reklama

Nasze dzieci drugiego ojca mieć nie będą

Opublikowano:
Autor:

Nasze dzieci drugiego ojca mieć nie będą - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura

Wypadek komunikacyjnych wywrócił ich życie do góry nogami. Będąc w połowie ciąży patrzyła, jak jej mąż gaśnie w oczach. Lekarze przekonywali, że jego dni są policzone. Ona niestrudzenie przyjeżdżała do szpitala płacząc i błagając o jeszcze jedną szansę. Gdyby nie 4-letnia wtedy Zuzia i nienarodzony jeszcze Bruno, nie miałaby sił do walki. - Gdyby nie dzieci, to nas już by nie było. Wiem to na pewno. Michał dwa razy umierał, a ja dzień w dzień puszczałam mu głos Zuzi, która mówiła, jak bardzo go kocha i na niego czeka - mówi Joanna Szymczyk.

 

Dziś odwiedza męża w Bonifraterskim Centrum Zdrowia w Marysinie (Piaski) i wierzy, że wspólnie wygrają tę walkę i wrócą do domu za Poznaniem. - Jestem u Michała kiedy tylko mogę. Mówię, że musi wrócić, bo ja męża mogę mieć drugiego, ale nasze dzieci drugiego ojca już mieć nie będą i żaden facet nie będzie ich kochał tak, jak on – dodaje.

Pan Michał był zdrowym, dobrze zbudowanym facetem. Lubił oglądać walki bokserskie i jeździć na motorze crossowym. Z wykształcenia był stolarzem, więc czasem majsterkował, przy okazji ucząc małą Zuzię, jak wbijać gwoździe. Żona Joanna pracowała jako spedytor międzynarodowy, nieco później zaczęła udzielać korepetycji. Wypadek, który wywrócił ich życie do góry nogami, wydarzył się w sierpniu 2018 roku. Mężczyzna miał wtedy 38 lat. - Michał jechał do pracy. Młoda dziewczyna wyjechała mu z drogi podporządkowanej prosto pod samochód. Zderzył się najpierw z nią, a potem wpadł do rowu i tam uderzył w betonowy mostek. Z wraku wyciągała go straż pożarna, a akcją dowodził nasz sąsiad. Potem helikopter zabrał go do szpitala. Stan był tak ciężki, że zarówno strażacy, jak i ekipa z helikoptera byli przekonani, że Michał do szpitala nie doleci – relacjonuje jego żona.

Nie dawali mu szans

Diagnoza była bezlitosna: zbicie mózgu, udar niedokrwienny pnia mózgu i konaru móżdżku, co skutkowało niedowładem czterokończynowym. Mężczyzna nie mówił, nie przełykał. Miał zbite płuca, serce, złamania, zwichnięcia i problemy ze wzrokiem. Nikt nie dawał mu szans na przeżycie. 1,5 miesiąca przebywał na poznańskim OIOM-ie, później „przerzucono go” na oddział urazów wielonarządowych. - Michał lał się przez ręce, w międzyczasie przeżył sepsę, która dosłownie go zjadała. Bałam się, że przestaną go leczyć – relacjonuje żona. Lekarze zaproponowali, aby mężczyznę umieścić w zakładzie opiekuńczo-leczniczym (tzw. ZOL), na co żona nie wyraziła zgody. Wiedziała, że jej mąż do końca życia będzie patrzył w sufit. - Beczałam tak, że ze szpitala wychodziłam po kolanach. Wmawiali mi, że Michał nie ma świadomości, że obrażenia są tak duże, że nic z niego nie będzie. A przecież ja widziałam, że gdy do niego mówiłam, to z jednego oka leciały mu łzy - twierdzi kobieta. Była wtedy w połowie drugiej ciąży. - Od tego wszystkiego zaczęłam być silniej wierząca, bo nie ma takich zbiegów okoliczności. Michał był dwoma nogami po tamtej stronie. To, że żyje, jest wymodlone – dodaje.

