reklama

Małżeństwo pełne pasji i miłości do śpiewu. Chór Jutrzenka z Borku Wlkp. jest dla nich jak rodzina

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor:

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

KulturaNa kartach historii chóru "Jutrzenka" w Borku Wlkp. zapiszą się, jako „małżeństwo pełne pasji i miłości do śpiewu". Przez ponad 60 lat stanowili trzon zespołu. Dziś, choć już nim nie kierują, Kazimiera i Bronisław Szymczakowie, nie zrezygnowali ze śpiewania. Z ochotą uczęszczają na próby i występują.
reklama

Koło Śpiewacze "Jutrzenka" to większa część ich życia. Bronisław Szymczak w chórze działa niemal od siedmiu dekad, będąc przez wiele lat jego dyrygentem. Małżonka - Kazimiera, która pełniła dotąd funkcję prezesa, w kole śpiewa ponad 61 lat. Pod koniec lutego oboje postanowili zrezygnować z pełnionych funkcji, ale nie ze śpiewania. Jak mówią o nich znajomi - to „małżeństwo pełne pasji i miłości do śpiewu". A jak zaczęła się ich przygoda z "Jutrzenką"?

Kto miał talent, do chóru 

Jak wspominają państwo Szymczakowie, w latach 50. XX w. były dyrektor podstawówki w Borku, Wojciech Paczyński - swoją drogą dziadek radnego i nauczyciela Tomasza Szczepaniaka - zachęcał, albo nawet nakazywał, by młodzież po zakończeniu szkoły wstąpiła do zespołu śpiewaczego.

- Wiedział, kto ma talent, kto się nadaje pod tym względem, bo część z nas śpiewała w szkolnym chórze, który prowadził - wspomina pani Kazimiera. - Dużo młodzieży wtedy w chórze śpiewało. Trzeba oddać, że dzięki dyrektorowi skład chóru, który istniał od 1892 roku, odmłodniał.

Chór, wówczas świecko-kościelny, jak mówi pani Kazia, wspomagał organistę boreckiej parafii - Ignacego Maciejewskiego, który był dyrygentem i kierownikiem. Z opowiadań wynika, że „był od brudnej roboty”, za to dyrektor Paczyński był  wizytówką koła śpiewaczego, trochę "na pokaz".

- Wojciech Paczyński, jak to w tamtych powojennych latach, w PRL, za czasów komuny, jako dyrektor  musiał należeć do partii, tak było przyjęte. Musiał z nami ostrożnie działać, bywało, że na dwie strony, trzymać się - lub udawać, że tak jest - z daleka od spraw kościelnych - partia i zaangażowanie w kościele takie połączenie nie było dobrze widziane. Mógł na próbach ćwiczyć z nami wykonywanie pieśni kościelnych, ale do dyrygowania w kościele już się nie palił, bo zawsze można było trafić na "donosiciela" czyli „gumowe ucho” - prostuje pan Bronek.

Małżonkowie wspominają z sentymentem działalność w tamtych czasach. Jak mówią - do chóru należało 40 osób lub więcej. Można było usłyszeć pieśni i piosenki w tonacji wielogłosowej.

 - Chór występował z repertuarem na 4 głosy i tak jest do dziś - nadmienia Kazimiera Szymczak. - Tenor śpiewa swoje, poza tym bas, alt i sopran. Śpiewam altem, mąż basem. 

Pan Bronek dopowiada, że wiele razy przychodziło mu „śpiewać wszystkie głosy”.

Na próbach spotykali się w szkole 

Próby odbywały się dwa razy w tygodniu. Jako, że w Borku nie istniał wówczas dom kultury, chórzyści spotykali się głównie w szkole. Kiedy boreckie koło śpiewacze wybierało się na koncert lub konkurs (raczej w Polsce, za granicą nie występowało), próby odbywały się częściej.

- Bardzo to lubiliśmy. Dla nas w ówczesnych czasach była to rozrywka. Niewiele było wtedy zajęć do wyboru. Ale też mieliśmy poczucie obowiązku, odpowiedzialności - jak powiedziałem, że przyjdę, zaśpiewam, to tak było - podkreśla pan Bronisław. 

Chętnie wspominają nie tylko próby, ale także przygotowania do imprez, jubileuszy i innych uroczystości, w których chórzyści "Jutrzenki" uczestniczyli.

- Na jedynej sali w Borku, która znajdowała się przy ul. Zdzieskiej, na rozwidleniu, ustawialiśmy stoły, przykrywaliśmy je białym papierem, bo nie było wtedy białych obrusów. Zimą mąż musiał palić w takim żelaznym piecu - mówią państwo Szymczak.

