Jeszcze kilka miesięcy temu miała nadzieję, chociaż niewielką... Aneta liczyła na to, że być może, po kolejnej operacji kręgosłupa, wróci jej czucie w nogach.
- Tymczasem po konsultacjach u specjalisty w Zakopanem, okazało się, że skoro nie mam czucia w nogach i w zwieraczach, to sama operacja kręgosłupa, wstawienie śrub, usztywnienie, niewiele pomoże. Czucie na pewno nie wróci... - opowiada Aneta Gronowicz, która cierpi na achondroplazję - urodziła się z karłowatością przysadkową.
Dla 45-letniej kobiety, mężatki wieść o tym, że żadna operacja nie wróci jej czucia w nogach... była ogromnym ciosem.
- Płakałam jak dziecko, bo zabrano mi ostatnią nadzieję. Lekarz powiedział, że teraz potrzebuję ciągłej, specjalistycznej rehabilitacji, żeby mięśnie pracowały, żeby spastyka się nie pogłębiała. To teraz najważniejsze. Bez rehabilitacji mięśnie osłabną, a wtedy już nie wstanę z łóżka - wyjaśnia.
Aneta jest osobą niskiego wzrostu i porusza się na wózku inwalidzkim. Obecnie mieszka w małej miejscowości Granecznik, koło Kościana, gdzie przeprowadziła się wraz z mężem. Pochodzi z gminy Gostyń, a konkretnie z podgostyńskiej Goli. Od nieudanej operacji kręgosłupa minęły już ponad 3 lata. Kobiecie coraz bardziej daje się we znaki narastający niedowład nóg. W jej przypadku rehabilitacja jest niezbędna.
Konieczne są kolejne turnusy rehabilitacyjne, na które brakuje jej pieniędzy. Aneta jest podopieczną Fundacji Siepomaga. Długo zastanawiała się, czy założyć zbiórkę.
- Cały czas walczę i szukam rozwiązania w Polsce. Miałam zaplanowanych 6 turnusów rehabilitacyjnych na 2022 rok, żeby wzmacniać mięśnie, bo moje małe nóżki nie chcą iść, ale sama nie dam rady za nie zapłacić. Dlatego proszę o wsparcie - cztamy na koncie Anety Gronowicz.
Wystarczy mała wpłata na konto www.siepomaga.pl/aneta-gronowicz .KLIK
Obecnie, co widać na stronie zbiórki, na koncie jest blisko 10 tys. złotych. Celem jest zebranie minimum 40 tys. zł. Na rzecz Anety Gronowicz prowadzone są także licytacje na portalu społecznościowym, na fanpage’u "Mały Wielki Człowiek".
Historia Anety pod obrazkiem
Historia Anety
Wytykanie palcami, złośliwe komentarze - to dorośli na ulicach Gostynia
Aneta Gronowicz ma 120 cm wzrostu, ponieważ urodziła się z karłowatością przysadkową. To choroba endokrynologiczna związana z zahamowaniem wydzielania hormonu wzrostu (somatotropiny, GH) lub jego nieprawidłowym działaniem. Od dziecka dzielnie stawiała czoła niepełnosprawności, czym udowodniła, że mały człowiek może robić wielkie rzeczy. Przez to, że jest „inna”, nie miała życia usłanego różami, polało się wiele łez. Często płakała w ukryciu, by rodzicie nie widzieli, jak cierpi.Mimo wszystko na czasy wczesnego dzieciństwa nie narzeka. Te lata były trudne, ale beztroskie, chodziła do szkoły, jak jej rówieśnicy. Nie przeszkadzało nikomu, że jest niższego wzrostu.
- Oni nie wytykali mnie palcami, może dlatego, że znaliśmy się, mieszkaliśmy w tej samej miejscowości i przyzwyczaili się do mnie. Pamiętam za to głupie docinki, złośliwe uwagi od dorosłych, kiedy znalazłam się w mieście, chociażby na zakupach. To bardziej bolało - opowiada Aneta.
