Rada Nadzorcza Spółdzielni Mleczarskiej w Gostyniu w ubiegłym tygodniu zajęła się kwestią wykluczania członów - udziałowców spółdzielni zamieszanych w jakikolwiek sposób w aferę związaną z rozrzedzaniem mleka. Niektórzy członkowie zgłaszali uwagi, że wobec wyznaczonych osób jeszcze nie zapadły wyroki sądu, że policja wojewódzka prowadzi śledztwo.
Jak bardzo konieczne jest podejmowanie decyzji w tej sprawie miał przekonywać prezes zarządu Grzegorz Grzeszkowiak. Mówił podobno, że sąd wyroki będzie wydawał za 3 - 4 lata, a porządki w zakładzie należy zrobić od zaraz. Dawał do zrozumienia, że nie ma zamiaru czekać na wyroki, aby sytuację w zakładzie oczyścić.
Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że wśród wykluczanych byli rolnicy, którzy zostali zatrzymani przez prokuraturę i mają postawione zarzuty. Niektórzy podobno nie przyznawali się do winy. Wśród kilkunastu wykluczonych z członkostwa - jak udało nam się ustalić - są też kierowcy i pracownicy zakładu zamieszani w aferę związaną z rozrzedzaniem mleka. W tej grupie znalazł się również jeden z członków rady nadzorczej.
Sprawa – zgodnie z programem obrad - była rozpatrywana na ostatnim posiedzeniu rady nadzorczej, 18 listopada. Członkom przedstawiono nazwiska udziałowców zakładu z gmin: Gostyń, Piaski, Krobia. Niektórzy z nich mieli okazję wypowiedzieć się przed radą nadzorczą. Wyjaśniano, że mają zostać wykluczeni z grupy udziałowców ponieważ umyślnie naruszali postanowienia statutu oraz dobre obyczaje. A także w związku z toczącym się wobec nim postępowaniem, prowadzonym przez Prokuraturę Okręgową w Poznaniu, ponieważ są podejrzani o popełnienie przestępstwa polegającego na braniu udziału w zorganizowanej grupie przestępczej – i doprowadzenie w okresie do 1 sierpnia do 30 listopada 2018 r. do niekorzystnego rozporządzenia mieniem znacznej wartości, poprzez wprowadzenie w błąd co do ilości odebranego od producentów mleka krowiego, a następnie dostarczonego do spółdzielni i powodowania milionowych strat na szkodę spółdzielni.
Z nieoficjalnych źródeł wiemy, że byli tacy, którzy upierali się, że nic nie zrobili i do niczego się nie przyznają, mimo postawionego zarzutu. Jeden z pracowników spółdzielni - wcześniej dyscyplinarnie zwolniony - przyznał, że wypowiedzenie otrzymał kurierem. Grzeszkowiak miał potwierdzić, że tak właśnie były te informacje przekazywane. Niektórzy z pracowników mieli otwarcie wypomnieć prezesowi fakt, że o kłopotach z mlekiem wiedział od lat, że otrzymywał anonimy dotyczące jednego z kierowców i nic z tym nie zrobił, nie powiadomił służb. Pracownik stwierdził podobno, że afera wyszła na jaw, dopiero kiedy rolnicy wzięli to w swoje ręce.
Kiedy przyszedł moment głosowania nad uchwałą, niektórzy z członków rady wciąż mieli wątpliwości, jaką podjąć decyzję (statut spółdzielni przewiduje głosowania na tak lub nie, nie ma głosu wstrzymującego się) zwłaszcza po wysłuchaniu jednego z pracowników, którzy twierdził, że prokuratura nie postawiła mu żadnych zarzutów i do niczego się nie przyznaje. Byli obradujący, którzy nie chcieli przyczepiać udziałowcom łaty z napisem „złodziej”.
Jeden z członków głosował przeciw wykluczeniu rolników-udziałowców z członkostwa spółdzielni. Uzasadniał to obawami, iż takie postępowanie może doprowadzić do tego, że dostawcy „odwrócą się plecami” do spółdzielni i będą odstawiać mleko do innego zakładu. Prezes zarządu G. Grzeszkowiak miał powiedzieć, że nie można lekceważyć procederu, który trwał 10 lat i traktować go w ten sposób, że "będziemy się bali, że nam odejdą z mlekiem. Jak będą chcieli, niech odejdą ci, którzy oszukiwali. Mleko jest do kupienia".
Ostatecznie zdecydowana większość członków rady nadzorczej zagłosowała za wykluczeniem kilkunastu osób z grona udziałowców spółdzielni.
Podczas spotkania rady nadzorczej – jak udało nam się nieoficjalnie ustalić - członkowie zostali poinformowani, że ze spółdzielni dyscyplinarnie zwolniono 10 kierowców. Co prawda w aktach z przesłuchań wymieniano 5, a 1 kierowca już nie pracował w dniu zatrzymań, ale prezes Grzeszkowiak miał poinformować, że po przejrzeniu dokumentów ujawnionych przez prokuraturę zarząd spółdzielni wytypował kolejnych kierowców, kwalifikujących się do zwolnienia - na podstawie dowodów, czyli nagranych rozmów między kierowcami i materiałów z prokuratury. W kwestii zwolnień kierowców, prezes miał powoływać się też na wcześniejsze decyzje rady nadzorczej, która zobowiązała zarząd do zachowania transportu wewnątrz zakładu, w rękach spółdzielców.
Prezes uświadamiał radę nadzorczą, że w miejsce tych zwalnianych kierowców musi zatrudnić nowych, dlatego nie zwalnia wszystkich od razu. Ktoś musi jeździć po mleko. A każdą ilość mleka zakład ma obowiązek odebrać od każdego dostawcy.