Mówią, że sporym przeżyciem dla nich był występ na imprezach plenerowych - jak choćby dożynki z 1958 r., które odbyły się na szkolnym boisku w Borku.

Chór występował razem z orkiestrą dętą „kolejarzy” z Jarocina. Ćwiczyli już wcześniej, a później dopiero w Borku - razem z nami - zrobiono próbę generalną z chóralnymi przyśpiewkami - wspomina pan Bronek. 

Zaangażowani bez reszty

Oboje bardzo zaangażowali się w działalność "Jutrzenki". Kazimiera Szymczak ponad 30 lat temu została wybrana prezesem koła. 

- Właściwie to postawiono mnie przed faktem dokonanym - mówi. - Byłam wiceprezesem, a prezesurę sprawował taki bardzo dobry człowiek i chórzysta, ale „miał starcie w urzędzie”, więc w jednym dniu zrezygnował i zostawił furtkę. Był taki stanowczy, honorowy, jak mu ktoś jeszcze za skórę wszedł, to koniec.

Pan Bronisław - który przez wiele lat chętnie pełnił funkcję dyrygenta chóru - podkreśla, że żona jest społecznikiem, nie potrafiła odmówić. Co więcej, w działalność koła zaangażowała też córki.

Pomagały mi składki zbierać, listy robiły odręcznie - przyznaje Kazimiera Szymczak. 

Jak oboje podkreślają - w kole śpiewaczym "Jutrzenka" zawsze działali na zasadzie wolontariatu.

Podobnie było z występami pana Bronisława w boreckiej orkiestrze dętej. Grał na trąbce i saksofonie, dopóki orkiestra się nie rozpadła. 

Nie było chętnych. Kapelmistrza też nie mieli - dopowiada. 

Pytany, gdzie się nauczył gry na instrumentach, przyznaje, że jest samoukiem. Mówi, że muzyką żył od dziecka, gdyż w rodzinie gra chociażby wujek i brat. Z dyrygenturą było podobnie.

Pierwotnie musiałem ją utrwalić, trochę przećwiczyć. Mam małe organki i większe. Jeśli chodzi o przygotowanie repertuaru, to miałem w domu „warsztat pracy” - przyznaje pan Bronek.

Z pasją opowiada, jak siadał przed organkami i przez wiele lat nuty rysował odręcznie. Potem przepisywał na maszynie. 

- Ładnie pięciolinie z nutami były porobione, pod każdą nutą podpisana sylaba. Wzrokowo każdy ze śpiewających miał łatwiej. Dużo czasu na tte udogodnienia poświęciłem podkreśla były dyrygent. 

Przez lata repertuar koła się zmieniał, trzeba było iść z duchem czasu, ale pan Bronek zapewnia, że jakikolwiek utwór opracował w domu, nikt nie protestował.

- Teraz są ułatwienia, jeżeli chodzi o pisanie utworów, wówczas trzeba było szukać, gdzie można było kopie zrobić i kserować - dodaje.

Warto zaznaczyć, że koło śpiewacze "Jutrzenka" ma na swoim koncie wiele występów. Śpiewali m.in. w sanktuarium w Licheniu, dość często w bazylice na Świętej Górze, koncertowali także w Czechach - a właściwie śpiewali gościnnie podczas wycieczek.

Połączyła ich... "Jutrzenka"

Państwo Szymczakowie wyjawiają że poznali się właśnie w kole. Pan Bronek zdradza, że zwrócił uwagę na obecną żonę  kiedy jeszcze była „podlotkiem”.  Zapamiętał, że chodziła na dożynkach w 1958 r. chodziła przebrana za cygankę, z „buzią kakałem wysmarowaną”. Żartuje, że później, podczas chóralnych występów stał na górze, obecna żona (wtedy Kazimiera Winnowicz) stała w dolnych rzędach, więc mógł się jej przyglądać do woli. 

-Tak się zastanawiałem, zastanawiałem, przyglądałem i w końcu się zdecydowałem - żartuje pan Bronek.  

Pobrali się w 1970 roku. Mają dwie córki. Doczekali się także wnuczek. 

Dziś, mimo że każdy z nich ma ponad 80 lat, państwo Szymczakowie wciąż są czynnymi członkami koła "Jutrzenka". Chodzą na próby i śpiewają. Martwią się jedynie, że młodzież nie garnie się do występów w chórze. 

Już nie ma takiej jedności teraz, przez te komputery, w których głos można zmieniać i telefony komórkowe, młodych śpiewanie nie interesuje - stwierdza ze smutkiem pani Kazia.

 

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama
reklama