Zapamiętała komentarze: „patrz karzełek idzie!” czy „gdzie ten liliput się tu pałęta?”. Bywało tak, że chowano przed nią dzieci. Aneta próbowała się tym nie przejmować, starała się o takich sytuacjach szybko zapominać. Nie skarżyła się mamie, żeby nie robić jej przykrości.
- Za to wieczorem wiele razy wypłakiwałam się w poduszkę - przyznaje.
Początkowo prosiła: „mamo, zabierz mnie stąd”.
Pomimo choroby, odziedziczonej gdzieś w genach po przodkach ze strony ojca, bardzo chciała żyć jak zdrowy człowiek. Ukończyła szkołę podstawową, a następnie liceum ekonomiczne we Wrocławiu.
- Po ukończeniu średniej szkoły byłam już całkowicie inną osobą. Wybrałam liceum ekonomiczne, gdyż miało internat dla osób niepełnosprawnych fizycznie z całej Polski. Tam się przekonałam, że nie jestem sama, że są różne stopnie i rodzaje niepełnosprawności. Zobaczyłam, że są ludzie mali, krzywi, bez nóg, rąk. Mimo że jestem mała, czułam się tam zdrowa. Początkowo prosiłam: „mamo, zabierz mnie stąd”. Później tak się przyzwyczaiłam, że nie chciałam wracać. Ale musiałam. Teraz, gdyby było mnie stać, natychmiast wróciłabym do Wrocławia - wspomina z sentymentem.
Niepełnosprawność nie przeszkodziła Anecie w podjęciu pracy zawodowej - najpierw w zakładzie budowlanym, później w gospodarstwie rolnym. Wszystko po to, by pokazać całemu światu, że choroba nie odebrała jej normalnego życia.
- Na szczęście nigdy ze względu na swój wzrost nie byłam dyskryminowana - podkresla Aneta.
Sportowe życie dziś niemile widziane
Jako młoda dziewczyna miała w sobie ogromną chęć pokazania całemu światu, że mały człowiek wiele potrafi. Zaczęła uprawiać trójbój siłowy, podnoszenie ciężarów. Pierwsze sukcesy zaczęła osiągać po kilku miesiącach treningów. Nie ukrywa - kibice, medale, gratulacje - to było przyjemne.
- Pojechałam na mistrzostwa Polski w trójboju i wróciłam ze srebrnym medalem. Kiedy na pierwszych zawodach zobaczyła mnie moja potencjalna rywalka, powiedziała: „nie mam z nią szans”. Wygrała minimalnie, choć ja startowałam po raz pierwszy - mówi Aneta.
Dziś nie lubi jednak wspominać tamtych czasów. Im bardziej choroba postępuje, tym trudniej Anecie wracać myślami do sportowego etapu życia.
- Kiedy widzę, jak choroba postępuje, kiedy wiem, że muszę opróżnić cewnik, nie chcę o tym rozmawiać. Czuję żal, rozgoryczenie. Od lekarzy słyszę, że treningi bezpośredniego wpływu na obecną sytuację nie miały, ale przyspieszyły postępowanie choroby. Byłam młoda, liczyły się inne priorytety, chciałam spróbować i udowodnić „małe może być wielkie”. Miałam 23 - 26 lat - usprawiedliwia się Aneta.
Niestety, organizm dziewczyny po intensywnych treningach szybko odmówił posłuszeństwa. Ćwiczenia prawdopodobnie przyspieszyły proces nakładania się kręgów – jeden na drugi, tworzyły się przepukliny kręgosłupa. Konieczna była operacja.
- Chodziło o to, by je usunąć, rozciągnąć, odciążyć rdzeń kręgowy. Prowadzący mnie neurochirurg z Leszna powtarzał, że mam chodzić jak najdłużej samodzielnie: „krzywo, ale na własnych nogach”.
Kręgosłup był coraz słabszy, nogi jak z waty… Aneta podjęła walkę. Lekarz za lekarzem, wizyta za wizytą. Rehabilitacja stała się codziennością…
Mężczyzna jej życia
W 2006 r. poznała Pawła, z którym rok później stanęła na ślubnym kobiercu.
