Rodzice przedszkolaków z Zalesia - opierając się na opiniach lekarzy - twierdzą, że w miejscowym oddziale przedszkolnym mogło dojść do zatrucia pokarmowego, a nawet zarażenia salmonellą. Ale żaden lekarz ani też dyrektor szkoły, do której należy oddział, problemu do sanepidu nie zgłosił.
- Oczekiwałam, liczyłam na kontrolę pracownika stacji sanitarno-epidemiologicznej. To byłoby lepsze dla mnie, bo wtedy zakończyłaby się ta burza wokół naszych posiłków - mówi Ewa Ratajczak, szefowa Spółdzielni Socjalnej „Pomocna Dłoń”, która przygotowuje dania dla najmłodszych mieszkańców z boreckiej gminy.
Problem zaczął się 23 lutego. W oddziale przedszkolnym dzieci jadły między innymi hamburgery, przygotowywane w kuchni przedszkola w Karolewie przez pracowników spółdzielni socjalnej. Następnego dnia, jak sygnalizują rodzice, dzieci już źle się czuły - miały biegunkę, wymiotowały, miały gorączkę z temperaturą ciała 38,5 st. C. Uznali to za objawy zatrucia pokarmowego lub salmonelli.
- Zostało to zgłoszone do przedszkola. Byliśmy u lekarza, ten stwierdził zatrucie pokarmowe. O problemie poinformowaliśmy telefonicznie sanepid w Gostyniu - przedstawia sytuację mama sześciolatki, która uczęszcza do oddziału przedszkolnego w Zalesiu.
Podkreśla, że jej córka nie była jedynym dzieckiem, które wymiotowało czy miało biegunkę. Podobne objawy dopadły mniej więcej 15 przedszkolaków, na 23, jakie uczęszczają do Zalesie. Pracownicy sanepidu, jak przedstawiają rodzice, nie chcieli od nich przyjąć zgłoszenia o zatruciu.
- Dowiedzieliśmy się, że może to zrobić dyrektor placówki lub lekarz - informuje jeden z rodziców.
Dorośli z Zalesia są zaniepokojeni i boją się, że ich dzieciom może zagrażać salmonelloza. Słyszeli ostatnio o aktywnych przypadkach tej choroby
- Po tygodniu, 3 marca u lekarza była moja szwagierka z synem, który miał podobne objawy. Usłyszała w gabinecie, że jest to zarażenie od młodszego dziecka z przedszkola, że to jest salmonella. My jako rodzice przez weekend też się źle czuliśmy - mieliśmy mdłości - wyznaje mama sześciolatki.
Zapewnia, że oczekuje tylko wyjaśnienia sprawy „czarno na białym”.
- Nie chcemy, żeby ktoś był ukarany - mówi.
Oficjalnego zgłoszenia nie było
Pracownicy powiatowej stacji sanitarno-epidemiologicznej w Gostyniu o sytuacji w Zalesiu wiedzą. A kontroli w kuchni, gdzie przygotowywane są kateringowe posiłki dla przedszkolaków nie zrobili, gdyż nie otrzymali oficjalnego zgłoszenia.
- Nie jest powiedziane, że te objawy zatrucia dzieci miały od jedzenia. Nie otrzymaliśmy takiej informacji od lekarza o zatruciu pokarmowym, salmonelli, bo to tą drogą powinno pójść zgłoszenie. Jeśli mamy dziecko z objawami, to lekarz powinien przeprowadzić wywiad, po diagnozie przekazuje dalsze informacje do sanepidu. Na podstawie wywiadu przygotowywane jest zgłoszenie o zatruciu na specjalnym formularzu. Nie mamy żadnego oficjalnego zgłoszenia w przypadku Zalesia. Gdyby było, gdybyśmy mieli informacje konkretne, podjęlibyśmy dalsze działania - wyjaśnia Michał Ostrowski, Państwowy Powiatowy Inspektor Sanitarny w Gostyniu.
Zwraca uwagę, że obecnie mamy sezon, w którym panują „jelitówki”.
- Wtedy też dziecko ma gorączkę, może to być związane z alergiami pokarmowymi czy z czymś innym. Różne są przypadki. Jeśli byłaby to salmonelloza, lekarz by nam tę sprawę przekazał - zapewnia dyrektor gostyńskiego sanepidu.
