Dlaczego dyspozytor z Gostynia nie wysłał karetki pogotowia?
Artykuł opublikowany w numerze 31/2014 Życia Gostynia
Historia Dominika Skowrońskiego z Siedmiorogowa II
31 marca to był słoneczny dzień. Rano, jako kierowca busa, miałem wyjazd służbowy. Po powrocie, w Mszczyczynie bawiłem się razem z siostrzenicami na trampolinie. Krótko, nie było to „ostre” skakanie. W pewnej poczułem lekkie zmęczenie, poszedłem do domu napić się wody, usiadłem na kanapie. Nie zdążyłem zapalić papierosa. Zacząłem się dusić, odczuwać ból w klatce piersiowej. Sądziłem, że to z przemęczenia pracą. Położyłem się, myślałem, że przejdzie. Ale ból był coraz mocniejszy, jakby mnie nożem ktoś w mostek kłuł. Zrobiło mi się gorąco, rozebrałem się i położyłem na posadzce z płytek, żeby się ochłodzić. Narzeczona, kiedy ją zawołałem, po pogotowie zadzwoniła. Wykręciła nr 999 i automatycznie otrzymała połączenie z pogotowiem w Gostyniu. Przedstawiła sytuację, a dyspozytor nalegał, że chce ze mną rozmawiać. Bardzo źle się czułem, ale podszedłem. Myślałem, że to przyspieszy przysłanie karetki. Ale po wywiadzie dyspozytor uznał, że objawy wskazują na nerwicę. Wyjaśniłem, że nie stwierdzono u mnie nigdy takiej choroby. Usłyszałem wtedy, że nie może do Mszczyczyna przysłać karetki, bo obowiązuje rejonizacja. Dyspozytor chciał podać mi numer telefonu pogotowia do Śremu. Grzecznie powiedziałem, że mam to gdzieś, bo bardzo źle się czuję, nie mam nic do pisania, ręka mi cierpnie. Byłem w szoku, bałem się. Zależało nam na szybkim przyjeździe karetki (...) Narzeczona wykręciła nr 112, poprosiła ze Śremem. Tam dyspozytorka, nie pytając nawet, jak długo to trwa, kazała jeszcze 5 minut poleżeć. - Może przejdzie - usłyszałem. A jak nie, to miałem zadzwonić znowu.
Ostatecznie moja siostra, „wpakowała” mnie w samochód i zawiozła do ośrodka zdrowia w Dolsku. Ledwo szedłem, byłem blady, jak ściana. Ale tam nawet mi EKG nie zrobili. Zmierzyli tylko ciśnienie i podali przeciwbólowy ketonal domięśniowo. Bóle po zastrzyku zaczynały powoli ustępować. Ręce cierpły, broda też. Wystraszyłem się, że coś jest nie tak, że mogę „zejść”. Cały czas miałem taką świadomość. Po zmierzeniu ciśnienia, lekarz rodzinny stwierdziła u mnie... uraz kręgosłupa. Wypisała skierowanie do szpitala i wręczyła lekarzowi z ekipy ratunkowej pogotowia ze Śremu. Karetkę wezwali lekarze z ośrodka w Dolsku. Na izbie przyjęć w śremskim szpitalu od razu zrobiono mi EKG serca, ale przecież miałem skierowanie na uraz kręgosłupa, więc po godzinie zajął się mną neurolog. Ten żadnych urazów nie zauważył. Zawołał internistę na konsultacje. Kolejna godzina minęła, lekarz internista zobaczył EKG z karetki, kazał zrobić jeszcze jedno, porównał. - Coś jest nie tak - stwierdził. Kiedy zobaczył wyniki badań krwi, to się przeraził. Po 2 godzinach zrobił ponownie badania krwi. Miałem znowu podwyższony czynnik zawałowy, wysłano mnie do kliniki przy ul. Długiej w Poznaniu. Pierwsze objawy pojawiły się ok. godz. 13.10, na kardiologię trafiłem o godz. 23. W szpitalu leżałem 8 dni. Do tej pory nie stwierdzono, od czego miałem zawał. Genetycznie obciążony chorobami serca nie jestem.
Zaraz po wyjściu ze szpitala, po wykupieniu leków w gostyńskiej aptece, pojechałem do siedziby gostyńskiego pogotowia. Złożyłem ustną skargę na zachowanie dyspozytora. Kierownik stacji zadzwonił do mnie tego samego dnia wieczorem, abym złożył skargę pisemną. Tłumaczył, że może mi udostępnić nagranie do odsłuchania. A ja przecież pamiętam wszystko. Powiedziałem, że nie złożę skargi na biurko, bo obawiam się, że jeśli to zrobię, to zostanie ona zwinięta, schowana, wyrzucona. Jeśli już, to mam zamiar złożyć skargę do NFZ, bo tak nie może być, aby młody człowiek tak został przez dyspozytora pogotowia potraktowany.
Przeżył zawał. To cud
- Ostry zawał serca ściany dolnej (...), niewydolność serca - czytamy w karcie informacyjnej leczenia szpitalnego Dominika Skowrońskiego z Siedmiorogowa II. Pacjent kliniki kardiologii w Poznaniu ma 24 lata i sporo szczęścia, bo żyje. A może to cud? Ale tamtego marcowego dnia, kiedy zaczął się pocić, kiedy zaczął odczuwać duszności i ostry ból w klatce piersiowej, kiedy zaczęła cierpnąć ręka, bardzo się bał. - Dyspozytor pogotowia ratunkowego w Gostyniu odmówił wysłania karetki, wystraszyłem się, że umrę, tylko o tym myślałem. I o synku, który urodził się kilka miesięcy wcześniej - przyznaje dziś Dominik. Teraz jest na zwolnieniu chorobowym, ale wie, że nie będzie już mógł wrócić do pracy, z której był bardzo zadowolony. A musi utrzymać rodzinę - narzeczoną, która jest bez zatrudnienia i synka. Stwierdzono u niego ostry zawał serca ściany dolnej, jest w grupie B niewydolności serca. Wcześniej był kierowcą w prywatnej firmie transportowej. Był zadowolony z pracy. Martwica mięśnia sercowego teoretycznie nie dyskwalifikuje go, jako kierowcy. - Ale mam prawo jazdy kategorii B. Jeździłem busem. Nie ograniczał mnie tachograf. Kiedy były zamówienia, praca była cały czas. Jeździliśmy bez żadnych postojów po kilku godzinach. Woziliśmy towar i byliśmy uzależnieni od umówionych terminów, godzin z klientami. Gdyby było tak, jak na ciężarówce, gdzie po 4 godzinach następuje przerwa, w nocy spanie - dałbym radę. Ale nie w busie, gdzie ponad 1000 km trzeba jechać non-stop - opowiada Dominik.
Jest oburzony i poirytowany tym, jak został potraktowany kilka miesięcy temu przez dyspozytora pogotowia ratunkowego w Gostyniu, który odmówił wysłania karetki do Mszczyczyna, w powiecie śremskim. A to raptem 7 kilometrów. - Kiedy opowiedziałem, co się dzieje, dyspozytor stwierdził, że mam nerwicę - uznał, że objawy na to wskazują. Usłyszałem, że nie może do Mszczyczyna przysłać karetki, bo jest rejonizacja i mam do Śremu po pogotowie zadzwonić - opowiada dziś Dominik. „Dzięki temu” do poznańskiej kliniki, gdzie zajął się nim specjalista kardiolog, trafił po 10 godzinach oczekiwania, „przerzucania” z przychodni do szpitala. - Wie pani, co usłyszałem od profesora, który się mną zajmował? Że gdybym trafił na kardiologię w ciągu godziny od wystąpienia objawów, prawdopodobnie nie miałbym dziś martwicy mięśnia sercowego - zwierza się 24-latek. Przyznaje, że w życiu dotychczas zawsze miał pod górkę. - Kiedy spadłem na dno, zacząłem się podnosić, to znowu los podkładał mi nogę, znowu się potknąłem - dodaje.
