reklama
reklama

Mama i On. Opowieść o miłości silniejszej niż medycyna

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: archiwum rodzinne bohaterki artykułu

Mama i On. Opowieść o miłości silniejszej niż medycyna - Zdjęcie główne

Bycie rodzicem czwórki dzieci to wyzwanie. Ale i poczwórne szczęście | foto archiwum rodzinne bohaterki artykułu

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kobieta i dziecko Bycie matką w dzisiejszych czasach to nie lada wyzwanie. Matką czworga dzieci. Matką niepełnosprawnego dziecka. Matką adopcyjną chorego wcześniaka. A co, gdy te trzy matki spotkają się w jednym sercu i całkiem dobrze sobie radzą?
reklama

Bohaterka tej opowieści w żaden sposób nie czuje się... bohaterką. Wręcz obrusza się na słowa podziwu. Uważa po prostu, że nasze życie polega na czynieniu rzeczy ważnych. A dla niej - poza małżeństwem - właśnie dzieci, ich zdrowie i szczęście są najważniejsze. Nie odbiera swoich decyzji jako poświęcenia czy rezygnacji z czegoś, z własnej wygody na rzecz dzieci. Jej zdaniem, to jest po prostu nadanie życiu sensu, celu i powodu. 

 

Teoretycznie, każdy może zostać dzisiaj rodziną zastępczą.  W każdym wieku, na każdym etapie, ludzie samotni, dziadkowie czy krewni. Rodzicielstwo zastępcze ma na celu przygotować dziecko do powrotu do rodziny biologicznej, to jest główne zadanie – lub do adopcji. Rzadko się zdarza, że pozostajemy rodziną zastępczą do końca, do osiągnięcia przez dziecko pełnoletniości. To etap przejściowy, ze swoimi zasadami, przywilejami, ale i obowiązkami. Wszystkie je reguluje ustawa z dnia 9 czerwca 2011 r. o wspieraniu rodziny i systemie pieczy zastępczej. To ona określa, jakie  przepisy obowiązują kandydatów na rodziny zastępcze i jakie muszą oni spełnić warunki. Ważne jest też, by o swoich planach porozmawiać z bliskimi, bo to znacząca zmiana w życiu całej rodziny. Inaczej można przedyskutować sprawę z dorosłymi, a inaczej z biologicznymi dziećmi. 

Organizatorami pieczy zastępczej są najczęściej instytucje takie jak MOPS czy PCPR. 

 

- My jesteśmy rodziną zastępczą dla naszego dziecka, bo tak było szybciej w sensie procedur, od momentu zgłoszenia się do PCPR- u do otrzymania dziecka to kilka miesięcy, 2 miesiące procedury i 6-tygodniowy kurs – opowiadała w maju Asia*, 35 - letnia mieszkanka powiatu. - To także ułatwi nam decyzję, żeby zostać rodziną adopcyjną, szkolenie będzie przyspieszone, ułatwione. Za tydzień rozpoczynamy kwalifikacje – podkreślała.

 

Mama i On. Dlaczego adopcja?

W jej głowie  myśl o adopcji była od zawsze. Już przed ślubem rozmawiała o tym z przyszłym mężem. Nie wiedząc, czy będzie miała swoje dzieci biologiczne, zawsze czuła tę wewnętrzną potrzebę.

- Zresztą w mojej rodzinie adopcja była czymś normalnym, dzieci były adoptowane, to nie był i nie jest temat tabu – podkreślała młoda mama.

Potem się urodziła trójka biologicznych dzieci, temat przycichł. Ich własne pociechy mają teraz 11, 8 i 6 lat, więc już są odchowane i powoli bardziej zajęte własnymi sprawami niż stałym kontaktem z mamą. 

 

Mama i On. Strefa komfortu 

- Doszliśmy do takiego momentu w życiu, że zrobiło nam się tak... wygodnie, za bardzo – wzruszała ramionami Asia.