- Z mężem poznaliśmy się przez szwagra. Choroba już postępowała, ale jeszcze chodziłam samodzielnie. Paweł wiedział, co go czeka, że mogę coraz bardziej potrzebować pomocy. Uświadamiała mu to jego mama, prosząc by dobrze się zastanowił przed podjęciem najważniejszej w życiu decyzji. Jednak został ze mną. Znaleźć faceta, który pokocha cię taką, jaką jesteś - bezcenne - mówi ze wzruszeniem Aneta.
Rok po ślubie przeprowadzili się do podkościańskiej miejscowości, gdzie mieszkają do dziś.
Ogromne cierpienie i ból nóg
Mijały dni, lata, u Anety pozostała ogromna chęć do życia. Jednak każdy ruch nogami powodował ogromne cierpienie, które z czasem stało się nie do zniesienia. Kobieta zdecydowała się na odwlekaną przez kilka lat operację. W listopadzie 2014 r. przeszła zabieg chirurgiczny kręgosłupa na odcinku L-S. Na salę operacyjną wjechała z wielką nadzieją, że za kilka godzin jej katorga się skończy. Ze szpitala wyszła w gorsecie. Ciężko było, ale dzięki rehabilitacji, podczas której między innymi od nowa uczyła się chodzić z balkonikiem, po pół roku mogła pójść do pracy, chociaż wciąż musiała podpierać się kijkami. Pełnej sprawności nie odzyskała, z czasem okazało się, że bez kijków nie może już nawet samodzielnie stać.
- Co ja bym zrobiła bez męża… Pomaga mi we wszystkim, nawet przy korzystaniu z toalety, czy kąpieli. Sama po prostu nie dam rady - mówi Aneta.
W 2019 r. przeszła kolejną operację. Aneta nie miała zamiaru leżeć w szpitalu dwa lub trzy tygodnie, dlatego pomocy szukała w Bydgoszczy, w szpitalu gdzie poskładano legendarnego Goloba. Nie doczekała się terminu, dlatego zdecydowała się na zabieg w prywatnej klinice w Poznaniu. Tam powiedzieli, że bezinwazyjnie i bezpiecznie jej pomogą. Koszt – 20 tysięcy złotych. Wtedy schowała wstyd do kieszeni i po raz pierwszy prosiła o pomoc, zgłaszając się do Fundacji Siepomaga.
- Operacja bezinwazyjną metodą, endoskopową – w informacjach przeczytałam, że następnego dnia pacjenci do domu wychodzą. Pasowało mi to - tylko mała rana na ciele. Myślałam, że nie będzie tak intensywnego bólu. Ludzie po miesiącu albo po trzech idą do pracy – tak wyczytałam z komentarzy pacjentów. Pomyślałam, że nawet gdybym miała po półrocznej przerwie wrócić do pracy, też byłoby dobrze. Dzięki dobrym ludziom w ciągu 3 miesięcy udało się zebrać pieniądze - opowiada Aneta.
Operacja przebiegła pomyślnie – tak można by przypuszczać.
- Następnego dnia w szpitalu kazali mi wstać – a ja bum, na kolana. I koniec, nic nie ma. Żadnego czucia w nogach. Momentalnie założono mi papmpersa – nie mogłam przecież wstać, nie byłam w stanie dojść do ubikacji - opowiada Aneta.
Wypuszczono ją do domu. Czucia w nogach nie odzyskała, w zwieraczach również. Pół roku lekarz wypisywał chorobowe, Aneta z mężem próbowali dowiadywać się, co się stało.
- Usłyszałam: „potrzeba czasu, rehabilitacja zrobi swoje” – a ja niemal zaraz po operacji uczęszczałam na zajęcia rehabilitacyjne – przeważnie prywatnie. I nic się nie działo, żadnej poprawy nie zauważyłam. Lekarze ciągle powtarzali: „chcesz chodzić? Chcesz wstać z wózka? To walcz i ćwicz!” - wspomina Aneta.
Wiedziała, że tylko intensywna rehabilitacja jest w stanie pomóc. Jednak coraz częściej się moczyła, nie nadążyła do ubikacji, kiedy czołgała się po kolonach. Musiała przyzwyczaić się do pieluch. Obecnie funkcjonuje z cewnikiem.
