reklama

Była sąsiadką Harrisona Forda. Zosia z powiatu gostyńskiego przez półtora roku w USA

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

Była sąsiadką Harrisona Forda. Zosia z powiatu gostyńskiego przez półtora roku w USA - Zdjęcie główne
reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

PracaW tym roku skończy 21 lat, a już zwiedziła Meksyk, Kubę i Dominikanę. Postawiła nogę w 17 stanach USA. Najdłużej mieszkała w Nowym Jorku i Los Angeles. Co ją najbardziej uderzyło w Amerykanach? Otwartość, tolerancja wobec upodobań i zainteresowań innych ludzi. Czy tęskniła za Polską, rodziną? - Nie - mówi szczerze. Ale po chwili namysłu dodaje: - Brakowało mi na początku atmosfery naszych niedziel, spędzanych w rodzinnym gronie: obiadów, wspólnej kawy po mszy w kościele. A rodzice? - Moja córeczka wróciła! Niesamowita niespodzianka! Nareszcie razem - napisała mama na Facebooku, kiedy zobaczyła Zosię Mikstacką w Polsce.
reklama

Przez półtora roku Zosia, dziś 20-letnia kobieta, pracowała jako au pair w Stanach Zjednoczonych. Zawsze marzyła, żeby pojechać do USA. - Ciekawiło mnie życie, jakie widoczne jest przy przedstawianiu celebrytów. Pociągało mnie USA, jako duży kraj, otwarty na ludzi, w którym nikt nikogo nie ocenia, w którym jest tak duża różnorodność nacji, zainteresowań, kultur. Obserwowałam to na Instagramie, w Internecie. Czytałam komentarze dziewczyn, które tam już pracują. Widziałam, że sporo miejsc zwiedzały. Też chciałam tak żyć. Chciałam posmakować takiego - powiedzmy - lepszego życia - przyznaje Zosia.

Dlatego tuż po egzaminie maturalnym zgłosiła się do Agencji Au Pair in America we Wrocławiu. Założono jej profil na stronie internetowej. Miej więcej po trzech tygodniach udało się dopasować do rodziny, której wymaganiom odpowiadała. W sumie w USA spędziła półtora roku, pracując w dwóch stanach - w Nowym Jorku i Kalifornii. Najpierw trafiła do rodziny, w której pani domu (pochodząca z Anglii) była prawniczką, a jej mąż pracował jako menadżer finansowy w administracji szpitala. Mieli dwoje dzieci w wieku 6 i 7 lat. 

reklama

W Los Angeles zarabiała jako au pair w chińskiej rodzinie, już zamerykanizowanej, tam zajmowała się nieco starszymi dziećmi w wieku 8 i 10 lat. Obydwoje rodzice byli lekarzami.

- Do moich obowiązków należało wszystko, co wiąże się z opiekowaniem się dziećmi - sprzątanie pokoi, pranie ubrań, dowożenie i odbieranie ze szkoły, później praca przy zdalnym nauczaniu, organizowanie czasu wolnego, przygotowywanie posiłków. Czasami sprzątałam w innych częściach domu. Ale Amerykanie zatrudniają sprzątaczki i moja rodzina też taką miała. Chociaż czasami trzeba było przetrzeć kuchenkę czy stół. Zarabiałam 200 dolarów tygodniowo - mówi „au pair’ka” z Polski.

Pierwszy stres

reklama

Zosia z Piasków do USA wyjechała zaraz po maturze, jako dziewiętnastolatka. Była przyzwyczajona do tego, że nie mieszka z rodzicami, gdyż szybko się usamodzielniła. Już podczas nauki w liceum mieszkała poza Piaskami, na stancji. Kiedy wyjeżdżała, wydawało jej się, że świat stoi przed nią otworem, że nie ma problemów z barierą językową.

- Nie bałam się mówić po angielsku, swobodnie mi to wychodziło. Ale kiedy znalazłam się w USA, to przez pierwsze 3 miesiące bałam się cokolwiek powiedzieć. Kiedy poszłam do banku pierwszy raz nie mogłam słowa z siebie wydusić. W marketach nie wiedziałam, czego ode mnie chcą sprzedawcy. Ale po zaaklimatyzowaniu się, wszystko się unormowało i później już szło mi dobrze. Uczymy się w polskich szkołach języka angielskiego, a tam rozmawiają po amerykańsku - czasami kiedy mówiłam jakieś słówka, których nauczyłam się w liceum, ludzie z otoczenia nie wiedzieli o co mi chodzi - opowiada Zosia.

reklama

Bardzo przeżywała pierwsze spotkanie, było stresujące. Zastanawiała się, czy spodoba się rodzinie, czy wszystko będzie robiła zgodnie z wymaganiami pracodawców. Czy nie złamie obowiązujących zasad.

