reklama
reklama

Zaszczepiła się i jakoś „po sufitach nie lata”

Opublikowano: Aktualizacja: 
Autor: | Zdjęcie: A. Fajczyk

Zaszczepiła się i jakoś „po sufitach nie lata” - Zdjęcie główne

Pielęgniarka Elżbieta M<uszyńska zaszczepiła się przeciwko koronawirusowi | foto A. Fajczyk

reklama
Udostępnij na:
Facebook

Przeczytaj również:

Kobieta i dziecko Elżbieta Muszyńska - pielęgniarka SP ZOZ i radna przyznaje, że kilka osób odradzało jej szczepienie. - Niektóre koleżanki mówiły: „Po co? Będziesz latać po sufitach.” Jakoś nie latam i jestem tu i teraz - zdradza.
reklama

Rozmowa z Elżbietą Muszyńską - pielęgniarką SP ZOZ, która prowadzi poradnię laktacyjną i „Szkołę rodzenia”. Jest też radną w gostyńskiej radzie miejskiej. Mniej więcej tydzień temu przyjęła szczepionkę. Przyznaje, że kilka osób odradzało. - Niektóre koleżanki mówiły: „Po co? Będziesz latać po sufitach.” Jakoś nie latam i jestem tu i teraz - zdradza pielęgniarka z gostyńskiego szpitala.

Możliwe powikłania jej nie wystraszyły.

- Zawsze istnieje jakieś ryzyko. Jadąc samochodem, też ryzykuję, podobnie jak zażywając tabletki przeciwbólowe. W naszej polskości jest takie specyficzne nastawienie - wszystko na „nie”, polityczne układy - mówi Elżbieta Muszyńska.

Uważa, że w Gostyniu w szpitalu szczepienie przebiega dosyć sprawnie. Cieszy się, że w gostyńska lecznica jest szpitalem węzłowym. Jest dużo chętnych spoza środowiska, dopytują, ale najpierw musi być zaszczepiony personel medyczny, z tzw. pierwszej linii frontu.


Do 7 stycznia zaszczepionych zostało łącznie 177 863 Polaków, a w punktach szczepień znalazły się 204 tys. dawki szczepionki. Spośród nich zutylizowanych zostało 215 dawek.
Z informacji Michała Dworczyka, ministra koordynującego program szczepień wynika, że przy niemal 200 tys. zaszczepionych zanotowano dotychczas 8 przypadków "lekkich niepożądanych odczynów poszczepiennych".



Nie wszyscy pracownicy gostyńskiego szpitala zdecydowali się na szczepienia przeciwko koronawirusowi. Pani jednak tak. Dlaczego?

Zrobiłam to dla siebie, dla rodziny i dla pacjentów. To daje mi duży komfort. Łatwiejszy kontakt z pacjentkami. Prowadzę poradnię laktacyjną, szkołę rodzenia. Przebywam często na sali porodowej i lepiej mi się pracuje. Wtedy wiem, że chronię pacjentkę, siebie i całą moją rodzinę. To jest podstawa w moim zawodzie - chronić siebie i drugą osoba.

Mamy czas epidemii, obostrzenia sanitarne. Czy teraz wzrósł komfort pani pracy, czuje się pani bezpieczniej?

Mojej tak. Nie ukrywam i mówię: jestem zaszczepiona. Jeszcze 14 dni i uzyskam 50% odporności i później dostaję drugą dawkę. Wtedy osiągniemy pełen komfort naszej pracy - tych osób „z pierwszej linii frontu”. Pacjentki też mogą poczuć ulgę. Kiedy stajemy przed nimi w tych maseczkach, przyłbicach, uniformach, to patrzą na nas, jak na UFO. Jesteśmy mniej rozpoznawalne. Przez 12 godzin w tym systemie ciężko się pracuje.

Poza miejscem pracy też czuje się pani bezpiecznie?

Tak. Mogą wszędzie lawirować, być z osobami bliskim, z tymi które potrzebują pomocy. Udzielać jakichkolwiek porad.

Pracuje pani wciąż w maseczce po zaszczepieniu?

Nadal tak. Jednak pozostały 2 tygodnie do podania drugiej dawki, a pełną odporność osiągamy po 4 tygodniach. Tak się przyzwyczailiśmy i nadal później będę pracowała w maseczce ochronnej. To korzyść w dwie strony - już nie będzie potrzeba przyłbicy i ostrych restrykcji. Pacjentka wtedy też cierpi, czuje się odizolowana. Po zaszczepieniu siebie chronię i ją także. Mama, która urodziła w tym trudnym czasie, pełnym ograniczeń powie, że ona też miała reżim. Leży w sali, póki nie przyjdzie wynik testów. Bez szczepienia mam mniejszą możliwość dotarcia do pacjentek z edukacją okołoporodową, ze wszystkim. Nie będę się obawiała podczas podejść, pokazać. Szczepionka ogromnie ułatwi mi pracę, która wymaga bliskości na linii pielęgniarka - pacjentka. Krycie się za lateksem, przyłbicą nie jest niczym przyjemnym ani dla mnie, ani dla pacjentki.

