„Andrzej jest na przystanku, bo przestrzeń była fajna. Pusta. Kamilla na starym dworcu - fajnie, że ktoś w poczekalni czeka. Bogusia jest w Gronówku, w starej chlewni. Tam jest ten surowy beton i chłód. Jest Józef na starym dworku w Oporowie i Wiesiek na ruderze nad jeziorem w Górznie. I nie chcę zdradzać, kim byli dla mnie. Nie sądzę, żeby dla kogokolwiek miało to znaczenie. Obiekty te runą kiedyś, albo je rozbiorą, ale ja zakładałem to zaczynając.”
W ROLACH GŁÓWNYCH
Wojtek Ejsmondt. Mówi o sobie: „ojciec”, „mąż”, „uparty malarz” oraz że „zazwyczaj widuje się go z farbą na pędzlu”. Tu rozlega się śmiech. Kudłate skojarzenia wzięły górę. Atmosfera się rozluźnia. Pytam, jak go przedstawić? „A pisz co chcesz!”. Malarz. Autor wielkoformatowych prac na elewacjach budynków w Gostyniu, Lesznie, Poznaniu, Warszawie i miejscach zaskakujących. W Gostyniu jego abstrakcyjne prace zdobią GOK Hutnik. Prowodyr powstania filmu „Family Lines”.
W roli głównej występujesz ty, portrety, czy rodzina?
Jest jedna postać w filmie, ale to nie musi być główna rola. Temat nawiązuje do rodziny, ale to nie musi być główny temat. Są jeszcze inne. Można odnieść wrażenie, że ja i moja sztuka są tu istotne. Dla mnie jest to poszukiwanie i kuracja za pomocą sztuki. Istotny jest motyw sprawczości, który w sobie nosimy, możliwość powoływania rzeczy do istnienia. Ja to robię za pomocą malarstwa. Można powiedzieć, że to jakaś spowiedź artysty, ale mnie chodzi tu o relacje i przemijanie. Tych elementów jest tam dużo i bardzo trudno powiedzieć, który z nich gra rolę główną. Nawet nie chciałbym jej grać.
Czym jest dla ciebie rodzina?
Definicja jest pewnie dość złożona i ulega zmianom, w zależności, na jakim etapie w życiu jesteś. Wszystko się kręci wokół szerokiej palety emocji. Dobrych i złych.
Jak myślisz, gdy zapytam ludzi na ulicy w Gostyniu o prace Ejsmondta, to czy ktoś słyszał o tym?
Mam w d…, czy ktoś o tym słyszał czy nie! [niezręczna cisza i wybuch śmiechu]. W ogóle nie interesuje mnie to, czy ktoś będzie wiedział, czy to moja praca, że nazywa się Kamilla i skąd tam się wzięła.
Nagle włącza się Grzesiek, kompozytor muzyki do filmu i pyta Wojtka: No ale serio? Przecież jako artysta szukasz odbiorcy, no nie?
Tak! Ale dla mnie najistotniejsze w tym przekazie jest to, aby wzbudzić pewne emocje. Nie sama praca czy autor są tu ważne, ale jakie emocje się pojawią, gdy ktoś znienacka trafi na nią. To, co jest bezcenne, to właśnie to wrażenie, które zabierze ze sobą odbiorca. Zostawiam go z tym. A dla mnie z kolei istotne jest to, co mi dał ten projekt.]
Dlaczego takie miejsca wybrałeś?
Bo są niczym wspomnienia. Przemijają. Niszczą się. Z drugiej strony uważam, że ludzie powinni właśnie ingerować w takie miejsca, by podkreślić ich ruinę. One są niewykorzystane. Można dać coś od siebie. Potraktować jako płótno. Robienie tego nielegalnie, jak wszystko co robiliśmy we filmie, jest też polemiką na temat, gdzie zaciera się granica między sztuką a wandalizmem.
To wszystko było malowane nielegalnie?
Z jednym wyjątkiem. Chcieliśmy mieć spokój na przystanku pod Krzemieniewem. Droga tam jest dość często uczęszczana. Nie chcieliśmy co chwilę tłumaczyć komuś, co my tu robimy. Zapytaliśmy lokalnych władz, czy możemy tam robić swoje, ale nikt nie próbował nawet ingerować w to. Poza tym, wszystkie były nielegalne. Przy każdym spędzaliśmy ok. 3 dni, ale to otoczenie jest istotne dla odbiorcy. Poczuje na pewno zaskoczenie, że coś takiego tam znalazł. W centrum miasta jesteś przyzwyczajony do takich bodźców. Wyeksponowane na publikę elementy sztuki nie robią takiego wrażenia.
W Chróścinie namalowałeś w podobnym stylu portret Stanleya Kubricka? Ma to jakiś związek z „Family Lines”?
Tylko to, że jest on w opuszczonym miejscu i że ja to robiłem. Natomiast koncepcja artystycznej kuracji dla mnie już nie. Jest to praca, którą chciałem stworzyć na początku pandemii. Jest tu mowa o pewnej izolacji w życiu, jak we filmie „Lśnienie” Kubricka. Tutaj Przemek też nakręcił film. Pamiętam, że tam akurat zatrzymał się przy nas radiowóz. Zapytali co tu robimy? A ja po prostu im wyjaśniłem.
Wyjaśniłeś policjantom motywy artystyczne i dali ci spokój?
Ha, ha! No długa historia w ogóle. Pytali mnie, co ja tu robię. To mówię, że chcieliśmy coś zrobić za swój czas i swoją farbę. Potem chcieli wiedzieć, czy pytaliśmy kogoś o pozwolenie. No to mówię, że nikogo, bo przecież to niczyje. Jakiś właściciel jest, ale ludzie mówili, że w Poznaniu. Policjant skwitował: „no dobra, to dokończ to”. I pojechali.
Przemek nagle wtrąca: W ogóle to były przeprosiny, za to, że film powstawał tak długo. Rekonesans miejscówek odbył się jesienią 2018, a pierwsze prace powstawały od maja do lipca 2019. Później długi montaż. Pojechaliśmy zatem nakręcić sobie inny film. Nawet Grzegorz też robił tu muzykę.
Mówisz Wojtek o relacjach. Jakie one były z bohaterami twoich portretów?
To bardzo intymne pytanie. Warto obejrzeć film i to wywnioskować, bo nie jest to powiedziane tam wprost, ale Przemek fajnie to opowiedział. To był czas ważnych decyzji dla mnie. Nie chciałem starych doświadczeń nieść w coś nowego. Musiałem coś sobie naprostować. Gdy malujesz postać, z którą nie masz relacji, powoduje to, że więź jest większa niż była. To, co namalujesz, zostaje z tobą.
Pytałeś ich o pozwolenie lub opinie?
Nikogo nie pytałem. Z niektórymi w ogóle nie rozmawiam, a innych w ogóle nie poznałem. Wracając do filmu, to tak sobie wymyśliłem, że będę chodził w te opuszczone miejsca i malował te portrety. Pewnego dnia skończyłem malować w Gronówku i zadzwoniłem do kolegi, by przyjechał z aparatem. Warto zrobić kilka zdjęć, zanim ktoś to zniszczy. Jednak nie chciał i wtedy do głowy przyszedł mi Przemek, jedyna już znana mi osoba z aparatem. Przyjechał na drugi dzień. Zrobił zdjęcia, pogadaliśmy i zapytał, czy chciałbym zrobić o tym film. Tytuł był gotowy.
Jakie inne twoje prace można zobaczyć i gdzie?
Ostatnio robiłem w takich opuszczonych miejscach abstrakcyjne prace, metr na metr, farbami antysmogowymi. Praca w GOK Hutnik to również abstrakcja. Bardzo się cieszę, że mogłem to zrobić. To był akurat taki nieoczywisty projekt. Trochę inaczej trzeba do niego podejść. Do budynku. Architektury. Odchodzę od sztuczek portretowych i zwracam się ku formom abstrakcyjnym. Poza tym moje prace znajdują się w Lesznie, Poznaniu, Warszawie i w takich miejscach właśnie dziwnych.
MUZYKA
Grzegorz Jurga. Printempo. W esperanto to wiosna. Pseudonim artystyczny. Realizator dźwięku w Teatrze Miejskim w Lesznie. Ojciec dwójki dzieci i mąż. Kompozytor. Samouk. Beatmaker.
Dodasz coś?
Pracuję w domenie cyfrowej. Robię muzykę beatową, hip-hop, trip-hop, downtempo, dub. Dzisiaj komponowanie muzyki jest prostsze niż kiedyś. Nie trzeba znać nut. Trzeba mieć słuch i dobry komputer. To wystarcza, by robić muzykę. Ja robię muzykę elektroniczną opartą o rytm. Jednak reżyser we filmie trochę mnie „skroił”. Tematów beatowych tam jest mało.
Dlaczego właśnie twoja muzyka trafiła do tego filmu?
To chyba jest zasługa Przemka, bo on dostrzega rzeczy, których ja nie widzę. Znamy się z Przemkiem od bardzo dawna. Jest przyjacielem rodziny. Rozumiemy wzajemnie swoją wrażliwość artystyczną. Jednak wydaje mi się, że muzyka we filmie mogłaby być bardziej intensywna. Chciałem na niej zbudować jakąś dodatkową narrację, podkreślić motywy i wyciągnąć z tego jeszcze jakąś treść. Prace Wojtka widziałem tylko we filmie, zatem oparłem się na tym, co słyszałem od Wojtka o jego relacjach rodzinnych. Uważam, że ten film właśnie o tym jest. Zatem przez muzykę chciałem dokręcić tej historii śrubkę. Nie wszystkie moje propozycje zostały przez Przemka zaakceptowane. Faktycznie może było tego za dużo, albo zwyczajnie nie pasowało mu.
Te relacje Wojtka były dla ciebie intrygujące?
Właściwie odpowiedziałeś za mnie. Nic mi nikt nie sugerował, ja dokładnie tak to odczułem. Te relacje były dla mnie kluczowe przy tworzeniu muzyki. Relacje są nośnikiem emocji. Te emocje malarskie są abstrakcyjne, a te rodzinne są namacalne. Każdy ma okazję się z nimi skonfrontować.
Czy to twój pierwszy raz z filmem?
Wszystkie filmy, do których robiłem muzykę, to filmy Przemka. Jestem jego nadwornym kompozytorem. Skomponowałem muzykę do jego pierwszej realizacji.
To zawsze jest muzyka elektroniczna?
A użycie gitary elektrycznej jest muzyką elektroniczną? No widzisz. Moje tworzenie beatów to rzecz odrębna, a muzyka do filmu wymaga czegoś więcej. Ogólnie nie jestem wykształcony muzycznie. Gram trochę na instrumentach. Jestem totalnym samoukiem. W moich kompozycjach istotny jest ten „vibe”. Rytm. I to jest konieczne we filmie. Tło i narracja. Jednak na straży musi ktoś stać i pilnować mnie, żebym nie przeinterpretował. Na planie filmowym nie byłem ani razu. Tylko przy montażu miałem szansę na interpretację tej historii. W mojej pracy to jest jednak najważniejsze. Oglądam te klatki filmowe i muszę na nie reagować tak, jak czuję.
REŻYSERIA I ZDJĘCIA
Przemek Wawrzyniak. Absolwent Akademii Filmu i Telewizji w Warszawie. Reżyser, operator, scenarzysta, dokumentalista. Autor teledysków i opraw audiowizualnych do spektakli teatralnych. Jego prace „Koncert w wulkanie” czy właśnie „Family Lines” były wielokrotnie nagradzane na festiwalach w kraju i za granicą.
O czym jest ten film z punktu widzenia reżysera?
I teraz widzisz… mogę podeprzeć się Kieślowskim, który na tak zadane pytanie przez niejakiego Błażeja Baraniaka (były dyrektor Teatru w Lesznie – przyp. red.) w programie „100 pytań do” powiedział: „Wie pan, ale gdybym mógł w dwóch zdaniach na to odpowiedzieć, to by nie było sensu stawiać tej kamery”. [Śmiech].