- Nie trzymam moczu, nie mam czucia w cewce moczowej. Kiedy korzystałam z pieluch doszło do tego, że nie wypróżniałam się do końca. W efekcie, w sierpniu znaleźliśmy się na SOR, prawie straciłam wzrok, tak duże okazało się zakażenie organizmu. Cierpię też na niewydolność nerek - opowiada Aneta.
Po operacji w szpitalu św. Wojciecha w Poznaniu zamiast do poprawy doszło do regresu. Stan Anety tylko się pogorszył. Do tego przyszła pandemia - bardzo trudny czas. Obostrzenia i reżimy sanitarne sprawiły, że osoby, które wymagają stałej rehabilitacj nagle zostały bez pomocy. Pani Aneta nie poddawała się i ćwiczyła codziennie z mężem, ale to nie to samo, co praca z fachowcem. W 2020r., po zniesieniu obostrzeń, wzięła udział w turnusie rehabilitacyjnym w Złotowie. Wróciła bardzo zadowolona. Odżyła. Turnus bardzo ją wzmocnił.
- Poświęcono mi wiele czasu, to była intensywna praca. Otrzymałam wspaniałe i fachowe wspiarcie. Specjaliści trenowali ze mną intensywnie i mądrze. Wróciłam silniejsza, sprawniejsza, lżejsza - wspomina Aneta.
W Złotowie ćwiczyła m.in. na rowerku biegowym. To fantastyczny sprzęt. Ma siodełko, czyli odciążała ręce, jednocześnie bardzo intensywnie pracując nogami. Trenowała na nim w ośrodku, a później w domu, pożyczając rowerek za 300 złotych miesięcznie.
Czucie w nogach nie wróciło, a Aneta Gronowicz chce być choć trochę samodzielna
Odkąd usiadła na wózku, nóg wciąż nie czuje... Swoje codzienne życie musiała przeorganizować. W mieszkaniu pojawiły się urządzenia pomocnicze - na przykład podnośnik przy wannie. Dlatego nie ma wyjścia i raz jeszcze ośmieliła się prosić o pomoc.
- Cały czas muszę ćwiczyć mięśnie, niezbędne są masaże i innego rodzaju rehabilitacyjne zabiegi. Chodzi o spowolnienie spastyczności mięśni, żebym chociaż od pasa w górę funkcjonowała normalnie. Najbardziej pracują teraz moje ręce, wspieram się na nich przy poruszaniu się, przy wykonywaniu codziennych czynności. Jednak nie zrobię wokół siebie niczego bez wózka i bez pomocy męża. Tak bardzo chciałabym go odciążyć - wyznaje Aneta.
Za kilka dni będzie obchodziła 45 urodziny. O czym marzy?
- O odrobinie samodzielności w poruszaniu się - żeby wstać z wózka inwalidzkiego i iść - mówi. - Nie wierzę, że to marzenie się spełni. Mam tylko takie życzenie, byśmy sobie z mężem jakoś poradzili z moją chorobą. Powoli przyzwyczajamy się do tego, że rehabilitacja i wózek inwalidzki pozostaną z nami na zawsze - dodaje.
Choroba postępuje, ze zdrowiem Anety jest tylko gorzej. Oboje z mężem wiedzą, że wózka inwalidzkiego uniknąć się nie da.
- Co się stało podczas ostatniej operacji? Próbujemy ustalić, co takiego zrobili lekarze, że straciłam czucie w nogach. Czy uszkodzono rdzeń kręgowy? By to wyjaśnić, zdecydowaliśmy się na pomoc prawnika, sprawa trafiła do prokuratury. Prawdopodobnie wszystko zakończy się w sądzie - mówi Aneta.
Mimo niskiego wzrostu, Aneta kiedyś biegała, skakała, cieszyła się życiem, a teraz jest zależna od drugiej osoby i potrzebuje ciągłej pomocy. Nie jest łatwo, raczej nie wróci już do pracy.
- Chcę być jak najbardziej samodzielna i choć trochę zapomnieć o bólu. Intensywna rehabilitacja to jedyna droga dla mnie. Proszę, nie przechodźcie obok mojej prośby obojętnie - zwraca się Aneta do osób z dobrym sercem.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.