Pracuje pani w pogorzelskim punkcie od 4 lat. Udziela pomocy zarówno osobom uzależnionym od alkoholu, jak i ich rodzinom- a zwłaszcza dzieciom. Kiedy nagle w 2020 r. pojawił się koronawirus, ograniczenia, lockdowny, zamknięto również poradnie i punkty pomocowe. Wszelkie statystyki zaczęły też wskazywać na nasilenie problemów alkoholowych. Czy pani zdaniem, dla alkoholików była to kolejna wymówka, by nie przestawać pić?
Statystyki Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych wskazywały na wzrost spożycia alkoholu w czasie pandemii. Ja w tym czasie mam doświadczenia, że o ile uzależniony prędzej z lękiem poradzi sobie pijąc, tak zaobserwowałam coś zupełnie odwrotnego - może nie w jakieś dużej skali - ale niektórych niepokój mobilizował do działania na rzecz rodziny, w ochronie swoich starszych rodziców, pomocy dzieciom. U niektórych budziły się pytania egzystencjalne, uruchamiały pokłady kreatywności i ogromnych zasobów. Niepokój związany z bezpieczeństwem finansowym rodziny był częstym obszarem pracy, co jakby - znów paradoksalnie - stało się czynnikiem chroniącym przed piciem.
Czyżby więc to odgórne wstrzymanie świata miało nam wyjść na dobre w kontekście uporządkowania naszego wnętrza i kontaktu z innym człowiekiem?
Pandemia wymusiła na nas pewne refleksje dotyczące istoty życia, wartości i sensu. W środowisku uzależnień jest taka modlitwa po pogodę ducha: “Boże użycz mi pogody ducha abym godził się z tym co nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał to co mogę zmienić i mądrości abym odróżniał jedno od drugiego”. Myślę, że w aspekcie globalnym ten wpływ, nasz wpływ może mieć duże znaczenie, jeżeli lokalnie z życzliwością spojrzymy na sąsiada, kolegę w pracy, panią w sklepie. Życzyłam też sobie chyba też takiej życzliwości w rodzinie.
Co pani zdaniem nam zabrała pandemia?
Jeżeli nam coś zabrała - to nasz komfort, do którego przywykliśmy. Wyrwała nas z tej strefy komfortu, poczucia bezpieczeństwa, myślę, że nieco złudnego. Z pewnością skonfrontowała nas z życiem, wyobrażonym, mniej lub bardziej poukładanym, zatrzymała nas w tym pędzie gromadzenia, zdobywania, tej zewnątrzsterowności. Podobno człowiek najwięcej uczy się wychodząc poza strefę komfortu, w kryzysie, często w cierpieniu. Zaryzykuję mówiąc, że stan pandemii dał ludziom dużo więcej niż zabrał. Bo człowiek “nie tyle jest, co się staje …” - mówiąc słowami prof. K. Popielskiego.
A co – o ile cokolwiek - nam dała ?
Odpowiem słowami pani Tokarczuk z programu TVN24 “Rozmowy na 20-lecie”:
“(...) pandemia nas zbliżyła i w tym kontekście niesie ze sobą pewną wartość”.
Tak też to rozumiem.
Jak powinniśmy potraktować tę izolację, jak przygotować sie na kolejne, o ile będą?
Być w kontakcie z sobą i innymi. Dbać o zdrowe granice własne i granice innych. Ale też nie stać biernie, bezradnie wobec niegodziwości,.
Czy jest ktoś, kto ostatnie 18 miesięcy widzi w pozytywnych barwach?
Ja, bardzo (śmiech).
Rozumiem. A w jaki sposób my możemy znaleźć plusy pandemii?
Dokonując refleksji, takiej samoanalizy, zweryfikowania wartości życiowych. Chodzi o to, by uruchomić racjonalne myśli w kontrze wobec zalewających nas emocji, bo to często nie tylko sam lęk, złość czy smutek – osobno - często to kompilacja mieszanki różnych uczuć o różnym natężeniu. Trzeba spróbować je najpierw zauważyć, poźniej przyjąć i zaakceptować.
I to wystarczy?
Nie, ale to już dobry początek.
Jak pandemia wpłynęła na stosunki międzyludzkie i a może - przede wszystkim - wewnątrzrodzinne?
Bardzo różnie, często przez lata wyparte emocje ujawniły różne ludzkie krzywdy. Ale też pandemia pokazała niesamowitą moc człowieka, zejścia do wartości, do tego, co ważne w życiu. Odsłoniła się pozorna bliskość i skonfrontowała ludzi tu i teraz. Ludzie przewartościowali siebie, zweryfikowali cele życiowe czy zadania. W swojej pracy bardziej zauważam zbliżenie się ludzi do siebie, ojcowie więcej czasu zaczęli spędzać z dziećmi, zwyczajnie się bawić, zaczęli się spotykać z sąsiadami, z którymi wcześniej “darli koty”.