Tydzień, od którego zależało życie

Policjant zajmujący się sprawą radził pani Asi, żeby zrobiła wszystko, aby umieścić męża w szpitalu w Marysinie, bo tylko tam postawią go na nogi. W międzyczasie poznański szpital zakwalifikował mężczyznę na zewnętrzną konsultację neurologiczną. - Płakałam lekarce do słuchawki błagając, żeby dała nam szansę i wysłała do ośrodka rehabilitacji w Piaskach. Dała nam tydzień, żeby udowodnić, że stan się poprawia – mówi żona. Skorzystała z pomocy prywatnego fizjoterapeuty, który uświadomił ją, że najkrótszą drogę do mózgu mają węch i słuch. Pani Asia zaczęła więc próbować wszystkiego: włączała ulubioną muzykę w słuchawkach, przynosiła do szpitala różne zapachy i smaki (miód, czosnek, kwaszone ogórki). - Nagadałam mu: albo teraz, albo nigdy – to będzie koniec twojego życia – relacjonuje. Od tego tygodnia zależało to, gdzie umieszczą pana Michała: w ZOL-u, czy w szpitalu Ojców Bonifratrów w Piaskach? Udało się. Należało jeszcze nauczyć pacjenta samodzielnego oddychania, co przyszło z olbrzymim trudem. W międzyczasie kobieta opracowała system porozumiewania się z mężem (tablica z literkami). - Nasza Zuzia była wtedy sierotą, bo był to czas, że nie miała ani taty, ani mamy, bo ja po 7 godzin dziennie siedziałam w szpitalu, a jak wracałam do domu to często byłam tak zmęczona, że na piętro wchodziłam po czworakach - wspomina.

Dziwię się, że nie straciłam dziecka

W listopadzie 2018 roku pan Michał został przewieziony do szpitala rehabilitacyjnego w Piaskach i przebywa tam do dziś z miesięczną przerwą na turnus rehabilitacyjny w Bydgoszczy. - Przyjeżdżałam do niego w ciąży dzień w dzień. Do dziś się dziwię, że to przeżyłam i nie straciłam dziecka - wspomina. Wspólnie bali się momentu, gdy zacznie się poród i kobieta przestanie przyjeżdżać. Po trzech tygodniach pobytu w Piaskach, pani Asia trafiła do szpitala na ul. Polnej w Poznaniu. Zaczęła rodzić na chodniku, dlatego łapała auta „na stopa”, chcąc dostać się do szpitala. Tego samego dnia mąż z podejrzeniem zachłystowego zapalenia płuc trafił do szpitala w Gostyniu. - Rodząc dziecko zastanawiam się, czy Michał żyje – wspomina. Przeżył.

Przygarnął ich BOIK

Po dwóch tygodniach po porodzie, w dniu wigilii, spakowała 4,5-letnią córkę i maleńkiego syna i pojechali odwiedzić tatę. - Staliśmy pod piękna choinką w świetlicy i beczeliśmy. Michał był przypięty pasem do wózka inwalidzkiego. Nie potrafił utrzymać prosto głowy, kaszlał, cierpiał, ale po raz pierwszy zobaczył syna. Wieczorem w drodze do domu Zuzia zapytała, kiedy będzie wigilia, bo w przedszkolu omawiali, jak ma ona wyglądać. Odpowiedziałam, że to była nasza wigilia – bo tego dnia nie chodzi o jedzenie, tylko o to, żeby nikt nie był sam – wspomina Joanna Szymczyk. Minęło wiele miesięcy, pojawiły się kolejne postępy. U pacjenta pojawiła się niewyraźna mowa, udaje mu się wstać na nogi. Personel ze szpitala w Piaskach zna już dobrze pana Michała. Zadomowił się. Dzięki nim, mężczyzna wraca do zdrowia, za co kobieta dziękuje całemu szpitalowi. - Jeżdżę tam z dziećmi na wszystkie weekendy. Co tydzień spaliśmy w innym miejscu - jak się udało nocleg załatwić. Potem przygarnął nas Bonifraterski Ośrodek Interwencji Kryzysowej i Wsparcia dla Ofiar Przemocy w Rodzinie. Mamy się gdzie wykąpać, zrobić sobie jedzenie, przewinąć Bruna, czasami nawet przenocować, za co jestem niewymownie wdzięczna. Dodatkowo otrzymaliśmy wyprawkę i wózek dla syna, a dla męża wózek inwalidzki i balkonik – mówi pani Asia.

Oszczędności całego życia

Jak mówi pani Asia, największe szanse na przywrócenie człowiekowi sprawności są w ciągu 2 lat od wypadku. Jej mężowi zostało więc kilka miesięcy na intensywną rehabilitację. Na ten cel rodzina przeznaczyła już oszczędności całego życia. Pomogli ludzie dobrego serca i lokalny Caritas. Pomóc możemy także i my. Na Michała Szymczyka można przekazać 1% swojego podatku. Numer KRS 0000570224, cel szczegółowy: Michał Szymczyk. Można także wesprzeć rodzinę poprzez wpłaty na stronie Caritasu www.uratujecie.pl/potrzebujacy/MICHAL


 

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE