reklama

Z pamiętnika poniedziałkowego chochlika

Opublikowano:
Autor:

Z pamiętnika poniedziałkowego chochlika - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Wiadomości

- Cześć wszystkim. Jak łikendzik? - słychać często poniedziałkowy ranek. To znak, że w drzwiach wejściowych redakcji pojawiła się naczelna "Życia Gostynia", wysoka blondynka Hanna Hejduk.

 

Artykuł opublikowany w numerze 37/2014 Życia Gostynia

I jeśli myślicie, że w tym momencie, każdy z pracowników redakcji, odwraca się od swojego biurka i opowiada, jak to miło spędził czas sobotnio-niedzielny na wycieczce lub pikniku z rodziną, to jesteście w dużym błędzie. I naczelna też chyba zdaje sobie sprawę, że to pytanie retoryczne...

Bo...

Dorota, najbardziej wysportowana blondynka z "Życiowej" ekipy, siedzi w redakcji od wczesnych godzin rannych. Jeśli ma słuchawki na uszach, to znaczy, że kończy wywiad z ciekawą osobą z gminy Pogorzela lub Pępowo. Albo z rolnikiem, który z pasją oddaje się swojej pracy gdzieś w powiecie gostyńskim. Jeśli jest przyklejona do słuchawki telefonicznej, to oznacza, że właśnie dzwoni do Sebastiana Myszkiewicza z Komendy Powiatowej Policji lub do rzecznika straży pożarnej, żeby zdobyć informacje o wydarzeniach weekendowych i sklecić jakieś "kryminałki" do najbliższego numeru. Bywa, że uda jej się na Woodstock wyskoczyć podczas weekendu lub na inny ciekawy koncert - wtedy nadrabia zaległości w poniedziałkowy ranek z wypiekami na twarzy. Czasami tylko uśmiechnie się do Macieja, grafika, aby "zdjęcia z tej serowej imprezy w Pogorzeli wszystkie weszły”.

Iza - też ranny ptaszek - skupiona na poprawianiu tekstów po autoryzacji lub tworzeniu artykułów, oddających atmosferę weekendowych imprez, organizowanych w gminie Piaski lub Gostyń. Jeszcze nieraz musi dodzwonić do urzędów, uściślić informacje. Czasami wpadnie do niej ktoś z rozmówców lub informatorów. Wtedy zamykają się za drzwiami i gadają. A że jest najlepiej zorganizowana z całej ekipy (na biurku zawsze porządek musi być!), więc najszybciej się wyrabia i zasiada najwcześniej do korekty stron za głównym stołem. A jeśli jej tam nie ma przed południem, to znaczy, że na piątkowej sesji Rady Miejskiej w Gostyniu samorządowcy lub goście mieli wyjątkowo dużo do powiedzenia i trzeba to opisać.  Nie zapomni też w międzyczasie wyskoczyć po coś słodkiego do sklepu pod redakcją. Uwielbia batoniki. Ale cukier jej "bokiem nie wychodzi", uwierzcie mi... Bywają poniedziałki, kiedy sama poprawia teksty dziennikarzy i nadziela je do gazety. Taka już rola zastępcy redaktor naczelnej.

Agaty przy biurku najczęściej jeszcze nie ma, kiedy szefowa do redakcji w poniedziałek przychodzi. To nocny marek (redakcyjny poradnik ortograficzny i od wyrazów bliskoznacznych - o ile jej samej się nie pomyli). Lubi tworzyć w spokoju i wieczorami (kiedy skończy czytać kolejną ciekawą książkę!). Czasami siłą „wydziera” jeszcze wiadomości z boreckiego urzędu -  wyjątkowo opornego w udzielaniu wieści na bieżąco... Raz w miesiącu odwiedza rajców z Borku na wspólnym posiedzeniu komisji... A jeśli już siedzi od rana w pracy, to znaczy, że „wpadł jej” do napisania pilny tekst bo okazało się, że w czasie weekendu „wyborcze fajerwerki poparzyły dzieci” i trzeba to zrobić jak najszybciej. Wtedy w ruch wchodzą telefon i dyktafon. Bywa, że i nogi. A że w artykułach lubi używać kwiecistego języka, to ona najczęściej słyszy od naczelnej: - Agata, tekst jest za długi, albo go skrócisz, albo nie wejdzie do gazety. Zdarzy się niekiedy taki poniedziałek, kiedy okazuje się, że miejsca na stronach jest dość i artykuł o poczynaniach krobskich radnych lub pomysłach boreckiego burmistrza wchodzi w całości.

Bogunia pracuje w redakcji od pół roku. Jako żółtodziób uczy się i obserwuje. Najczęściej w poniedziałkowy ranek siedzi z słuchawkami na uszach i wśród licznych nagrań próbuje odnaleźć wypowiedź burmistrza Ponieca. Albo w starostwie powiatowym poszukuje przez telefon wiecznie zajętego wicestarosty. Później, z wykonanych podczas weekendowych imprez zdjęć, wybiera te najciekawsze, aby umieścić „galerię” na redakcyjnym portalu.

A to już zadanie Ani - redakcyjnej stażystki. To do niej najczęściej w poniedziałek (ale nie tylko!) uśmiechają się dziennikarze z prośbą o „wpuszczenie” notek na stronę internetową „Życia”. Ma pełne ręce roboty, kiedy w sobotę i niedzielę w gminach mieszkańcy obchodzili dożynki lub żegnali wakacje podczas plenerowej imprezy. Czasami musi z aparatem w teren wyjechać, aby „ilustrację” do tekstu zrobić.

Zbyszek, redakcyjny informatyk siedzi w swoim kąciku skupiony. Potrafi się wyłączyć i przenieść do programu, w którym powstają strony gazetowe i wzorce reklam. I tylko modli się w duchu, żeby Justyna z działu reklamy nie przyszła z nowym zleceniem „na ostatnią chwilę”. W poniedziałek dostaje też noworodki. No, może nie dosłownie. To zdjęcia bobasków, które przyszły na świat w gostyńskim szpitalu podczas minionego tygodnia. Fotografuje i opisuje je Anna z Biura Ogłoszeń.
Maciej, grafik komputerowy (redakcyjna „cicha woda”) w głowie ma wizję, jak ułożyć na stronie kolejny artykuł. Kiedy otwiera tekst Agaty, to cierpnie, bo przecież ta znowu zapomniała zapisać numeru zdjęcia, jakie ma być ilustracją artykułu. Chociaż ostatnio chyba się poprawiła... Często w poniedziałki „obsługuje” Czytelników, którzy chcieliby na łamach „Życia” złożyć życzenia, bo wnusio akurat roczek skończył, albo mama i tato przeżyli wspólnie 30 lat.

Za drzwiami gabinetu, w którym pracują Paulina i Justyna rwetes - jak to w poniedziałek. Zresztą, nie tylko. Dziewczyny przymilają się do klientów, dwoją i troją, żeby jeszcze jakaś reklama wpadła na stronę. - Tak, znajdzie się miejsce w najbliższym numerze. Może być w 5 naszych wydawnictwach, jak sobie Pan życzy. Oczywiście, bardzo się cieszę, dziękuję bardzo - słychać Justynę. Za chwilkę, jak echo wtóruje jej Paulina, zapełniająca reklamami i ogłoszeniami strony naszego miesięcznika „Wieści Rolnicze”.

Naczelna siada za biurkiem, sprawdza pocztę, po czym otwiera zieloną teczkę z tekstami. Zabiera się za czytanie, poprawianie, wykreślanie. I tłumaczenie, dlaczego jedno zdanie należy zmienić, a inne informacje „wynieść poza tekst”. I konia z rzędem temu, kto odczyta gryzmoły naczelnej, nazywane „uwagami”.

I tak mijają mniej więcej 2, 3 godziny w „Życiowej” redakcji.