Stworzyła się strefa komfortu, takie życiowe wygodnictwo. Zaczęły się im wolne wieczory, spokojne, mogli oglądać kolejne seriale na netflixie. Mogli sobie dłużej pospać, przynosić kawki do łóżka. Zaczęły się wakacje, imprezy, bez stresu. Mieli czas dla siebie.

-  Nadeszła pandemia, wszystko zwolniło, zaczęło mi przeszkadzać, że mam tyle wolnego czasu – tłumaczyła.

Były wprawdzie spotkania z ludźmi, ale prowadziła rozmowy właściwie o niczym, o błahych problemach, niedogodnościach, że fryzjer, że kino, że odwołane loty... i chyba żal jej było tych zmarnowanych godzin. Zaczęło ją to wręcz irytować. To siedzenie w telefonie, te zdawkowe kontakty, dyskusje o ilości kroków na smartwatchu czy cenie hybryd ją męczyły. Poczuła, że musi coś zrobić.

Wydawałoby się, że wystarczy, że skoro z najmłodszym biologicznym synkiem przeszli bardzo trudną drogę to teraz ma być łatwiej. Jasiek* jest dzieckiem niepełnosprawnym, ale dzięki determinacji rodziców prawie tego nie widać. Mimo bardzo złych diagnoz, zaczął super funkcjonować.

- I poczułam, że mam dług wdzięczności wobec Pana Boga i muszę coś jeszcze zrobić – podkreślała ze spokojem.

Myślała, że może musi wrócić do pracy, spełniać się zawodowo, że tam na nią czeka jakieś zadanie? Praca w służbie zdrowia, i to przy małych dzieciach zawsze jest rodzajem misji.

 

Mama i On. Nie ma przypadków

Rozmawiała jesienią zeszłego roku z pewną panią doktor o problemach zdrowotnych synka, od słowa do słowa, zaczęły rozmawiać bardziej prywatnie. Otrzymała od niej potem telefon, że lekarka badała bardzo chorego małego chłopca i zapytała ją wprost, czy może to jest to dziecko, którym chcieliby się zaopiekować. Antek* już miał wtedy kilka miesięcy.

- To było przed świętami Bożego Narodzenia  i pomyślałam wtedy, że może to puste miejsce przy stole powinno być zajęte – tłumaczyła młoda mama. Nie czuła się gotowa, były obawy, aczkolwiek pojawiła się ta myśl, że to jest to, czego jej brakuje. - Ja go jeszcze nie znałam, ale mi go już brakowało w głębi serca – zdradza wzruszona. 

Skontaktowali się z tym ośrodkiem, gdzie mały mieszkał. Jak zobaczyli Antka, to coś w nich pękło, nie było odwrotu. Miał wtedy 8 miesięcy. Drugi raz się spotkali się 2 miesiące później, gdy zabierali synka do domu. To było malutkie, bardzo chore dziecko, którego szanse na adopcje były właściwie zerowe.

Jak Asia sama podkreśliła, uważa, że w życiu należy robić ważne rzeczy. I że nie polega ono na tym, żeby było łatwo, miło i przyjemnie. Jeśli więc dowiedziała się, że jest jakieś dziecko, które potrzebuje miłości, domu... to dla niej było normalne, że znajdzie je u w ich rodzinie. To nie była  ekstremalna decyzja. Nie było strachu, że będzie ciężko, że mogą nie dać rady. Pojawił się spokój.

Mama i On. Brakujący element

Zaznacza, że swoim dzieciom nic nie mówili, zanim nie podjęli ostatecznej decyzji. Ale przyjęły to całkiem normalnie. Przy czwartym dziecku, jej zdaniem, właściwie nie ma różnicy. Nie ma tej typowej zazdrości, ale każdy domaga się swojego czasu, tej uwagi.

- Nie zapominamy o nich, tak jak nie zapominaliśmy o starszych dzieciach, gdy walczyliśmy o zdrowie naszego trzeciego dziecka – zaznaczyła rozmówczyni.