Ale zgodziłbyś się, że ty dałeś tylko ciało tej historii?
Nie zgodziłbym się z tym do końca, bo zbyt wiele pracy mnie to kosztowało. Nie roboczo-godzin do wysiedzenia na tyłku, ale też musiałem wyłuskać coś z tej opowieści. Nie ma sensu robić filmu, którego sam byś nie chciał oglądać. Sens robienia rzeczy, z których nie czerpie się dochodu, musi być taki, że coś z tego bierzesz dla siebie, co ma dla ciebie znaczenie.
Jak z takiej historii robi się film?
Historia powinna z tobą rezonować. Ta tematyka w ogóle jest uniwersalna. Każdy ma jakieś relacje. Dla mnie najważniejsze było poczucie przemijalności. Zwłaszcza koncepcja przemijalności zamkniętej w tych opuszczonych miejscach. Mam inną perspektywę trochę niż Wojtek. Nie wypominając, jest młodszy ode mnie. Znajduje się gdzieś w innej przestrzeni, która dla mnie jest całkowitą abstrakcją. Zrobiłem mu na potrzeby filmu wywiad 4-godzinny. Na stół trafiła whisky i kubańskie cygaro. Wojtek opowiadał, ja nagrywałem. Musiałem mieć przecież narratora i lektora do filmu. Słuchając jego opowieści, przekonałem się, że moja perspektywa jest zupełnie inna. Chcę tylko dodać, że film robiliśmy bez funduszy. Za własne pieniądze i czas. Montaż odbył się na prywatnych komputerach. Kręciliśmy moimi wysłużonymi kamerami. Wydaliśmy na farby, paliwo, hot-dogi, trochę kawy, piwo i pierogi. Czy każdy by mógł taki film zrobić? Jeśli tylko miałby coś do przekazania to powinien. O tym także jest ten film.
Na jakie ekrany trafi ten film?
Zakwalifikował się do XXX Festiwalu Międzynarodowego Euroshorts w Gdańsku, gdzie otrzymał nagrodę im. Marcina Stachurskiego dla najlepszego producenta. No i świeża wiadomość sprzed kilku dni, film zakwalifikował się do XXV Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Zoom – Zbliżenia w Jeleniej Górze, w kategorii filmu dokumentalnego. Odbędzie się w marcu. Ten film dopiero powstał i jest na początku swojej drogi. Zgłaszamy go na festiwale krajowe i zagraniczne, a odpowiedzi, czy się dostał w ogóle, będą spływać od początku wiosny. Grzesiek kiedyś nakłaniał, by uderzać do platform VOD jak Netflix czy HBO. Jednak, aby tam się dostać, bo można, należy mieć agenta i pieniądze.
A czy zobaczymy film w Gostyniu?
Rozmawialiśmy wstępnie z dyr. GOK Hutnik, Tomaszem Bartonem. Wyraża żywe zainteresowanie i dobrą wolę.
Seans będzie za bilety czy na zaproszenia?
A gdzie tam! Jakie pieniądze? A jak na zaproszenia, to ja nie mam tylu znajomych, żeby to kino zapełnić [śmiech]. Musimy takie kwestie na pewno omówić z dyrektorem Bartonem.
Na drugi dzień zadzwoniłem do dyr. GOK Hutnik, Tomasza Bartona z pytaniem o seans „Family Lines”. - Bardzo byśmy chcieli. Podczas prac Wojtka nad muralem zdobyliśmy wspólny dobry kontakt. Prawdę mówiąc, dziś wysłałem twórcom kilka wolnych terminów w kinie na pokaz. Oczywiście darmowy. Jestem pewien, że uda nam się dogadać szczegóły.
Już mamy oficjalne potwierdzenie od dyrektora GOK Hutnik: przedpremierowy pokaz filmu "Family Lines" odbędzie się w Gostyniu, 27 stycznia 2022 r. o godz. 19.00 w kinie "Pod Kopułą". Wstęp wolny.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.