reklama

Czad wciąż działa, Monika „znika”. Rodzina robi wszystko, aby wróciła do męża i dzieci!

Opublikowano:
Autor:

Czad wciąż działa, Monika „znika”. Rodzina robi wszystko, aby wróciła do męża i dzieci! - Zdjęcie główne
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kultura

- Smutna jestem, bo nie wiem co mam robić. Wszystko pod górkę. A ja tylko chcę ratować siostrę - napisała Dorota Pożegowiak Jędraś w poście na swoim Facebook’u. Jej siostra Monika powoli odchodzi. Tlenek węgla uszkodził jej mózg. Kobieta potrzebuje fachowej rehabilitacji i kontroli medycznej. A najbliżsi szukają środków na ten cel. Potzrebują pomocy! 

37-letnia mieszkanka Gostynia jest jedną z ofiar tragedii, jaka wydarzyła się na os. Mieszka I 10 grudnia 2019 r.  W jednym z mieszkań, gdzie przebywało 5 osób, ulatniał się tlenek węgla. Na miejscu działali ratownicy medyczni, którzy powiadomili też strażaków i poprosili o sprawdzenie mieszkania specjalistycznym sprzętem pod kątem występowania tlenku węgla. Urządzenia w I fazie badania potwierdziły, że w mieszkaniu istnieje duże stężenie - ok. 100 ppm. Ekspertyza wykazała, że prawdopodobną przyczyną wypadku była wada wentylacji w piecyku gazowym ogrzewającym wodę w mieszkaniu. Na miejscu zginęła wówczas 73-letnia kobieta - mama Doroty i Moniki. To była tragedia dla wszystkich. - WIĘCEJ TUTAJ

- U siostry, po 40 minutach reanimacji, powróciły funkcje życiowe. Karetki pogotowia zabrała Monikę, jej męża oraz dwójkę małych dzieci do szpitali. Szwagier trafił do Gostynia, a siostra z dziećmi do szpitala w Śremie - opowiada Dorota. - Po wstępnych badaniach okazało się, że nic nie zagrażało życiu męża Moniki i ich dzieci. Z siostrą było gorzej, pozostała w szpitalu, na oddziale chorób wewnętrznych - dodaje. Monika - która z powodu ostrego zatrucia czadem zapadła w śpiączkę - po 2 dniach od tego feralnego zdarzenia obudziła się. Rodzina, - ciesząc się, że kobieta wraca do zdrowia, zaczęła ją odwiedzać.

- Rozpoznała nas, rozmawiała, jadła posiłki, chodziła, miała kontakt z rzeczywistością. Po mniej więcej 5 dniach lekarze zdecydowali, że można ją wypisać ze szpitala w Śremie - wspomina Dorota.

W domu Monika wróciła do codziennych obowiązków - opieki nad dziećmi i prowadzenia „rodzinnego gniazdka”. Było dobrze. Wreszcie mogły spełniły się jej plany na najbliższą przyszłość. Monika chciała wrócić do pracy. Dzieci - dwuletni synek i kilkumiesięczna córka miały pójść do żłobka. Są już nawet zapisane. Jednak po kilku dniach coś było nie tak. Najbliżsi zauważyli, że dotychczas żywiołowa, uśmiechnięta i energiczna osoba była tym razem dziwnie cicha, spokojna, jakby nieobecna. Mąż i rodzeństwo odebrali to jako przygnębienie.

- Uznaliśmy, że ma prawo. Mama odeszła, zbliżały się święta, nie było jej z nami. Ale Monika zajmowała się dziećmi, załatwiała zwykłe sprawy, chodziła do banku, po zakupy - opowiada Dorota.

Tak minęły święta Bożego Narodzenia. Monika jednak „gasła w oczach”. Po dwóch tygodniach zaniepokojony mąż stwierdził, że traci ukochaną. Swoimi obawami podzielił się z siostrą żony. - Wybrałyśmy się na zakupy. I zauważyłam dziwne objawy - Monika zachowywała się tak, jakby nie była obecna: nie słyszała, co do niej mówię, nie odpowiadała na pytania, obeszła tylko sklep i wyszła - relacjonuje walcząca o życie siostry Dorota. Po powrocie do domu zachęcała ją do zabawy z dziećmi, do rozmowy. Monika nie reagowała.

- Jakby nie słyszała, że maluchy płaczą, że synek do niej mówi. Kiedy sprzątała, zamiatała śmieci z miejsca na miejsce. Widziałam, że to nie jest normalne zachowanie. Pojechałam do domu, do Rawicza, ale cały czas myślałam o Moni - przyznaje Dorota.

Następnego dnia odebrała telefon od szwagra. Był roztrzęsiony, gdyż żona czuła się coraz gorzej. - Zamiast założyć małej Zuzi pampersa, pieluchę założyła na swoją nogę - wspomina Dorota. Bezradny mąż Monikę odwiózł do szpitala w Śremie, gdzie była hospitalizowana tuż po wypadku z tlenkiem węgla. -

Lekarze, z którymi rozmawialiśmy oznajmili, że podejrzewają depresję. Tylko doktor, który zajmował się Moniką podczas poprzedniego pobytu w szpitalu powiedział, że czad wpływa szkodliwie na mózg, a w takim przypadku objawy mogą się pojawić za kilka tygodni - mówi Dorota.

Rodzina z chorą kobietą została skierowana do Wojewódzkiego Szpitala Neuropsychiatrycznego w Kościanie. Monika została przyjęta na oddział neuropsychiatryczny po obserwacji.

- W kościańskim szpitalu odwiedziliśmy siostrę następnego dnia po przyjęciu. Normalnie chodziła, nie mówiła zbyt wiele, ale jakoś to sobie tłumaczyliśmy na swój sposób depresją. Z dnia na dzień było gorzej. Monika przestała w ogóle się odzywać, jeść, nie reagowała na bodźce - wspomina Dorota.

Jak informuje rodzina, w połowie stycznia lekarz prowadzący w Kościanie zlecił wykonanie rezonansu mózgu. Szczegółowe badania wykazały uszkodzenie mózgu w wyniku niedotlenienia: stan wegetatywny i minimalnej świadomości. To książkowy przykład silnego zatrucia tlenkiem węgla, przy którym objawy wystąpiły po 3 tygodniach od tragedii. Lekarze kościańscy zalecili rehabilitację, ale uświadomili rodzinę chorej kobiety, że szpital neuropsychiatryczny nie jest właściwym miejscem dla Moniki - młodej kobiety z uszkodzonym mózgiem, która nie chodzi, samodzielnie nie siada, nie mówi, nie może jeść.

- Usłyszeliśmy, że albo usiądziemy i będziemy płakać, albo zaczniemy działać, aby Monikę ratować. Ona potrzebuje konkretnej, fachowej rehabilitacji, musi się leczyć neurologicznie - mówi Dorota.

Według niej rehabilitacja specjalistów w Kościanie już trochę pomogła - Monika próbuje siadać i jeść. Potrzebuje jednak zupełnie innego prowadzenia specjalistycznego, a przede wszystkim rehabilitacji. Powinna się leczyć w innej placówce. Rodzina myślała o Bonifraterskim Centrum Zdrowia w Piaskach-Marysinie, gdzie pobyt kosztuje 230-280 zł za dobę. - Podczas wypadku straciliśmy mamę, a nasze dzieci ukochaną babcię. Nie chcemy też stracić naszej siostry. Dzieci potrzebują mamy, szwagier żony. W końcu jeszcze tyle lat mają do przeżycia wspólnie - mówi Dorota. Mąż Moniki jest załamany, w wychowywaniu dzieci pomaga mu mama. Dorota postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce. Stara się o zapewnienie siostrze fachowej rehabilitacji i leczenia. - Bliscy odchodzą. Zdajemy sobie sprawę. Ale mam patrzeć, jak 37-letnia siostra leży bezradna w łóżku i ginie w oczach, znika? - mówi

Na portalu zrzutka.pl rodzina założyła konto, na które chętni do pomocy mogą wpłacać pieniądze, potrzebne Monice na rehabilitację. Wpłynęło już prawie 10 000 zł. A potrzeba znacznie więcej - 100 000 zł. Poniżej możesz dokonać wpłaty.

Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE