Chęć dorobienia jest wspólnym mianownikiem dla osób trudniących się pracą sezonową
- Są osoby, które w swojej pracy zawodowej specjalnie biorą urlop i przychodzą, żeby zrywać. Jest młodzież, która gdzieś chciałaby dorobić sobie do wakacji, do zakupu różnych rzeczy. Przychodzą wspólnie ze znajomymi, jest to dla nich też forma spędzenia czasu - aczkolwiek powody, dla których wybierają ten rodzaj pracy są różne, to chęć zarobienia lub dorobienia sobie jest mimo wszystko takim wspólnym mianownikiem - mówi jeden z plantatorów owoców z terenu powiatu gostyńskiego.
Co roku zastanawiają sie, czy rąk do pracy wystarczy?
Niedawno rozpoczął się sezon na zbiórkę wiśni. Co prawda nie ma u nas wielkoobszarowych plantacji tego owocu, jakie można spotkać w okolicach Sandomierza, Warszawy czy Grójca. Mimo wszystko na brak plantatorów nie możemy narzekać, a co za tym idzie osób, dla których praca sezonowa ma kluczowe znaczenie. Jeden z nich gospodaruje od lat 90. na hektarze m.in.wiśni. Czy sadownik obawia się braku pracowników?
- Nie nazwałbym tego obawą, ale zawsze pojawia się pytanie: czy tych rąk do pracy wystarczy? Dotychczas, jak sezon wiśniowy się zaczynał to ręce do pracy były. Poza tym u nas jest duża determinacja do tego, żeby zerwać owoc dlatego, że niezerwane w dłuższej perspektywie mogą szkodzić drzewom - tłumaczy sadownik.
Rokrocznie do kilkudziesięciu osób dopytuje o możliwość dorobienia sobie, ostatecznie jednak przy zbiorze pracuje kilkunastu chętnych plus członkowie rodziny. Są to zarówno osoby, które przychodzą któryś rok z kolei, jak i ci, którzy deklarują, że pierwszy raz mają do czynienia z tego rodzaju zajęciem i praca sezonową.
Część przychodzi do pracy w sezonie, bo lubi
Cześć stałych „pasjonatów” tegoż sadownika przyznaje, że motywacja finansowa ma tutaj znaczenie drugorzędne, a taka praca jest dla nich formą relaksu, przy którym mogą sobie dorobić. Plantator płaci od zerwanego kilograma, gdyż jego zdaniem jest to najuczciwsza forma zapłaty.
O której zaczyna się zbieranie owoców? Wszystko zależy od warunków atmosferycznych, ale zwyczajowo jest to godzina 7.00. Jeżeli ktoś chce być jeszcze wcześniej o 6.00, a zdarzało się w bardzo upalne dni, że też po 5.00 niektóre osoby się pojawiały, to pracodawca jest do dyspozycji. Zrywane trwa zazwyczaj do godziny 13.00, 14.00, wtedy wiśnie są przygotowane do transportu i odwożone - chodzi też, żeby owoc tego samego dnia, w jak najkrótszym czasie dotarł do przetwórni.
- Ale też nikt nie jest przymuszany, żeby zostać do konkretnej godziny, zdarzają się osoby, szczególnie młode, które przychodzą na godzinę, dwie i idą do domu. Myślę, że nie jest to praca zbyt wymagająca, jeżeli przestrzega się też określonych zasad, jest jakaś logika w zrywaniu, opracowania metoda, to na pewno może być to praca bardzo przyjemna - dodaje plantator.
Źródło: profil facebookowy MyZbieramy
Rąk do pracy brakuje, więc zastępuje je maszyny
Coraz częściej jednak na polach i w sadach nie ma komu pracować. Dlatego przykładowo jeden z plantatorów pomidorów z naszego terenu kilka sezonów temu postanowił zrezygnować z poszukiwania pracowników do zbioru i zainwestował w kombajn do zbioru warzyw. Jak mówi, oszczędziło mu to nerwów oraz kosztów pracy. To ostatnie jest jednym z powodów, dla których rolnicy decydują się na samozbiory. Co to takiego?
Samozbiór to ograniczenie kosztów
Moda na samodzielne zbiory owoców prosto z pól przyszła z Zachodu, ale w Polsce też cieszą się rosnącą popularnością. Wszystko odbywa się na prostej zasadzie: osoba przyjeżdża na pole i własnoręcznie zbiera kupowane przez siebie owoce czy warzywa.
Dla rolników oznacza to znaczne ograniczenie kosztów w czasach, gdy coraz trudniej o chętnych do pracy sezonowej, a dla konsumentów - niższe ceny. A jak przyznają niektórzy również „wspaniałą przygodę, dzięki której można lepiej docenić codzienną pracę producentów żywności”. Przykładowo ostatnio słynny skoczek narciarski Sven Hannawald pochwalił się udziałem w samozbiorze.
Tak praktyka jest już znana także naszym sadownikom, plantatorom, producentom warzyw i owoców. Ale czasami nawet takie metody nie zdają egzaminu.
Telefonów przyjmują mnóstwo, ale przyjechać na samozbiór już się nie chce
- Z roku na roku jest coraz gorzej. Produkujemy czereśnie - jeden z najbardziej popularnych i dobrych owoców. Kiedyś chętnych można powiedzieć było „od groma”, że aż musieliśmy odmawiać, zrywaliśmy po 400, 500 kilogramów i wszystko szło na giełdę do Poznania, tak teraz nie po prostu, kto ich zrywać - mówi sadownik z powiatu gostyńskiego.
Telefonów przyjmują mnóstwo, zdarzają się nawet takie z miejscowości oddalonych o ponad 100 kilometrów np. Konina, ale najczęściej na tym się kończy.
- Pytają, gdzie, co, jak, po ile, ale potem ludziom się nie chce przyjść. Prawdopodobnie z lenistwa, wolą sobie kupić w sklepie niż narwać dużo tańsze i dużo świeższe. Od dwóch tygodni już nie mamy czereśni tygodnie, ale w szczycie mieliśmy je po 10 złotych za kilogram, a suma sumarum ostatecznie cena spadła do 5 złotych. A i tak nie było chętnych, gdzie były naprawdę piękne owoce - podsumowuje plantator.
Idea samodzielnego zbierania owoców jest coraz popularniejsza - zaproszenia do samozbioru od rolników można znaleźć na stronie: myzbieramy.pl oraz na facebookowym profilu MyZbieramy.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.