Do wyjazdu z kraju Alinę, 24-letnią Ukrainkę namawiał mąż. Mieszkają w Słowiańsku (Slavensku) - to ukraińskie miasto, które zamieszkuje ponad 100 tys. ludzi, położone jest na wschodzie kraju, w obwodzie donieckim. Mieszkańcy pamiętają konflikt zbrojny z 2014 roku pomiędzy prorosyjskimi separatystami ze wschodu Ukrainy oraz wspierającą ich Federacją Rosyjską a siłami wiernymi legalnym władzom Ukrainy. Od tego czasu sytuacja jest tam niestabilna, a mimo tego - jak przyznaje Alina - nie spodziewali się kolejnej wojny.
Ukrainka z mężem mieszkała w domu wielorodzinnym. Oczekiwali dziecka, kobieta była w 8 miesiącu ciąży. Wiedziała, że za kilka tygodni na świat przyjdzie maleństwo. Tymczasem coraz głośniej mówiło się o bitwie o Słowiańsk. Sytuacja stawała się niebezpieczna, często w rodzinie zastanawiano się nad ucieczką przed wojennym koszmarem.
Zamknięcie porodówki to był kluczowy moment
W mieście, gdzie mieszka Alina kilka tygodni po najeździe armii rosyjskiej na Ukrainę, zamknięto porodówkę. To był kluczowy moment. Kiedy mąż Aliny się o tym dowiedział, zaczął naciskać, żeby wyjechały ze Słowiańska. Zapadła trudna, ale odważna decyzja. Uzgodniono, że w ciężkiej, stresującej podróży na zachód Alinie będzie towarzyszyła mama Olena, która ma 42 lata. Młoda kobieta spakowała walizkę, do której zabrała jedno ubranie dla siebie na zmianę. Pozostałe miejsce zajęły małe ubranka i najpotrzebniejsze rzeczy dla dziecka - pieluchy, środki higieniczne.
- Nie wiedziałam czego się podziewać w Polsce, co mnie czeka za granicą. Jechałam w nieznane, z nienarodzonym dzieckiem. Był strach, stres, ale najgorsza ta niepewność - opowiada dziś Alina
Trudna droga Ukrainek na Świętą Górę
Kobiety nie od razu dotarły do klasztoru księży filipinów na Świętą Górę. Jechały pociągiem ze Lwowa do Krakowa - to tam był ich pierwszy przystanek.
- Droga nie była łatwa, wręcz ciężka. Na granicy 5 godzin spędziłyśmy. Bałam się, że ciąży nie dowiozę do Polski, że zdarzy się tak, że wcześniej urodzę - przyznaje Alina.
Po pięciodniowym pobycie w centrum dla uchodźców w Krakowie kobiety z obwodu donieckiego dotarły do Gostynia. Ostrożna i pełna obaw Ukrainka, pierwsze kroki skierowała do szpitala, szukając lekarza. Bardzo jej zależało, by trafić do specjalisty.
- Jeszcze nie byłyśmy zakwaterowane u księży filipinów. Sama poszłam do szpitala, do ginekologa na badania. Dużo czasu tam spędziłam, tutaj lekarze są bardzo szczegółowi, wypytują o wiele rzeczy. Ale to dobrze, czułam, że jestem pod opieką specjalisty. Uspokoiłam się, kiedy usłyszałam, że z dzieckiem wszystko jest w porządku. Lekarz uprzedził mnie, że za tydzień, dwa mogę się spodziewać porodu - przyznaje Alina.
Babcia przyjechała do Gostynia z dwoma pieskami
15 marca, po zakwaterowaniu w klasztorze księży filipinów pod Gostyniem, kobiety z Ukrainy mogły poczuć się bezpiecznie i spokojne. Mile zaskoczyły je warunki, jakie dla nich przygotowano - uznają je za bardzo komfortowe i wygodne. Po tygodniu dołączyła do nich babcia Aliny - 65-letnia Ludmiła, która przywiozła... dwa pieski. Goszcząc u księży filipinów, cieszą się, że są razem, bezpieczne. To dla nich bardzo ważne.Po zamieszkaniu w klasztorze na Świętej Górze stres mógł ustąpić miejsca oczekiwaniu na kolejną kobietę w rodzinie. Mama dziecka, babcia i prababcia wiedziały, że to będzie dziewczynka. Alina jeszcze w Ukrainie, z tatą dziecka, wybrała imię dla małej - Sofia.