- W końcu mieszkałam w ich domu. Wytłumaczyliśmy sobie kilka spraw, a że jestem osobą, która bardzo szybko się aklimatyzuję, dostosowanie nie było  trudne -  mówi dziewczyna z Polski.

Opiekując się dziećmi, Zosia pracowała mniej więcej 5 godzin dziennie - zawoziła i odbierała je ze szkoły, woziła na zajęcia, przygotowywała posiłki. Później miała czas wolny. A po wprowadzeniu ograniczeń covidowych była z małymi podopiecznymi przez cały dzień. Musiała być nauczycielką, kucharką po części, a także je zabawiać. Pracowała wtedy dłużej - od godz. 8.00 do godz. 17.00.

reklama

- Pierwsza rodzina bardzo lubiła czas spędzać ze swoimi pociechami, miałam dwie godziny przerwy, kiedy mogłam odetchnąć, pojechać na zakupy, pójść na spacer - wyjaśnia Zosia.

Czas wolny

Podczas weekendów miała czas dla siebie. Mieszkała 45 minut drogi od Nowego Jorku, do miasta dojeżdżała pociągiem.

- Spotykały się tam wszystkie osoby, należące do grupy „Polski au Pair w Stanach Zjednoczonych”. Wpisywaliśmy się tam, komunikowaliśmy się. Dzięki temu łatwo było umówić się w Central Parku na wspólne zwiedzanie miasta, wyjście na plażę, do barów, restauracji. Umawialiśmy się też na wyjazd poza USA - opowiada Zosia.

Podobnie było w Los Angeles. Spotykała się z 7 dziewczynami z Polski. Sporo czasu wolnego spędzały razem na plaży. Dziewczyna z Piasków uważa, że zachody słońca w Kalifornii są najpiękniejsze na świecie.

- Zimna jest woda w oceanie, Pacyfiku. Ale kąpałam się i latem i zimą - dodaje

Zauważa, że w USA jest moda na wędrówki po szlakach turystycznych, w parkach narodowych. Często z koleżankami robiły sobie takie wypady. 

Amerykańskie życie

Zosia uważa, że Nowy Jork jest pięknym, ogromnym miastem, w którym wyczuwa się wolność poglądów, kultury, przekonań. Można w nim robić, co się chce, wyglądać, jak się chce.

- Można być po prostu kim się chce. Amerykanie nie oceniają, są przyjaźni. Często się uśmiechają. Tylko pogoda w mieście jest okropna - zimą zimno, a latem taki skwar, że trudno wytrzymać - relacjonuje.

Zaznacza, że NY to duże miasto, ale jest w nim sporo zieleni, gdyż jego mieszkańcy uwielbiają parki, skwery.

- W samym mieście jest sporo placów zabaw, w środku miasta jest Central Park. Przychodzą tam mieszkańcy z kocem i koszykiem piknikowym. Amerykanie mają słabość do trawników i każdy właściciel posesji ma przed domem „zielony kwadrat - wskazuje młoda dziewczyna z Piasków.

Duże wrażenie wywarł na niej fakt, jak proste może być życie. Według niej tak jest w USA. Wszystko jest dostępne na wyciągnięcie ręki.

- Nawet jeżdżenie samochodem jest łatwiejsze. Nie ma w mieście rond. Obowiązuje zasada prawej ręki, a na skrzyżowaniach stoją znaki „Stop”, kto dojedzie do znaku pierwszy, ten jedzie. I to jest takie łatwe, w przeciwieństwie do jazdy zgodnie z polskimi przepisami - mówi Zosia.

Poza tym bardzo rozwinięta jest sieć pociągów, rozbudowane jest też metro.  Jej zdaniem mitem jest stereotyp, że młodzi Amerykanie są otyli, nie ruszają się.

- Takie przypadłości można zaobserwować w środkowej części USA, np. w Cansas, w stanie Ohio. Ale w tych regionach, gdzie mieszkają bogatsi ludzie - Nowy Jork, Kalifornia - dbają o siebie. Młodzież sporo ćwiczy, dzieci mają dużo zajęć pozalekcyjnych: tenis, bieganie, piłka nożna. Rodzice dbają o to, żeby aktywnie spędzały wolny czas. Nie ma mowy o spędzaniu go w domu podczas weekendów, to jest rzadko spotykane - opowiada Zosia.

W czasie weekendu organizuje się spotkania, domówki. Modna jest aplikacja Tik-Tok, nagrywanie i wstawianie filmów do sieci.