Dziś sprawa Dominika Skowrońskiego jest w gostyńskiej prokuraturze. Stara się o odszkodowanie i zadośćuczynienie. - Zgłosiliśmy zawiadomienie o możliwości popełnienia przestępstwa, polegającego na zagrożeniu życia lub zdrowia poszkodowanego - informuje Justyna Zielińska z poznańskiego biura odszkodowawczego. Na początku lipca Dominik Skowroński był przesłuchiwany w Komendzie Powiatowej Policji w Gostyniu. - Powiem szczerze, że czułem się, jak oskarżony, a nie jak pokrzywdzony. Zniechęcali mnie bardzo od składania skargi, od występowania na drogę sądową. Pytali, czy zdaję sobie sprawę, że to będzie się latami ciągło - opowiada mieszkaniec Siedmiorogowa II. Jest tego świadomy. Na co więc liczy? - Że pracujący w systemie ratownictwa medycznego zaczną pacjentów traktować, jak ludzi. A nie wymawiać się rejonizacją. Nie może być tak, że organy, które powinny ratować życie człowiekowi, odmawiają mu pomocy - mówi 24-letni ojciec.
Jak do sprawy podchodzi Wielkopolski Urząd Wojewódzki w Poznaniu, odpowiedzialny za wprowadzenie Centrów Powiadamiania Ratunkowego, rejonizację itp.?
- Nie można odmówić pacjentowi, dyspozytor nie ma takiej możliwości prawnej. Samo połączenie z numerem 999 skierowało telefonującego na Gostyń. Nie może pacjent ponosić odpowiedzialności za tak skonfigurowany system łączności, który w konsekwencji spowodował, że karetka do niego nie dojechała. Chodzi o ratowanie życia - mówi Tomasz Stube, rzecznik prasowy wojewody wielkopolskiego. - Najważniejsze jest wyjaśnienie przyczyny takiego postępowania - dodał. Wojewoda nie otrzymał zawiadomienia o tej sytuacji, zarówno od pacjenta jak i rodziny, jednak urząd zamierza jednoznacznie ustalić przebieg zgłoszenia i zamierza wszcząć postępowanie wyjaśniające, niezależnie od działań prokuratury. Poza tym Tomasz Stube poinformował, że to dyspozytor medyczny - po zebraniu wnikliwego wywiadu medycznego, sam podejmuje decyzję o tym czy zadysponować bądź nie zespół ratownictwa medycznego do miejsca zdarzenia. - W związku (...) ponosi on pełną odpowiedzialność prawną za swoje działania. (...) Dyspozytor medyczny zatrudniany jest przez podmiot, który, zgodnie z umową z NFZ realizuje świadczenie z zakresu ratownictwa medycznego w danym rejonie operacyjnym - wyjaśnił rzecznik prasowy wojewody.
Od 1 lipca wojewoda wielkopolski, zgodnie z aktualizacją planu działania systemu „Państwowe Ratownictwo Medyczne dla województwa wielkopolskiego”, zatwierdzoną przez Ministra Zdrowia, wdrożył proces centralizacji dyspozytorni medycznych w Wielkopolsce. Docelowo ma funkcjonować 5 dużych dyspozytorni medycznych (zamiast 28, jak jest obecnie) z lokalizacją w Pile, Poznaniu, Koninie, Kaliszu i Lesznie. Co miesiąc, począwszy od 1 lipca, do każdej z ww. lokalizacji, przyłączane będą kolejne powiaty. Od 1 października przyjmowanie zgłoszeń z powiatu gostyńskiego na nr alarmowy 999 oraz dysponowanie zespołów ratownictwa medycznego odbywać się będzie przez dyspozytorów medycznych, zlokalizowanych w KM PSP w Lesznie.