W domu w Słowiańsku młoda mama zostawiła urządzony pokój dla dziecka - z łóżeczkiem, zabawkami i małym ubrankami, a także pieluchami.
- Bardzo cieszyliśmy się, że rodzina się powiększy. Szczęśliwi, z mężem zaopatrzyliśmy się we wszystko dla dziewczynki na pół roku do przodu - przyznaje Alina.
Jest bardzo wdzięczna wolontariuszom i "dziewczynom ze starostwa", które opiekują się uchodźcami, zakwaterowanymi u księży filipinów. Wszyscy zadbali o to, by w Polsce, w Gostyniu młoda mama poczuła się, jak w domu - zaopatrzona w wózek dla dziecka, łożeczko, potrzebne środki higieniczne, odzież.
- Bardzo, bardzo im dziękuję za wspaniałą opiekę - mówi Alina.
To było cudowne usłyszeć zdrowy płacz dziecka. Sofia przyszła na świat na ziemi gostyńskiej
Mała przyszła na świat 10 kwietnia po południu, o godz. 15.30. W niedzielę do szpitala w Śremie Alinę zawiozła karetka pogotowia. Kiedy młoda mama zobaczyła małą, cudowną kruszynę, krzyczącą, ale zdrową, poczuła szczęście i ulgę. Poród przebiegał bez komplikacji. Córka ważyła 3040 gram, mierzyła 54 cm. Alina bardzo chwali opiekę medyczną na oddziale noworodkowym w Śremie. Z jednym z lekarzy mogła porozmawiać po rosyjsku.Z jednego powodu młodej mamie było smutno - skomplikowana sytuacja na wschodzie spowodowała, że przy narodzinach córki nie było męża Aliny. Tata, który został w obwodzie donieckim, by pilnować domu, nie zobaczył pierwszego uśmiechu dziecka. Nie usłyszał płaczu, jeszcze nie dotknął malutkich rączek, nie przytulił.
- Za to teraz dzwoni 25 razy dziennie, rozmawiamy też na wideotelefonie. Bardzo tęsknimy do siebie. Jestem bardzo zadowolona z warunków, jakie otrzymałyśmy na Świętej Górze, ale chciałybyśmy być już w domu. Tata córki nie przytulił, a też chciałby ją zobaczyć. Na razie wysyłam mu zdjęcia, pokazuję małą przez telefon, a on cały czas dzwoni - opowiada Alina.
Ukrainki - od najmłodszej do najstarszej - wierzą, że wkrótce wszyscy się zobaczą. Radość, ale też nadzieję przyniosła Sofia.
Po co obywatelom Ukrainy PESEL w Polsce - KLIK
Jest pielęgniarką. Szuka pracy w Gostyniu
Z danych, jakie podaje Straż Graniczna wynika, że od początku agresji Rosji na Ukrainę, granicę polsko-ukraińską przekroczyły już 3,03 miliony uchodźców z Ukrainy. Są to głównie kobiety i dzieci. W ciągu doby do Polski przybyło 24,1 tys. uchodźców z Ukrainy poinformowała Straż Graniczna 29 kwietnia rano. Kobiety ze Sławieńska również znajdują się w tej grupie. Alina, pracująca w szpitalu dla neurologicznie chorych, jako pomoc kuchenna, zostawiła w kraju męża. Olena jest pielęgniarką, musiała uciekać, porzucając swój dom, który niedawno wybudowała. Teraz szuka pracy, bardzo chciałaby się czymś zająć, czuć się potrzebna również poza domem. Ukrainki są zaskoczone otwartością społeczności Gostynia i okolic, chęcią pomocy, ofiarnością, serdecznością. Są niezwykle wdzięczne mieszkańcom. Alina zdradza, że zastanawiają się, czy nie zostać w Polsce.
- Kto wie, czy jeśli sytuacja w Ukrainie się nie uspokoi, nie sprowadzę tutaj męża - mówi.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.