Spoglądam na zegarek. Około południa w poniedziałek zaczyna się czas jęków, próśb, marudzenia. Dziennikarze najpierw grzecznie, delikatnie próbują „przemycić” swoje teksty do gazety. I wtedy każdy jest najważniejszy i musi być już we wtorkowym numerze „Życia”. Kiedy to nie skutkuje, zaczyna się walka o każdy skrawek strony. Argumenty bywają coraz głośniejsze, oryginalne, rzeczowe... No i jeszcze trzeba zdecydować, „co na jedynkę?”.
Gazeta rozplanowana, więc do szefowej może wpaść Piotr, odpowiedzialny za kolportaż. Wspólnie naradzają się, jak logistycznie powinien wyglądać nakład najnowszego numeru, w poszczególnych punktach sprzedaży, w gminach powiatu gostyńskiego. Marek - redakcyjny kierowca - właśnie zdążył wrócić z kolejnej trasy "z fakturami". Przyjmuje plan nadziałów i z niecierpliwością czeka na najnowszy numer "Życia". To on z Piotrem przedłużają redakcyjne życie do północy, kiedy to załadowują gazetowe paczki do samochodów i pukają do sklepów...
Ale wcześniej informatycy dwoją się i troją, aby gazetowe strony wyglądały dla Czytelników zachęcająco... Wtedy w poniedziałek jest czas, aby do miasta wyskoczyć, coś zjeść. O ile wcześniej na zewnątrz nie usłyszą pojazdu na sygnale. Kiedy zdarzy się wypadek lub wybuchnie pożar, wtedy cała konstrukcja, rozplanowanego i ułożonego już najnowszego numeru gazety, może runąć. Tylko dziennikarze trzymają kciuki, kiedy ważą się losy artykułów. Każdemu zależy, aby z numeru nie wypadł akurat jego artykuł.
Wczesnym popołudniem zaczyna się intensywna korekta. I tutaj do dzieła przystępuję ja - poniedziałkowy Chochlik Redakcyjny (wampir, wysysający energię z redakcyjnej ekipy!). A co tam! Wtedy cichutko przypominam ekipie, że szefowa rano zadała pytanie „Jak łikendzik?”. Trzeba kiedyś na nie odpowiedzieć. I zaczynają się „opowieści dziwnej treści”. Co się widziało, słyszało, przeczytało, obejrzało, podejrzało. Ciekawie jest, kiedy ktoś wywoła problemowy temat - na przykład „dlaczego za odbiór śmieci zmieszanych trzeba płacić więcej niż za segregowanych? Czy to sprawiedliwe? I tylko w kąciku informatyczno-graficznym panowie dostają gęsiej skórki. Często najstarsi z ekipy, czyli redakcyjne dinozaury - Hania, Agata i Iza wspominają początki pracy w gazecie.

A kiedyś... Uwierzcie mi. Siedzę w tej redakcji od 15 lat, jestem z nimi od początku. Dawniejsze poniedziałki były znacznie dłuższe. Często kończyły się po północy. Strony gazetowe, po „obrobieniu” mogły trafić do drukarni później. Najnowszy numer pojawiał się w sklepach w środę rano. Ale czy było spokojniej? Od rana trzeba było wywołać zdjęcia, skanować je i „obrabiać”, żeby wyraźnie w gazecie wyszły, więcej tekstów powstawało tego dnia...
- Ciiiiszaaaaa - czasami podczas takich dyskusji odzywa się mniejszość męska. Ale jak tu uspokoić rozgadane baby? Kiedy dyskusja jest przerywana, to znaczy, że dziennikarze umawiają się na spotkania, wywiady z myślą o kolejnym numerze. Wydaje się, że korekta sprawnie przebiega, ale ja czasami przestawię jakiś wyraz w zdaniu, a „u” w słowie brud zamienię na „o z kreską”. Bywa, że skuszę się na dołożenie cyferki do danych liczbowych. Rzadko to robię, ale te zablokowane skrzynki mailowe i nieczynne linie telefoniczne podczas gorących poniedziałków, to też moja robota...
W redakcji robi się spokojnie około 16.00. Wtedy najszczęśliwsi są informatyk i grafik. Wraca nadzieja, że wyślą strony gazetowe do drukarni w Pile na czas, czyli do godz. 17.30. A jak bardzo, jako chochlik dałem się ekipie we znaki, okazuje się we wtorek rano, kiedy na przykład zamiast podpisu, pod zdjęciem można znaleźć „krzyżyki”...
 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE