby i przewodnicy dobrze wiedzą, w których miejscach licznik geigera zaczyna wariować. Do momentu wybuchu wojny rosyjsko-ukraińskiej zona, czyli teren w odległości mniej więcej 30 kilometrów od elektrowni, był ściśle strzeżonym miejscem. Napaść Rosji na Ukrainę z pewnością ograniczy ruch turystyczny w tym miejscu i nie wiadomo, kiedy na nowo będzie można tam zawitać. W galerii przedstawione są zdjęcia wykonane na dosłownie kilka tygodni od wybuchu wojny.
Czarnobyl - atrakcja turystyczna inna niż wszystkie
Zwiedzanie zony przez zagranicznych turystów jeszcze do niedawna było możliwe, jednak pod wieloma warunkami. Trzeba było między innymi przy każdej kontroli legitymować się paszportem oraz odwiedzać wyłącznie te miejsca, które były wskazane przez przewodnika. Nawet fotografowanie nie wszędzie było dozwolone. Oczywiście znajdują się śmiałkowie, którzy chcą dostać się do zony na własną rękę, poza wszelkim nadzorem. Nawet przewodnicy po Czarnobylu mówią, że czasami się im to udaje. Trzeba jednak pamiętać, że swobodne wkraczanie tam było niebezpiecznie nie tylko z powodu promieniowania, ale także wszędobylskiej obecności wojska pilnującego tego terenu.Jeśli już o radioaktywności mowa, to przy okazji powrotu z wycieczki przechodzi się jeszcze dodatkowe kontrole, które sprawdzają stan naszego napromieniowania, a przed wyruszeniem do Czarnobyla wypożycza się za dodatkową opłatą swój własny licznik geigera. Większość turystów słusznie uważa go wyłącznie za swego rodzaju gadżet, ale zarazem ciekawy, bo pozwala określić w których miejscach promieniowanie jest największe. Poruszając się po wytyczonych szlakach trudno znaleźć teren, w którym licznik geigera zacznie wydawać chakterystyczne, "klikające" dźwięki. Gdy w latach 80. mieszkańcy opuścili już najbardziej skażony obszar, wojsko, aby usunąć promieniotwórcze cząstki, każdy budynek od zewnątrz i wewnątrz oblewali hektolitrami wody. Przewodnicy po okolicy wiedzą, gdzie w ziemię wsiąkło najwięcej radioaktywności i tam przykładając licznik rzeczywiście wartości szły ostro w górę.
Klasyczna wycieczka na trzydziestokilometrowy teren zony (bez nocowania w jej okolicy) najczęściej obejmuje wieś widmo Zalissya, miasto Czarnobyl, tajną bazę wojskową z radarem Duga-1, opuszczoną szkołę w miejscowości Kopachi, oraz miasto Prypeć, gdzie mieściła się Czarnobylska elektrownia jądrowa. Tam, poza samym miastem, można z dosyć bliskiej odległości zobaczyć stalową powłokę ochronną nad reaktorem nr 4, czyli tym, który wybuchł w 1986 roku.
Katastrofa w Czarnobylu uniemożliwiła świętowanie
W mieście Prypeć na północy Ukrainy wesołe miasteczko miało zostać oficjalnie otwarte na Święto Pracy 1 maja 1986 roku. Katastrofa w czarnobylskiej elektrowni jądrowej pokrzyżowała jednak te plany i zamiast świętowania, mieszkańców czekała przymusowa ewakuacja. Obecnie miasto jest całkowicie wymarłe, w dużej części pochłonięte przez las i okoliczną przyrodę. Trzeba przyznać, że robi to ogromne wrażenie, szczególnie jak przechadza się po całkowicie zadrzewionym stadionie, czy w okolicy opuszczonych bloków mieszkalnych. Po latach niektóre starsze osoby, które niegdyś tutaj mieszkały, postanowiły nielegalnie wrócić w rodzinne strony i zamieszkać w na wpół zniszczonych domach w sąsiednich wsiach. Podobno chętnie przyjmują wszystko, co turyści im przekazują, a w szczególności jedzenie. W miarę normalne życie toczy się zaś w okolicznym Czarnobylu, gdzie działa poczta, sklep i przychodnia zdrowia. Zwykłe wycieczki przez Czarnobyl praktycznie tylko przejeżdżają z dosłownie dwoma krótkimi postojami, ale nawet przy takich okazjach widać w mieście mieszkańców zajmujących się swoim zwykłym życiem, jakby katastrofa nigdy się nie wydarzyła.
Ściśle tajna baza wojskowa z "telewizyjnym nadajnikiem"
W bliskiej odległości od Prypeci i Czarnobyla znajduje się niegdyś pilnie strzeżona baza wojskowa, na której terenie postawiono olbrzymi radar Duga, zwany także „Okiem Moskwy". Konstrukcja miała dla wojska radzieckiego tak istotne znaczenie strategiczne, że nawet miejscowi nie mieli wiedzieć o istnieniu radaru jak i samej bazy. Rozpuszczano w okolicy informacje, że głęboko w lesie znajduje się obóz letni dla dzieci, a żeby jeszcze bardziej zamydlić ludziom oczy, żołnierze radzieccy wybudowali na drodze do bazy dwa przystanki autobusowe z wizerunkami postaci z bajek. Mieszkańcy Prypeci i tak wiedzieli swoje, ponieważ z najwyższych pięter ich bloków było widać około 150-metrową, gigantyczną antenę. Władze potem tłumaczyły się, że to... nadajnik telewizyjny.
Rosjanie i kontrolowanie pogody...
Radar miał za zadanie ostrzegać ZSRR przed możliwym atakiem rakietowym ze strony USA. Jego działanie trudno jednak nazwać niezauważalnym, ponieważ charakterystyczne zakłócenia było słychać w prawie całej Europie. W pewnym momencie Amerykanie wysłali do władz radzieckich oficjalne pismo, żeby zaprzestali używać radaru, o którym oni sami dawno wiedzą, bo powoduje on straszne utrudnienia w chociażby cywilnych lotach samolotów. Władze radzieckie w odpowiedzi stwierdziły, że nie mają pojęcia o czym Amerykanie mówią, a zakłócenia to nie ich sprawka. Gdy władze USA przesłały w kolejnym liście zdjęcie satelitarne na którym jak na dłoni było widać całą instalację, ZSRR odparł, że to aparatura do kontroli pogody, a nie żaden radar...
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.