Co pani czuła, kiedy siadała pani na fotelu?

Człowiek ma obawy, tym bardziej, kiedy pracuje się w służbie zdrowia. To jest takie „raz kozie śmierć”. Ale mamy wybór - w imię swobody i normalnego życia. Pomyślałam „jeśli ja tego nie zrobię, to za mnie nikt inny, nie będzie nikogo następnego”. Po podaniu oczekiwałam 15 minut, sprawdzono czy wszystko jest w porządku i wtedy jechałam do domu. Ręka trochę pobolała w miejscu ukłucia i na tym się skończyło.

Kiedy docierały informacje, że szczepionka przeciw koronawirusowi jest gotowa, że będziemy ją mieć w Polsce, że przygotowany jest program szczepień - wahała się pani, czy od razu było wiadomo, że podda się pani szczepieniom?

Od razu wiedziałam, że będę się szczepić.

Jak można przekonać osoby, które jeszcze nie są pewne, nie są przekonane, tych, którzy się wahają, żeby jednak zdecydowali się?

Może tak trochę z humorem - wakacje są przed nami. Można będzie brylować między ludźmi, jeździć, podróżować. Pójść do hotelu. O to chodzi. Dziś kontakt społeczny jest bardzo ograniczony. Po zaszczepieniu można pójść do kina, teatru. Jeśli chcemy normalności, powinniśmy poddać się szczepieniom. Czy kiedyś ludzie wierzyli w szczepionki? Też nie, też były wątpliwości. A jednak one ratują nam życie. Dotychczas podróżowaliśmy po całym świecie. A brak szczepień to jest pewien ogranicznik, wszystko jest pozamykane, jest kompletny lockdown. Chcemy, żeby to się skończyło? Musimy się zaszczepić. Negatywne myślenie trzeba przerwać, bo to wszystko siedzi w głowie.

 

Ale też mamy różne informacje zewsząd, z różnych mediów, portali o tym, że szczepionka błyskawicznie została przygotowana, nie do końca przetestowana... Są wątpliwości.

 

Nie tak szybko. Wirus Sars istnieje od dawna, pierwsze informacje były już 10 lat temu. Ta szczepionka była przygotowywana przynajmniej na wirusie Ebola i Sars i ona jest udoskonalana. Nie ma tam chemii, a więc musi być prawidłowo przechowywana, głęboko mrożona. Na pewno jest - jak to któryś z wirusologów powiedział - bezpieczniejsza niż pozostałe, gdyż niema innych niepotrzebnych substancji. To mnie przekonało - że została przygotowana na podstawie wcześniejszych doświadczeń z wirusem Sars czy Ebola. Szczepionka mRNA dostarcza naszemu organizmowi informację, jak produkować białko wirusa, a następnie wytwarzać przeciw niemu przeciwciała. Takie mam wiadomości - korzystam z przekazów wirusologów i z prasy medycznej. To do mnie trafia. A wiele zależy od źródła informacji.

 

Jakoś się pani do szczepienia przygotowywała, śledziła pani informacje...

Typowo medyczne. Nie można siedzieć na portalach, blogach, czytać komentarze i wierzyć, co wypisują ludzie nie będący specjalistami. Wirusolodzy z wieloletnim doświadczeniem mają fachową wiedzę, są kształceni w tym kierunku. Firmy farmaceutyczne to inna sprawa. A kto ma mnie przekonać? Człowiek „z ulicy”, który wypisuje, że wirusa nie ma? Niech przyjdzie do szpitala i zobaczy, jaka jest tragedia.

Czy istnieje w naszym szpitalu taka zasada, że szczepi się pracownik medyczny i osoba najbliższa, współmałżonek?

Bardzo bym chciała, aby zostali wszyscy zaszczepieni, bo moja rodzina od razu powiedziała - tak, będziemy się szczepić. Moja mama ma 81 lat, tata - 89. I bez wahania podjęli decyzję na „tak”. Oboje mają dosyć maseczek, chcą pójść do lekarza bez ograniczeń. To są starsze osoby, czują się sterroryzowani ograniczeniami. Oni pierwsi zadecydowali.

reklama
reklama
Udostępnij na:
Facebook
wróć na stronę główną

ZALOGUJ SIĘ - Twoje komentarze będą wyróżnione oraz uzyskasz dostęp do materiałów PREMIUM.

e-mail
hasło

Nie masz konta? ZAREJESTRUJ SIĘ Zapomniałeś hasła? ODZYSKAJ JE

reklama
reklama