Uważa wręcz, że dzięki tej sytuacji jej biologiczne dzieci uczą się ważnej rzeczy, że są ludzie chorzy, niepełnosprawni, którzy wymagają większej opieki. O ile wcześniej, przy wielotygodniowych pobytach w szpitalu z wcześniakiem, starsze dzieci przeżywały jej nieobecność, o tyle teraz są bardziej dojrzałe.

- Reagują wspaniale, bo same mówią „Mama jedź z nim, żeby on tam nie był sam” - dodała z dumą Asia.

Widzi też, jak jej 11-latka uczy się macierzyństwa, opieki nad dzieckiem, przewijania, usypiania, podawania niektórych leków. Oczywiście, nie wymaga od niej regularnej pomocy, to przychodzi samoistnie.  Podkreśla, że bardzo zaskoczył ją rezolutny 8-latek, który po kilku tygodniach razem stwierdził, że

„on wiedział, że się będzie cieszył na tego brata, ale nie wiedział, że aż tak bardzo”.

Jego opiekuńczość jest zaskakująca. Każdy z nich odnalazł się w tej sytuacji. Maluch podkreślił w nich same dobre cechy, przypomniał im, że są dla siebie nawzajem dobrzy i potrzebni.

- Muszę dodać, że jego obecność w naszym życiu przyciągnęła wielu wspaniałych ludzi - podkreśliła z radością kobieta.

Welu lekarzy ma z nimi stały kontakt, określają Antosia w kategorii cudu, który trwa. Jego poród w 22 tygodniu ciąży i pierwsze godziny właściwie odbierały mu szanse na przeżycie. Miał 650 gram, ciąża nie była ani planowana ani zaopiekowana. 

Mama i On. Boży plan

- Ja wierzę i w Boga i w medycynę, aczkolwiek tutaj nie było od początku medycyny – stwierdziła przybrana matka.

Dowiedziała się, że po porodzie wcześniak został pozostawiony sam sobie, i dopiero jego silna wola i chyba siły wyższe zadecydowały, że ostatecznie podjęto się go ratować. Przyznała, że szukała odpowiedzi u wielu lekarzy, jednak nie znalazła medycznego wytłumaczenia tego, że mimo wszystko malec żyje. Jej zdaniem, skoro Antek przeżył, to po coś jest na tym świecie, ma jakiś cel, którego nikt z nas jeszcze nie zna.

- Czuję się wyjątkowa, będąc jego mamą – tłumaczy wzruszona.

Czasami słyszy, gdy ktoś mówi do malucha „ale ci się udało, że trafiłeś do takiej rodziny”  Uśmiecha się, ale w głębi duszy protestuje:

- Uważam, że to my mieliśmy szczęście, że on pojawił się właśnie u nas -

Niespełna roczny chłopczyk wyszedł już z tylu poważnych problemów zdrowotnych, że nie musi być idealny, super zdrowy, to nie jest ich cel sam w sobie.

- Zrobię wszystko, by mu pomóc ale zaakceptuję każdy zły moment – stwierdziła z przekonaniem.

Wystarczy jej wiara, że cokolwiek się zdarzy w życiu przybranego synka, nie będzie sam. Ma dom, rodziców, rodzeństwo, babcie i całą armię ludzi, którzy mu dobrze życzą. 

Mama i On. Siła spokoju 

  Już 6 lat temu, po urodzeniu Jasia młodzi rodzice wypracowali niejako własna filozofię „przetrwania”.  Asia nigdy nie zaprzeczała diagnozom lekarzy, nie kłóciła się z nimi. Akceptowała to, co jest i szukała rozwiązań. Nie marnowała czasu i sił na walkę z faktami.

- Skoro stwierdzono u mojego wcześniaka mózgowe porażenie dziecięce, to skupiałam się na tym, co ja mogę teraz z tym zrobić, a nie, dlaczego to nas spotkało – spokojnie tłumaczyła doświadczona kobieta.