W Los Angeles mieszkała w dzielnicy Brentwood, niedaleko posesji Harrisona Forda. Sławnego aktora nigdy nie spotkała, chociaż był sąsiadem chińskiej rodziny, u której pracowała piaskowianka. Od czasu do czasu zaglądała do ogrodu. Zwiedziła Hollywood i co? - Przereklamowana dzielnica - mówi krótko. Podkreśla, że LA jest tak rozplanowane, że gdziekolwiek chce się dojechać, trwa to pół godziny. W ogóle nie funkcjonuje tam komunikacja miejska.

- Kalifornijczycy są jeszcze milsi. Na ulicach nietrudno o uśmiech i uprzejmy komplement, związany z urodą, ubiorem. Młodzi Amerykanie mają odwagę podejść i powiedzieć, co o tobie myślą. Dostawałam takie uwagi: „Ale jesteś urocza!” czy „Ładnie wyglądasz”. U nas to niespotykane. W supermarketach spotkanie z kasjerką zaczyna się od pytania „Jak minął dzień? Czy wszystko w porządku?”. To mnie zaskoczyło. W Polsce spotyka się bardzo nieuprzejmych sprzedawców - zdradza Zosia wrażenia z pobytu.  - U nas dbamy o garderobę, rzeczy do prania się segreguje, a tam nie przejmują się wydatkami na ubrania. Są tanie, podobnie jak wyposażenie domu, kuchni. Jeśli coś się zniszczy, Amerykanie nie przejmują się i kupują nowe. Europejki starają się, żeby ładnie i schludnie wyglądać. W USA o to nie dbają - w dresie i bez makijażu potrafią pójść na zakupy. Mieszkańcy są trochę wygodni i leniwi. I nieporadni - żarówka się zepsuje, to wołają fachowca do naprawy - porównuje Zosia Mikstacka.

Jednak na ulicach nie czuła się już tak bezpiecznie, jak w Gostyniu czy sąsiednim większym mieście.

 - Czas na ulicach spędzają różni ludzie: bezdomni, chorzy psychicznie. Ich natrętne zaczepki nie są już miłe- mówi. 

Koronawirus

Po 8 miesiącach pobytu dziewczyny z Piasków w USA pojawił się problem z koronawirusem. Amerykanie początkowo byli przekonani, że choroba zawitała na dwa tygodnie i ustąpi. Będzie znowu normalnie. Kiedy okazało się, że to jednak pandemia, bardzo przestrzegali obostrzeń. Nosili maseczki, rękawiczki. Rodzice dzieci z Nowego Jorku pracowali zdalnie.

- Moi pracodawcy podeszli do tematu koronawirusa spokojnie, nie panikowali. Ale niektórzy szaleli wręcz - nie pozwalali Polkom wychodzić z domu. Te rodziny, w których ja mieszkałam zaufały mi. Pozwalały mi podróżować, ufali mi, zastrzegli, że mam być ostrożna. To było fajne - przyznaje Zosia.

Kiedy przyjechała do Kaliforni, był tam jeszcze bardzo mały wskaźnik zakażeń. Ale w listopadzie i grudniu ta liczba chorych wzrosła, rząd zaostrzył reżim sanitarny.

- Rodzina pozwalała mi na spacery, na spotkania, ale zastrzegali, że mam nosić maseczki - mówi.

W chińskiej rodzinie gospodarze byli lekarzami. Widzieli, co się działo, kiedy w szpitalach zaczynało brakować miejsc, kiedy sale operacyjne przekształcano w oddziały covidowe.

- Sama bardzo uważałam, przestrzegałam reżimu. Kiedy obostrzenia zelżały i tata dzieci z Nowego Jorku rozpoczął pracę w szpitalu, po powrocie od razu brał prysznic w osobnej łazience, przebierał się - ubrania zostawiał w piwnicy, od razu były prane, a zakładał nowe - opowiada Zosia.

Oprócz USA, kiedy jeszcze miała ważną wizę zwiedziła Dominikanę, była w Meksyku i na Kubie. Ten ostatni kilkudniowy wypad z koleżankami nazywa bardzo ryzykownym. Kuba to kraj niebezpieczny, gdzie ładna dziewczyna może liczyć się z „zaczepkami” i „gwizdami”. Widziała NY ze śmigłowca. A wszystko za zarobione pieniądze w pracy jako au pair. Sylwestra spędziła w Central Parku z Rosjanami i ludźmi z innych krajów.

Do Polski wróciła na początku lutego. W 2019 r. zdawała maturę. Teraz Zosia będzie próbowała dostać się na studia i ma nadzieję, że od października pojawi się na uczelni. Przyznaje, że wyjazd wpłynął na jej plany na przyszłość. 

- Chciałabym studiować kierunki, związane z językiem angielskim - anglistykę, amerykanistykę - zdradza.

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama