Można było znaleźć ładny ciuch na wesele, do tego biżuterię, nową lampę do pokoju, ciekawą książkę, rowerek dla dziecka, zabawki. Były dwa stoiska z rękodziełem. Wszystko na „Pchlim targu”, jaki w niedzielne popołudnie przygotowano w sali GOK Hutnik.
Na „Pchlim targu” w Gostyniu pojawiło się około 25 wystawców. Właściciele stoisk uznali, że to świetna forma na pozbycie się rzeczy, przedmiotów, ubrań, książek, zabawek i wszystkiego, co nam zalega w szafach i co często ciężko jest pojedynczo sprzedawać na różnych portalach.
- Pchli targ to towarzysko bardzo fajna forma spędzenia wolnego czasu, okazja na poznanie fajnych ludzi. Tutaj można wszystko przywieźć w jedno miejsce. A jeśli się nie sprzeda, to bardzo często wymieniamy się między sobą, między stoiskami. Zawsze z czymś świeżym, nowym wróci się do domu. Mam taką zasadę - jak czegoś nie noszę pół roku, to już nie ma opcji i wylatuje z garderoby - mówi Agnieszka Grzegorzewska, która „Pchli targ” w Gostyniu organizuje od kliku lat.
Podkreśla, że ta metoda pozbycia się rzeczy domowego użytku czy ciuchów może być bardzo ucząca, zwłaszcza dla dzieci. - Bardzo często słyszę od moich dzieci, abym coś im kupiła. A ja odpowiadam: dobrze, ale robimy miejsce na nowe. Dziś przyszli, sprzedają swoje zabawki, książki, czasami jest im ciężko, bo klient nie chce zgodzić się na cenę, na jaką zabawkę wycenili. Ale zdobywają doświadczenie - opowiada Agnieszka Grzegorzewska. Przyznaje, że sama upatrzyła sobie sukienkę na wesele, którą wkrótce założy.
Młodzieżowa Rada Miejska Gostynia na konferencji w Dreźnie - KLIK
Do Hutnika przyjechała też Ewelina z nastoletnią córką Marysią. Szafa zrobiła się ciasna, niektóre ciuchy się znudziły. Postanowiła innym kobietom dać szansę, aby sobie coś kupiły. W ostatniej chwili zapisała się na „Pchli targ”. - Zawsze ma się w domu rzeczy, których jest zbyt dużo. Często kupujemy niepotrzebnie, gromadzimy. Jestem fanką second handów, kupuję używane rzeczy, ubrania. Często można w nich znaleźć perełkę. A później koleżanki pytają, skąd mam ciuchy, nie wierzą mi, kiedy mówię, że to lumpeks. Ale szafy pękają w szwach, coś się opatrzy - mówiła Ewelina. Jej córka Marysia sprzedawała biżuterię, którą sama robi.
Pchli targ był też świetną okazją na zakup ciekawych zabawek, maskotek, lalek szydełkowych - własnoręcznie wykonywanych przez Renatę Antoniewicz. - Sama robię te maskotki szydełkowe. Jeżdżę na dożynki i tam najwięcej sprzedaję. Dziś każdy ogląda - stwierdziła.
Organizatorka „Pchlego targu” przyznała, że ma jedno marzenie. Chciałaby go urządzić na otwartej przestrzeni, na przykład na placu zabaw „na wałach”. Osoby zainteresowane przyszłyby wyznaczonego dnia z kocem, rozłożyłyby stoiska. - Dzieci zajęłyby się zabawą. Mamy sprzedawaniem, pogawędkami, piciem kawy. Uwielbiam takie towarzyskie spotkania, a tego mamy w ostatnich czasach tak mało, ludzie nie rozmawiają miedzy sobą. Jesteśmy przesadnie interentowi - mówi Agnieszka Grzegorzewska. Przyznała jednak, że sala w Hutniku jest praktyczna, bezpieczna pogodowo. I jest miejsce na przymierzanie.