Nauczyli się żyć z chorobą synka, ale nie w jej cieniu. Pierwszy rok życia trzeciego dziecka spędziła więcej w szpitalach niż w domu. Mając dwójkę starszych zdrowych dzieci, w pewnym momencie rodzice świadomie zrezygnowali z kolejnych odosobnionych turnusów rehabilitacyjnych na rzecz wspólnego, rodzinnego wyjazdu w pięcioro nad morze. I zadziały się cuda.

- To że dziś 6-latek tak funkcjonuje, to wspólny sukces całej rodziny, także dzieci – zaznaczyła z dumą.

Do południa zajmowała się tylko chorym dzieckiem, ale po południu była matką dla wszystkich trojga. 

I teraz, mądrzejsi o tamte doświadczenia, nie zakładają tego, że ich kolejne dziecko musi osiągnąć tyle co np. biologiczny wcześniak. Nie tylko w kwestii sprawności fizycznej czy intelektualnej, ale i talentów, jakie ujawniły się u ich niepełnosprawnego syna.

- Może być zupełnie inaczej, ale my to przetrwamy – podkreślała z przekonaniem. Ich dzieci idą swoją drogą, nie wybierają za nie. - Nawet nasz utalentowany Jaś, chociaż gra na 9 instrumentach, komponuje i naprawdę ma dar... nie będzie przymuszany do szkoły muzycznej – mówi Asia.

Teraz Jasiek nie chce być nagrywany i oni to akceptują, chociaz wielu ludzi dopytuje ich  o kolejne klipy na YouTubie.

Paradoksalnie, fakt, że już raz walczyli o zdrowie wcześniaka, pomaga im i tym razem, w  kolejnej batalii, tym razem o sprawność Antosia. Już wiedzą, że 90 % działań  trzeba zrobić prywatnie, jakie badania, jakie kroki podjąć. Oni wcale nie „dają radę”... po prostu akceptują każdy kolejny dzień, lepszy czy gorszy.

 

Mama i On. Fundament z miłości

Chociaż wydawałoby się, że dzieci w tej rodzinie są na pierwszym miejscu, to zdaniem Asi najważniejsze jest małżeństwo.

- Muszę być ja i musi być mój mąż – podkreślała młoda matka.  - Każde kolejne dziecko, zdrowe czy chore jest w pewnien sposób dodatkiem do nas dwojga. Jedynie dbając o swoje potrzeby jako małżeństwa, możemy zadbać o potrzeby rodziny a więc i dzieci – dodała.

Przyznała, że są trudne momenty, ale rozmawiają i wspólnie szukają rozwiązań. Przed nimi kolejne szpitale, operacje, nieprzespane noce, jednak już dziś wiedzą, że to minie. Trzeba przetrwać, wspólnie. Przynaje też, iż mąż nie był od początku strasznie zaangażowany, potrzebował  czasu, by poczuć ojcowską miłość.

- Ale teraz jestem czasami zazdrosna o ich kontakt – śmieje się Asia. 

Teraz najważniejsze jest dla obojga, by Antka zaadoptować, nadać małemu ich nazwisko, by był pełnoprawnym członkiem tej pięknej rodziny. 

Wielu ludzi sukcesu, na wysokich stanowiskach, majętnych, majacych domy, samochody i super wakacje za granicą itd... im zazdrości.

- Nie mogłam tego wcześniej zrozumieć, ale teraz już wiem, że zazdroszczą nam celu w życiu. Tego sensu - tłumaczyła.

I teraz ta kawa, którą uda jej się wypić w łóżku raz na kilka tygodni, smakuje bardziej. A jeśli przynosi ją jej mąż, to jest najsmaczniejsza. Te spacery, na które może wychodzić po wielu miesiącach spędzonych w domu są dla niej lepsze od egzotycznych wakacji. Nie ma ważniejszych rzeczy. Mimo zmęczenia, każdego dnia cieszy się, że Antoś jest z nimi. 

Mama i On. Ludzie mówią 

Spotkali sie z różnymi reakcjami na ich decyzję o adopcji. Nikogo nie pytali o zdanie, po prostu oznajmili wszystkim. Wielu to wcale nie zaskoczyło, mówili po prostu, że dadzą radę. Ale niektórzy „podziwiali” ich, co Asię trochę irytuje.

- Niestety, spotkałam się też z reakcją lekarza na SORZe, którego dziwił nasz entuzjazm i – zuepełnie nas nie znając - negował naszą świadomość i zdrowy rozsądek – podkreśliła bohaterka artykułu. 

Są też tacy, którzy martwią się na zapas studiami ich małoletnich dzieci, czy w ogóle przyszłością tej powiększonej rodziny.  Dzisiaj może powiedzieć, że podjęli słuszną decyzję.

- On potrafi tak głęboko spojrzeć w oczy, jakby sięgał w głąb naszej duszy - przekonywała mama Antka. - Jestem zachwycona, czuję sie wyróżniona tym, że trafił właśnie do nas. On był tym brakującym elementem układanki, po kilku miesiącach zapomniałam, że go nie urodziłam – kwitowała. 

Jej zdaniem, lokalny PCPR wspaniale ich przygotował, przeszli cudowne szkolenia.

- Owszem, różne instytucje nas sprawdzają, naszą gotowość do adopcji pod każdym względem – stwierdza.

Ale oni to bycie „pod lupą” akceptują dla dobra małego dziecka.

Mama i On. Wiara pomaga

Obaj ich wcześniacy przyjechali do domu w Wielki Post, więc Wielkanoc była dla tej rodziny momentem szczególnym. I o ile nie mieli wtedy czasu na udział w zgromadzeniach i długo nie mogli uczestniczyć w mszach, to w żaden sposób nie stracili wiary.

-  Dla mnie modlitwą jest każdy dzień – mówiła Asia.  - Postrzegam to wszystko jako Boży plan. Na rekolekcjach w lutym zeszłego roku gdzieś tam wspomnieliśmy o adopcji, ale pozostawiliśmy to Bogu. Przez 10 miesięcy Bóg działał, chyba czekał, aż będziemy gotowi -  dodała z przekonaniem.

Wprawdzie nie afiszują się ze swoją wiarą, ale spotykają ludzi, którzy mimochodem, własnie z powodu wspólnych przekonań, im tę drogę ułatwiają. 

- Ja naprawdę podziwiam ludzi, którzy deklarują, że nie wierzą – stwierdziła bez przekąsu. Ona bez wiary nie dała by rady. Bo trzeba coś mieć, co trzyma nas w życiu. - Nie znam szczęśliwego małżeństwa, które jest bez Boga – dodała Asia.

Jak podkreślała, wielu ludzi wierzy teraz tylko w pozory, w wykreowane obrazki szczęścia na facebooku i instagramie, a na codzień mają jedynie alkohol, antydepresanty i samotność.

W niedzielę, 23 maja przeżywali ważne chwile: roczek małego Antka, jego chrzest święty, kolejną rocznicę ślubu. Świętowali z najbliższymi i przyjaciółmi. Wiedzą, że wielu ludzi odpadło, odsunęło się  na tym etapie ich życia, ale za to pojawili się inni dobrzy ludzie.

 

* imiona bohaterki artykułu i jej dzieci zostały zmienione

 

Artykuł opublikowano w 21 wydaniu "Życia Gostynia"

 

Jeśli jesteście zainteresowani, by zostać rodzicem zastępczym czy adopcyjnym dla szukającego ciepła i miłości dziecka, odwiedźcie Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie w Gostyniu, wiele dzieci szuka nowych domów o czym MOŻECIE PRZECZYTAĆ TUTAJ

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
Komentarze (0)

Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.

Wczytywanie komentarzy
reklama