Tłumaczenie szefa sanepidu rodzice dzieci z Zalesia odebrali, jak „spychologię”.
- Lekarz powiedział, że on nie ma obowiązku zgłaszania. Teraz jeden na drugiego problem zrzuca. Czytałam jakieś rozporządzenie - na stronie internetowej sanepidu - gdzie jest napisane, że dyrektor placówki zgłasza problem do stacji sanitarno-epidemiologicznej. Wystarczą 2 aktywne przypadki, że doszło do zatrucia i dyrektor powinien powiadomić sanepid - wyznaje rozczarowana mama sześciolatki.
Wirus panuje jakiś
Dyrektor Zespołu Szkolno-Przedszkolnego w Borku Wlkp., do którego należy oddział w Zalesiu też zna sytuację. Dla niego dziwny jest fakt, że tylko w jednym oddziale miało dojść do rzekomego zatrucia pokarmowego.
- Gdyby przyczyną zachorowań były posiłki, zachorowałyby nie tylko dzieci w Zalesiu, ale też w Wycisłowie, Borku Wlkp. i Zimnowodzie. Bo tam dociera katering z tej samej kuchni. Od 1 września nie odpowiadam za produkcję posiłków. Przygotowuje je Spółdzielnia „Pomocna Dłoń” w stołówce przedszkola w Karolewie, a my od nich je kupujemy - mówi Władysław Hałas.
Jego zdaniem „w powietrzu panuje jakiś wirus”, gdyż na początku marca z boreckiej szkoły kilkoro dzieci z podobnymi objawami wysłano do domu.
Czekała na kontrolę
Co o sprawie myśli szefowa Spółdzielni Socjalnej „Pomocna Dłoń”, która dostarcza posiłki do oddziałów przedszkolnych w gm. Borek? Niczego nie ukrywa i jest spokojna. Czekała na kontrolę z sanepidu. Zapewnia, że jeśli dzieci z Zalesia rzeczywiście się zatruły, to przyczyną nie mogły być dania, które powstają w kuchni w Karolewie.
- Pracuję w tej firmie prawie 30 lat i cały czas. W zespole mam panie z kilkunastoletnim stażem. Nie ma osoby bez doświadczenia w tym fachu, szkoleń, wiedzy. Wszystkie procedury mamy zachowane - zapewnia Ewa Ratajczak.
Spółdzielnia „Pomocna Dłoń” żywi 230 dzieci, w tym 16 w żłobku. 23 lutego akurat wszyscy korzystali z tego samego jadłospisu, jedli dania przygotowywane w tej samej kuchni - w karolewskim przedszkolu.
- Podawaliśmy hamburgery. Mięso jest kupowane w firmie, która posiada wszelkie certyfikaty. Było smażone w piecu konwekcyjno-parowym, który ustawia temperaturę według wagi nawet. Takim dysponuje przedszkole. Nie wiem, co mogłoby spowodować zatrucie. Nie ma możliwości niedosmażenia mięsa. - wyjaśnia szefowa spółdzielni socjalnej.
Posiłki przewożone są w certyfikowanych pojemnikach, termosach, a dzieci korzystają z naczyń i sztućców jednorazowych. Tak jest od lat.
- Wozimy jeszcze dania do Wycisłowa w tym czasie. Nikt stamtąd nie zgłaszał problemu, tylko rodzice z Zalesia - mówi Ewa Ratajczak. - Gdyby było zatrucie, salmonella, to chyba dziecko pozostawiono by w szpitalu? Z tego co mi wiadomo, nikt hospitalizowany nie był - dodaje.
Jednocześnie podkreśla, że była przygotowana na kontrolę z sanepidu, związaną z tym problemem, ze wszystkimi dokumentami - na każdy towar, który kupiła.
- A z produktów i dań, które wyjeżdżają z kuchni pobierane są próbki, przechowywane zgodnie z przepisami - mówi szefowa „Pomocnej Dłoni”. - Przeżyłam mnóstwo kontroli, które odbywają się systematycznie. A ta akurat byłaby wskazana, bo ucięłaby całą tę dyskusję wokół posiłków z naszej spółdzielni - przyznaje.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.