Co może pani doradzić ludziom na dziś, podobno przed 4 falą? Jak się bronić przed negatywnymi skutkami psychicznymi?
Przede wszystkim pozwolić sobie na to, że mamy prawo nie wiedzieć, mieć słabszy dzień, bać się, popłakać sobie, stworzyć dla siebie przestrzeń, tworzyć własne grupy wsparcia, takie przyjacielskie. W naszej kulturze jeszcze pokutuje przekonanie, że pójście do psychologa, terapeuty jest słabością. Słyszymy: “musimy być silni”, “dziewczynki nie mogą się złościć a chłopcy płakać”. W ogóle myślę, że dużo namieszała ta historia z Adamem i Ewą i grzechem pierworodnym.
Czyli?
Małam kiedyś zajęcia w szkole z dziećmi z trzeciej klasy o cudzie, jakim jest dziecko kiedy się rodzi, dorasta, że jest takim “diamencikiem” i jedna z dziewczynek mówi “to nie prawda, dziecko rodzi się z grzechem”. Myślę, że to ogromny bagaż dźwigać w sobie takie przekonanie. Więc przede wszystkim, jak to mówią Anonimowi Alkoholicy “nie musisz nic robić, podnieś d... i przyjdź na miting”. A ja dodam:
“zadzwoń, napisz, przyjdź, spróbuj, może przyniesie ci to jakieś ukojenie, a może więcej...”
Jak przygotować dzieci do szkoły teraz, po takim okresie odosobnienia?
Nie wiem, nie mam pojęcia. Jeżeli powiem, że po prostu być przy nich, to może to zostać odebranie jako infantylne, ale tak jest: być obecnym. Tylko co to znaczy być obecnym? Myśle, że zrezygnować z tej swojej wszystkowiedzącej mądrej głowy a wsłuchać się zarówno w swoje jak i dziecka potrzeby, i wspólnie szukać strategii na ich zaspokojenie. Jest taka książka, którą czytałam na studiach “Inteligencja emocjonalna” Daniela Golemana, w której autor proponuje, by w programach szkolnych od samego początku edukacji wprowadzić przedmiot jakim jest inteligencja emocjonalna. By uczniowie mieli możliwość uczenia się własnych emocji, przeżyć, budować zdrową komunikację, bezpieczne więzi i relacje z innymi, po prostu zarządzać emocjami w sposób inteligentny.
Czyli jednak potrzebujemy drugiego człowieka, by się rozwijać?
Oczywiście. Jeżeli chodzi o dzieci, zauważam w tym zakresie ogromną potrzebę. Z mojej pracy dowiaduję się, że dzieci bardzo tęsknią za kolegami, koleżankami ze szkoły. Ale myślę, że dzieci są bardziej eleastyczne, potrzebują też życzliwych dorosłych. Chyba się powtarzam, bo to ważne.
A co, gdy będą znów “na zdalnym”?
Wówczas ogromna odpowiedzialność spadnie na nas - dorosłych, rodziców - za otoczenie tych dzieci wsparciem. Ale aby samemu dawać, trzeba mieć skąd czerpać. Pokazuje to pewna metafora podróży samolotem matki z dzieckiem, w sytuacji awarii maskę tlenową podaje się sobie a później dziecku. Rodzice potrzebują też zająć się sobą, dać sobie miłość, współczucie, radość by tym samym otaczać dziecko.
Kochajmy, ale i szanujmy nasze dzieci?
Dokładnie, powinniśmy miec wobec nich ten szacunek, który polega na przyjęciu dziecka takim, jakie jest – a do tego potrzebny jest czas i uwaga. Mam na myśli tu uważność, uważne wsłuchanie się w głos dziecka - to warunek konieczny dla zdrowych więzi. Życzę rodzicom przed tym nowym rokiem przede wszystkim odwagi, by codziennie odkrywali cudowny sens rodzicielstwa.
Komentarze (0)
Wysyłając komentarz akceptujesz regulamin serwisu. Zgodnie z art. 24 ust. 1 pkt 3 i 4 ustawy o ochronie danych osobowych, podanie danych jest dobrowolne, Użytkownikowi przysługuje prawo dostępu do treści swoich danych i ich poprawiania. Jak to zrobić dowiesz się w zakładce polityka prywatności.